piątek, 26 lipca 2013

32. Ludzie pragną cza­sami się roz­sta­wać, żeby móc tęsknić, cze­kać i cie­szyć się powrotem.

Rzeszowskie powietrze było o wiele świeższe niż to w Katowicach, a samo miasto wydawało się być bardziej przytulne. Monumentalne miasto na Śląsku pozostawiłam daleko za plecami, ciesząc się z powrotu do tego spokojniejszego, pełnego pięknych wspomnień. Tych mniej przyjemnych też.
Przez całą drogę spędzoną w pociągu zastanawiałam się, co zrobię jak dojadę. W końcu nikt nie wiedział o moim przyjeździe. Anka na pewno nie mogłaby wytrzymać i rozgadałaby wszystkim w koło! A właśnie, jeśli o nią chodzi, zamieszkała właśnie tutaj w Rzeszowie z narzeczonym Piotrkiem, w jego mieszkaniu, a sama pracowała w rzeszowskim szpitalu masując jakiś starych dziadków. Tej to się powodziło. Dostała pracę od razu po studiach, miała kochającego faceta i mieszkała blisko cudownych rodziców.
Wciąż pamiętałam co mi powiedziała, gdy jako pierwsza żegnała Katowice już z tytułem magistra.
- A ty, - pogroziła mi palcem - spinaj się, broń się na uczelni i przyjeżdżaj!
- Nie zapominaj, że jeszcze mam badania!
- Dobra, zapomniałam. - Przytuliła mnie. - Ale i tak wszystko będzie ok.
Sama również o tym czasami zapominałam. Mam na myśli to piekło, które cudem przeżyłam ze śmiertelną białaczką na karku. I gdyby nie ON, zapewne byłabym w ziemi zjadana przez robaki.
 
  Rzeszowskie ulice wciąż wyglądały tak samo jak przed rokiem. Gdy przemierzałam centrum miasta do głowy powracało mi tysiące obrazów. O, tutaj przejeżdżaliśmy pierwszego dnia na rowerach, kiedy to prawie wyzionęłyśmy ducha. A w tym sklepie kupiłam sobie cudowną sukienkę, którą pożyczyłam Ance i jeszcze nie oddała. No tak, dobrze, że mi się przypomniało.
  Wtedy zauważyłam jakieś młode dziewczyny idące na przeciwko w barwach Asseco Resovii. Czy ja znowu o czymś nie wiem?
- Cześć. - Powiedziałam zatrzymując je tym samym. Były niesamowicie rozpromienione.- Był mecz?
  Jedna z nich, niska blondyneczka, spojrzała na mnie jak na kosmitkę.
- Nie, dopiero będzie. O siedemnastej. - Powiedziała druga, znacznie sympatyczniejsza.
Spojrzałam na zegarek. Była szesnasta dwadzieścia. - Idziesz z nami? - Zapytała.
- Pewnie! - Uśmiechnęłam się. Co prawda chciałam zrobić niespodziankę na Lwowskiej, w Jego mieszkaniu, ale może to będzie lepsze.
- Ja jestem Kinga, a to Karcia i Fifi. - Przedstawiła siebie i koleżanki. Uścisnęłam każdej dłoń.
- Julka.
Skierowałyśmy się w stronę hali na Podpromiu.
- A w ogóle z kim gra Resovia?
- Sparing ze Skrą. - Rzuciła FIfi. Strasznie się rozmarzyła. - Będzie Kurek.
Zachichotałam. Cóż, widzę, że nawet w Rzeszowie Bartek ma fanki.
- Weź się ogarnij, laska! - Dostała w ramię od koleżanki. - Kibicujemy Resovii!
- No właśnie! - Zgodziła się blondyneczka. - Będzie Igła!
- Igła igłą. Chcę zobaczyć atak Grozera i Zibiego! - Podjarała się Kinga.
Z ciekawością przysłuchiwałam się tej konwersacji o wiele młodszych dziewczyn.
- Jak skończę liceum, - Fifi na chwilę się zamyśliła - to na pewno wyjdę za Bartmana.
Powiedzmy, że tego nie słyszałam.
Uniosłam dłoń i delikatnie złapałam złote serduszko wiszące na mojej szyi. Serduszko Zbyszka. Miałam je zawsze przy sobie.
- Hola, hola! - Karolina wybałuszyła na nią oczy. - Podobno podoba ci się Kurek!
- Boże, dziewczyny... - złapała się za głowę Kinga - nie róbcie przy niej przypału.
Mówiła o mnie, oczywiście.
- Nie macie się czego wstydzić. - Zapewniłam. - Ja w waszym wieku też byłam zakochana w siatkarzach.
Cóż, nawet teraz jestem zakochana w jednym z nich, ale tego już nie powiedziałam.
- W którym?
- Który cię teraz kręci? - Dopytywały się. Czułam się jak na przesłuchaniu.
Nie mogłam im powiedzieć prawdy, bo by mnie poszatkowały. Albo jeszcze gorzej...
- Cóż... Nowakowski jest fajny. - Był jednym z najsympatyczniejszych chłopaków jakich znałam. No i był narzeczonym mojej najlepszej przyjaciółki.
- Fajny, fajny, ale zajęty. - Posmutniała Karcia. - Ino patrzeć jak innych nam sprzed nosa sprzątną!
Właśnie doszłyśmy przed halę.
- Kurde! - Przeraziłam się. Na jakim ja świecie żyję?! - Przecież nie mam biletu!
- Spoko luzik, stara. - Kinga wyciągnęła cztery z torebki. - Mój ojciec to przyjaciel prezesa i mam za free cztery bilety.
- Dzięki! - Uradowałam się. Dziewczyny się zaśmiały.
- Ale nic za darmo!
- Potem się z nami przeciskasz po autografy. Jesteś wysoka i ładna, więc mamy większe szanse.
Zaśmiałam się w duchu.
- Okej, może jakoś sobie poradzimy.

Gdy weszłyśmy siatkarze już rozgrzewali się na boisku. Nasze miejsca były mniej więcej w środkowym rzędzie trybun i całe boisko widziałyśmy bez problemu.
- Boże, jak ja ich kocham. - Sapnęła Kinga nie wiedząc, gdzie patrzeć.
Ja natomiast patrzyłam tylko w jedną stronę, na jedną osobę. Jego kruczoczarne włosy postawione były na żel, a na twarzy malowała się ta jego waleczna mina, gotowa do boju.
Gdy powoli schodzili z boiska, podszedł jeszcze do siatki i powiedział coś do Kurka. Oboje się zaśmiali.
Po chwili prezentacja zawodników. Każdy wybiegła na środek machając do publiczności, jednak było zbyt wielu ludzi, by ktokolwiek mógł mnie rozpoznać. Nawet Bartman, mimo że przez chwilę miałam wrażenie, że błądzi gdzieś spojrzeniem po sektorze, w którym siedziałyśmy z  dziewczynami.
- Zibi będzie mówił! - Piszczała Karolina skacząc w miejscu.
  Wtedy zobaczyłam, że faktycznie czarnowłosy podszedł do stolika komentatora i wziął od jednego mikrofon. Wzdrygnęłam się.
Kretyn jak zawsze musiał zaistnieć. Zwrócić na siebie uwagę. I przy okazji palnąć jakąś głupotę.
- Resovia pozdrawia wszystkich kibiców! A zwłaszcza dziewczyny! - Pomachał szczerząc zęby.
"Dziewczyny"? Pff. Niech no ja go tylko dorwę po meczu....
- Tylko brunetki? - Zaśmiał się drugi komentator. Nawiązywał oczywiście do starego, znanego tekstu Zbyszka Bartmana.
- Nie, blondynki też. - Dalej się szczerzył.
Rzeszowski komentator nie popuścił i wdał się z nim w dyskusję.
- Cóż za zmiana, Zbyszku! - Zaśmiał się Pan w okularach. - Czyżby twoja wybranka serca była uroczą blondynką? Jest tutaj?
Serce mi mocniej zabiło. Może widział?...
- Nie, ale w końcu ją tu przytacham na siłę i ją poznasz. - Uniósł aktorsko brwi.
Trener podszedł i zdzielił go w głowę, przez co musiał oddać mikrofon i dołączyć do drużyny.
Cały Bartman...
  Siatkarze mecz grali bardziej na luzie, w końcu chodziło o show. Pieniądze ze sprzedaży biletów miały być przeznaczone na sprzęt medyczny dla chorych dzieci do rzeszowskiego szpitala.  Dlatego też dużo było śmiesznych akcji i wygłupów, i siatkarze grali jak starzy, dobrzy przyjaciele. Najwięcej akcji robił oczywiście Igła, który bawił się tego dnia nawet w atakującego.
Kibice bawili się znakomicie, bo pośród wygłupów można było dostrzec czystą, sportową rywalizację, która tak naprawdę była najważniejsza.
Mecz w końcu skończył się ... remisem, tak. Obydwie drużyny dały valkovera przed tie-break`iem, by nie psuć sobie wyśmienitych humorów.
- To było coś! - Z buzi Kingi nie schodził uśmiech. - Uwielbiam takie mecze, potem rozdają autografy godzinami!
- Kpisz, ja sobie z nimi zdjęci zrobię. - Prychnęła Karolina. - Lepsze niż autografy.
Schodziłyśmy powoli z trybun, poganiane już przez ochroniarzy. Siatkarze jeszcze się rozciągali rozwaleni na całej hali.
- Usiądźcie jeszcze na chwilę. - Poprosiłam.
- A autografy? Potem się do nich nie dopchamy!
- Zaufajcie mi! - I skierowałam się po schodach na dół przepychając się przez tłum wychodzących ludzi.
Przy bandach zwinnie minęłam ochroniarzy, jak to miałam w zwyczaju robić dawniej... w sumie "lata praktyki". Oparłam się o bandę.
- BARTMAN KRETYNIE!!!!!!!!!!!!!!!! - Krzyknęłam z całych sił.
Mina ludzi była bezcenna. A jeszcze lepsze był zaszokowane twarze siedzących na parkiecie siatkarzy.
Czułam, że po moich policzkach spływają łzy. Łzy szczęścia.
Siedział tyłem do mnie, nagle zawładnął nim totalny bezruch. Jakby mnie nie słyszał... albo inaczej- nie dowierzając własnym uszom.
- Ty, to Julka! - Kurek pokazał na mnie palcem.
Zbyszek powoli odwrócił głowę i gdy nasze spojrzenia się spotkały, zerwał się na równe nogi. Cóż za zapłon, Bartmanie.
Serce waliło mi jak oszalałe, kiedy przeskoczył przez barierkę jakby miał skrzydła i rzucił się na mnie mocno tuląc do siebie.
- Kurwa! Jak to możliwe?! - Trzymał mnie za ramiona patrząc w moje oczy. - Jeszcze wczoraj byłaś w Katowicach! Nic nie mówiłaś, że przyjeżdżasz!
- Niespodzianka? - Zachichotałam pod nosem. Siatkarz znowu mnie przytulił.
- Ej, przynieś ją tu, też chcemy się nacieszyć! - Krzyknął ktoś z boiska. Nowakowski!
- Chodź. - Złapał mnie za rękę i skierował w stronę wyjścia na boisko.
- Czekaj. - Przystanęłam i odwróciłam się pokazując palcem na trzy siedzące nieopodal licealistki, które wprost nie mogły uwierzyć w to, co się stało. - One są ze mną. - Puściłam mu oczko.
Bartman się do nich uśmiechnął i zawołał gestem. Przyleciały całe w skowronkach.
- Możemy?! - Kinga piszczała. Ich radość była nie do opisania, kiedy Bartman przytaknął.
  Wyszliśmy razem na boisko. Zbyszek mocno trzymał mnie za rękę i byłam przekonana, że teraz nie odstąpi mnie na krok.
- Siema chłopaki. - Uśmiechnęłam się. - Obiecałam dziewczynom sesję zdjęciowa z wami. Mam nadzieję, że to nie problem.
 Kurek jak to Kurek - wstał pierwszy szczerząc się od ucha do ucha. Widziałam, że Fifi zaraz będzie miała zawał.
- Prywatna sesja z ładnymi, rzeszowskimi dziewczynami? Czemu nie. - Kokietował. Czy on oszalał? One zaraz padną!
- Siurek, siadaj na dupsku! - Wstał Ignaczak i go popchnął. - To nasze fanki. Resovii. Nie widzisz koszulek? - Zaśmiał się.
  Dziewczyny były wniebowzięte, bo miały siatkarzy na wyciągnięcie ręki, bez szarpania się przed halą. I mogły nawet z nimi porozmawiać... no, dobra. Nie rozmawiały, bo je najzwyczajniej w świecie zatkało.
- Cześć, Piotrek. - Przytuliłam wysokiego blondyna.
- Zabiję Ankę, nic nie mówiła. - Naburmuszył się na myśl, że narzeczona ma przed nim sekrety.
- Spokojnie, nic nie wiedziała. - Położyłam mu rękę na ramieniu. - Postawiłaby na nogi cały Rzeszów wiedząc, że przyjadę, a sam wiesz, że nie lubię hucznych powitań.
- Ona ? Raczej on! - Podszedł do nas Ignaczak i śmiejąc się pokazał na Zibiego. - Wygląda jakby śnił na jawie!
SPojrzałam na atakującego. Bezustannie wpatrywał sie we mnie, onieśmielając mnie przy tym. Jednak wciąż nic nie mówił.
Podczas gdy moje nowe koleżanki robiły sobie zdjęcia i gromadziły autografy, ja przywitałam się z chłopakami. Połowę znałam osobiście, z "imprezy urodzinowej" w szpitalu, a połowę tylko z telewizji. No, proszę was. Właśnie poznałam Winiarskiego, Wlazłego, Grozera, Achrema itp... Same siatkarskie orzełki!
- Nie zdziw się, - Powiedział Winiar - że wiemy o tobie wszystko. - Pozostali się zaśmiali. - Ten zakochaniec na reprezentacyjnych wyjazdach gadał niemalże bez przerwy o tobie.
 Bartman szturchnął go w ramię. Sama przytuliłam się do jego ramienia.
- Darujcie sobie, co? - Bartman udawał obrażonego. I gdy inni się śmiali, szepnął mi do ucha - zmywajmy się stąd...
 Czułam się jak na pierwszej randce, tak dawno się nie widzieliśmy. Jego słodki głos i szelmowski uśmiech. Cały Bartman. Tak bardzo za nim tęskniłam.
- A one? - Dziewczyny żyły we własnym świecie i mogłabym przysiąc, że o mnie zapomniały.
- Widzisz, że Kurek się już nimi zajął...
  Zmarszczyłam brwi. Nie byłam pewna, czy Kurek i licealistki to dobry pomysł....
- No chodź... - Poprosił słodko.
Też chciałam z nim trochę pobyć, dlatego też przerwałam dziewczynom w zdjęciach.
- Ja się już będę zmywać, poradzicie sobie? - Zapytałam z troską. Wciąż nie byłam pewna, czy dobrym pomysłem jest zostawić je w towarzystwie napalonego Kurka.
 Jak jeden mąż rzuciły się na mnie przytulając mocno.
- Jesteś normalnie najcudowniejsza na świecie!
- Normalnie Anioł! - Krzyczały nie wypuszczając mnie z objęć.
- Dobra, dobra. To wy mi dałyście bilet, więc i tak wam jestem dłużna. - Machnęłam reką.
- Ach, więc to dzięki nim mam cię teraz pod ręką? - Zapytał Zibi, a ja przytaknęłam.
  Wziął od Kingi zeszyt z autografami i długopis. Widziałam, że się rozpisał.
  "Dla najwspanialszej trójki dziewczyn, jakie spotkałem. ZB9"
  Cała trójka zaczęła piszczeć.
- Jesteś kochany. - Złapałam go znowu za rękę.
- Wiem. A teraz spadamy.
  Nagle przed nami stanął Kurek.
- Co, co, co? "Spadamy"? - Skrzyżował ręce na piersiach. - Pozwól nam też się nią nacieszyć!
- Ja tam koniecznie muszę poznać wybrankę serca Bartmana bliżej. -  Misiek stanął obok Bartka i oboje tarasowali nam przejście.
- Nie ma mowy, chłopaki. Ona dzisiaj jest tylko moja.

Opuściliśmy halę drugim, tylnym wyjściem, gdyż pod głównym czekali już kibice. Upierałam się, żeby siatkarz tamtędy wyszedł, no bo w końcu wiele osób chciałoby jego autograf, ale on szedł w zaparte.
- Nie, nie dzisiaj.
  Pogoda wciąż była piękna, gdy wyszliśmy na zewnątrz. Zupełnie jak trzy godziny wcześniej, kiedy spacerowałam rzeszowskimi uliczkami wymyślając, jak zaskoczyć Bartmana. Teraz widziałam, że pojawienie się na meczu było najlepszym pomysłem. Zbyszkowi z twarzy nie schodził uśmiech a w oczach widziałam radosne iskierki.
- Jesteś głodna? - Zapytał nagle. W jego głosie można było doszukać się troski.
- Spokojnie, teraz już nie muszę jeść non stop. - Powiedziałam z lekkim uśmiechem pod nosem, choć tak naprawdę zrobiło mi się przykro na samo wspomnienie tamtych feralnych wydarzeń.
- Wiem... ale to już tak z przyzwyczajenia. - Westchnął głęboko.
Czułam, jak mocniej ściska moją dłoń.
- Zbyszek, to już za nami. - Ściszyłam głos.
Stanął przede mną i spojrzał mi głęboko w oczy.
- Wiem. - Jego zielone oczy były pełne miłości i troski. - Wiem, że za nami. I cholernie cieszę się, że jesteś.
  Przybliżył się jeszcze w moją stronę, wierzchem dłoni gładząc mój policzek. Po chwili złożył na moich ustach słodki pocałunek.
- Kocham cię, - szepnął - kocham cię jak nic innego na świecie...
  Czułam, jak w oczach gromadzą mi się łzy.
- Ja ciebie też.
I nasz usta złączyły się tym razem w długim, stęsknionym pocałunku.

Po godzinie spacerowania doszliśmy do małej kawiarni na rogu Jagiellońskiej. Czułam się jak za dobrych, starych czasów, tylko dzisiaj byliśmy tu tylko we dwójkę.
- Anka mnie zabije. - Westchnęłam siadając przy jednym z białych, okrągłych stoliczków. - Nie dość, że jej nie mówiłam o przyjeździe, to jeszcze do niej nie zajrzałam, gdy postawiłam nogę w Rzeszowie.
- Obronię cię. - Zapewnił. Co on tak nagle Anki przestał się bać? - Przynajmniej się postaram.
- To może jakiś deser przed śmiercią? - Zaśmiałam się. Może to nie był temat do śmiechu, ale z Anką nigdy nic nie wiadomo...
- Wybieraj - podał mi kartę - ja stawiam.
Gdy chciałam zaprzeczyć, uciszył mnie wymownym spojrzeniem, więc sama zatopiłam wzrok w grubym menu, pełnym słodkich pyszności. Koniec końców zamówiliśmy dwa razy duże desery lodowe z owocami i zajadaliśmy się nimi opowiadając sobie wszystko, co działo się podczas tej dłuższej rozłąki.
- Twoja siatkarska kariera świetnie brnie do przodu. - Stwierdziłam. Siatkarz dumnie wypiął pierś.
- No a jak.
- Powołali cię oczywiście? - Upewniłam się, choć to było oczywiste.
Był koniec maja. Już od początku roku jeździli na zgrupowania szkoleniowe do Spały, dlatego tak ciężko było nam się spotkać. Ja przygotowywałam się do obrony magistra, a on z chłopakami skupiali się na najważniejszych wydarzeniach tego roku. Między innymi na cierpko zbliżającą się Ligę Światową.
Przytaknął.
- Za tydzień jedziemy na zgrupowanie... - Bacznie obserwował moją reakcję.
- Świetnie! - Uśmiechnęłam się.
- Nie będzie mnie co najmniej tydzień. - Dodał.- Nie jest ci smutno?
 Zmierzyłam go. Oszalał?
- Żartujesz sobie? - Zaśmiałam się, jednak on spoważniał. Złapałam go za rękę, która swobodnie leżała na stoliku. - Hej, no musisz wyjechać. TO twój obowiązek. W końcu reprezentujesz kraj.
  Uśmiechnął się smutno.
- Wiem, ale tak bardzo za tobą tęskniłem. Chcę ci wynagrodzić ten czas, kiedy się nie widzieliśmy przez moje wyjazdy...
- Widzę, że zebrało ci się na żarty. Nie każda dziewczyna może pochwalić się chłopakiem-siatkarzem należącym do kadry. Jestem z ciebie tak cholernie dumna, że aż nie da się tego opisać słowami.
  Na moje słowa siatkarz szeroko się uśmiechnął. Oho, plus dziesięć do narcyzmu...
- Będziesz jeszcze bardziej dumna. - Zapewnił, a na jego twarzy zagościła determinacja. -Wygramy Ligę Światową.
  O mało co nie parsknęłam śmiechem. W ostatnim momencie się powstrzymałam.
To nie tak, że nie wierzyłam w nich. Bo wierzyłam. Ale sięgać AŻ po światowe złoto?
- No, no, Panie Bartman, mam nadzieję, że nie rzucasz słów na wiatr. - Pogroziłam mu palcem.
- Zobaczysz. - W jego oczach pojawiły się błyszczące iskierki, a usta wygięły się w szerokim uśmiechu. Wyglądał jak siedmioletnie dziecko cieszące się z zabawki. - Zobaczysz, że przywiozę ci złoto!
- Dobra, dobra. Wierzę ci, bohaterze narodowy. - Wywróciłam oczami. - A teraz jedz - pokazałam łyżeczką na jego pucharek z lodami - lody ci się topią.
- O cholera. - Syknął widząc mieszające się już ze sobą topniejące lody. Szybko  machał łyżeczką, kończąc swój deser już szybciej ode mnie.

- JA NIE MOGĘ! JESTEŚ NIEMOŻLIWA! - Anka dopadła nas przed blokiem Bartmana. Był z nią oczywiście kabel - Nowakowski.
  Zaciśnięte pięści przy mnie rozluźniła i rzuciła mi się na szyję. Złość przerodziła się w płacz.
- Cii. - Uspakajałam ją. Płakała jak dziecko.
- Ale tak cholernie tęskniłam! - Nie zwalniała uścisku, a i wręcz przeciwnie, ściskała coraz mocniej.
- Anka... - wysapałam - ... nie mogę oddychać.
- No już, już. - Zwolniła uścisk i zaczęła mi się przyglądać. - Jakoś inaczej wyglądasz. - Mierzyła mnie od góry do dołu. - Schudłaś. Niedobrze.
  Aktorsko wywróciłam oczami.
- Lepiej uważaj, bo ci zaraz przysolę! - Pogroziła mi palcem. - Muszę o ciebie zadbać! Zamieszkasz u mnie.
- Hola, nie. - Tym razem Bartman się wtrącił. - Jak to u ciebie?
- Wiecie... - Nikt mnie nie słyszał.
- Przy tobie to już w ogóle umrze z głodu. - Mlasnęła znieskaczona.
- Ale właściwie... - Znowu to samo. halo, ja tu jestem!
- Wcale, że nie. - Oburzył się i zrobił zagniewaną minę, jak małe dziecko.
  Ku mojemu zdziwieniu, teraz wtrącił się Cichy Pit.
- A może jej pozwolicie coś powiedzieć? - Tylko on zauważył, że co rusz chcę coś powiedzieć, ale wciąż ktoś mi przeszkadza.
  Dopiero wtedy na mnie spojrzeli.
- Przecież z nim nie zamieszkasz. - Prychnęła wskazując na Bartmana.
- Z nim nie. - Zapewniłam ją. Na jej twarzy pojawił się uśmiech zwycięzcy. Na chwilę. - Ale u ciebie też nie.
- Co? - Rzucili jednocześnie. - Ale jak to?
- Tak to. - Westchnęłam. - Wynajęłam małe mieszkanie na obrzeżach Rzeszowa z oszczędności.
Między nami nastała długa cisza.
- Kiedy?...
- Telefonicznie się umówiłam, przyjechałam rano. Nie jest wielkie, ale dla mnie w sam raz. - Wzruszyłam ramionami.
Po pierwsze Ance nie chciałam się narzucać. Przeszkadzałabym jej i Piotrkowi. A Bartman... to jeszcze nie ten czas. Kątem oka widziałam, że mnie bacznie obserwuje i myśli. Pewnie był przekonany, że z nim zamieszkam.
- Może nie będziemy stać jak ofermy na środku parkingu ... - odezwał się nagle Cichy Pit. Na całe szczęście, bo atmosfera robiła się nieprzyjemna.
- No właśnie. - Klasnął w dłonie pobudzony Bartman. - Chodźcie do środka.

Siedzieliśmy w czwórkę w salonie Bartmana i rozmawialiśmy, starannie mijając temat mojego nowego mieszkania. Mogłam odnieść wrażenie, że Zibi jest poniekąd na mnie o to zły... ale na dobrą sprawę sam nie poruszał tego tematu, gdy byliśmy sami.Trochę mi się zrobiło smutno. Zgasły te jego iskierki, powoli gasł uśmiech na twarzy. Ale nie mogłam się zgodzić na wspólne mieszkanie. Nie teraz. Z doświadczenia wiem, że mamy zbyt wybuchowe temperamenty i... muszę sie przekonać, czy tym nie zepsujemy swojego związku.
  A tego bym nie przeżyła.
- CO z pracą? - Zapytała Anka. Siedzieliśmy na kanapie; Anka z jednej strony mnie, a Bartman z drugiej. Piotrek spokojnie siedział w fotelu i słuchał.
- Cóż. - Namyśliłam się. - Kasy trochę mam, więc na razie starczy. A rozejrzę się tu gdzieś... Może też w jakimś szpitalu? - Zastanawiałam się na głos.
- Nie rób tego błędu co ja. - Skrzywiła się. - Same dziadki!
Zaśmiałam się.
- TO masz szczęście, że Piotrek nie jest zazdrosny.
- Ja tam mam swoje prywatne masaże codziennie po dwudziestej trzeciej... - bujał w obłokach, Narzeczona rzuciła go poduszką - no co?
- Lepiej siedź cicho, bo co raz bardziej rozgadany się robisz.
Zatkałam usta ręką, by głośno się nie roześmiać. Widać, że między nimi wszystko się dobrze układało. To ich przekomarzanie się było takie słodkie.
Niepokoiła mnie natomiast cisza wokół Bartmana. Siedział zamyślony, jedną ręką podpierając się na łokciu o oparcie kanapy, a drugą bawiąc się moimi włosami i miziając mnie po plecach.
- Wiem! - Podskoczył tak gwałtownie, że prawie padłam na zawał.
- Łał. - Rzuciła z ironią Anka. - Ty coś wiesz?
  Siatkarz zgromił ją spojrzeniem.
- Jakiś czas temu odszedł nasz drugi fizjoterapeuta i cichaczem szukają kogoś na jego miejsce. - Wyszczerzył się. To był, wg niego, Plan Doskonały.
- Zbyszek , -położyłam mu dłoń na kolanie - oni szukają kogoś z doświadczeniem, a ja ledwo studia skończyłam...
- Nie mówię ci, żebyś od razu została fizjoterapeutą kadry. Zaczniesz od Resovii. - Zacierał ręce. Zaczynałam się go bać. Jego i tych niecnych planów rodzących się w jego głowie...
- To świetny pomysł. - Skomentował Piotrek. - Kobieta by się przydała w tym męskim gronie.
- W sumie ... - namyśliłam się patrząc w sufit, wyobrażając sobie pracę z siatkarzami . Byłoby  dobrze o tyle, że praktycznie wszystkich znam. Sami swoi. - ... Jutro pójdę porozmawiać z prezesem. - Postanowiłam twardo.
Dopiero co przyjechałam, a wszystko zaczynało się powoli układać.
- Nawet jeśli dostaniesz te robotę to nie napracujesz się długo. - Machnęła ręką Anka. Super, wierzyła w moje możliwości. Po mojej minie zorientowała się, że palnęła głupotę. - Nie chodzi o to, że sobie nie poradzisz. Ale o niego. - Pokazała palcem na Bartmana. - Wymięknie po jednym dniu twojej pracy.
- Czemu?
- Na kilometr śmierdzi zazdrością... - Aktorsko zatkała sobie nos.
Zaczęłam się śmiać, podczas gdy Bartman znowu się fochał.
Co jak co, ale sam podsunął mi ten pomysł. Pomysł pracy z jego kolegami z drużyny.

- Może jednak zamieszkasz ze mną. - Nie dawał za wygraną atakujący Resovii. Anka i Piotrek już dawno wyszli, a my siedzieliśmy na kanapie przytuleni i oglądaliśmy telewizję.
Westchnęłam. Coś czułam, że on mnie po prostu nie rozumie.
- To nie tak, że nie chcę... - Odsunęłam się lekko od niego by móc spojrzeć mu w oczy.
- Ale?...
- Długo się nie widzieliśmy. Chce się najpierw tu zaaklimatyzować... wiesz, znaleźć pracę, stanąć na nogi ... - Siatkarzowi rzedła mina. - Przecież i tak będziemy się codziennie widywać. - Uśmiechnęłam się. W ogóle go to nie pocieszyło, a nawet jeśli, to tylko na sekundę.
- No, dobra... - Rzucił w końcu zrezygnowany. Dałam mu buziaka w policzek i od razu się uśmiechnął.
- To będzie dla nas dobre, naprawdę. - Zapewniałam go, by do końca mi uwierzył. - Powoli przyzwyczaimy się do naszej obecności. I jeszcze będziesz miał mnie dosyć. - Zachichotałam.
- Ciebie? NIGDY. - Pocałował mnie namiętnie. Bez zastanowienia oddałam pocałunek.
Nagle poczułam jak kładzie mnie na kanapie i w sekundzie znalazł się nade mną.
O nie, Panie Bartman. Tak to my się nie bawimy.
- Zapędza się Pan. - Droczyłam się z nim. Gdy chciał mnie znów pocałować, zasłoniłam mu usta dłonią. - Muszę iść, a ty robisz wszystko, by to przedłużyć.
- Dziwisz mi się? - Jedną ręką złapał moje nadgarstki i trzymał je na poduszce nad moją głową. Próbowałam się oswobodzić, ale skubany miał za dużo siły.
- Puść... - Nie dokończyłam, bo zatkał mi usta pocałunkiem. A ja znowu uległam.
Uścisku jednak nie zwalniał, co robiło się cholernie pociągające, a drugą ręką masował moje udo, zapędzając się na pośladki, by zaraz potem palcami zawędrować pod bluzkę. Dokładnie wiedziałam, do czego to zmierza. Sama tego chciałam. Ale wiedziałam, że jeśli tego nie zatrzymam, zostanę na noc.
- Zbyszek... - Szepnęłam, gdy całował mnie po szyi.
- No co, stęskniłem się... - Zerknął na mnie z miną smutnego psiaka. Gdy jednak moja nieustępliwość nie mijała, podniósł się ze mnie. - Dobra, to cię chociaż odwiozę.

I gdy rozstawaliśmy się pod drzwiami do mojego mieszkania, czułam się potwornie. Jednak nie chciałam tego okazywać.
Ta jedna noc bez Zbyszka Bartmana okazała się być totalną porażką...



~*  *  *~
Nowy rozdział. Ło, to już trzydziesty drugi rozdział. Tak szybko leci :)
Pozdrawiam Was gorąco, przesyłam buziaki i te pee... a teraz lecę na leżing, plażing & smażing. 
Opalenizny nigdy za wiele ! :)
PS. Spodziewajcie się wieczorem albo jutro z rana "drugiego". :)



4 komentarze:

  1. aha, czyli już. :D
    jednak mam dobre wyczucie... :D

    OdpowiedzUsuń
  2. ooo, jak romantycznie. :D to co, pochwalisz się ilością odsłon bloga? ;>

    OdpowiedzUsuń
  3. Ooo to mnie bardzo pozytywnie zaskoczyłąś z tym przyjazdem Julki do Rzeszowa .Mam nadzieję że nic się już nie zepsuje :D I już lecę czytać następny Bo się troszkę spóźniłam :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Nie zepsuje", heh? Piszesz tak, jakbyś mnie nie znała! ;D

      Usuń