poniedziałek, 22 lipca 2013

23. I będziesz żyła, Aniu, za nas dwie.

Umarł. Przynajmniej tak mu się wydawało. Najpierw oblała go fala gorąca od środka. Czuł jakby wszystkie narządy mu płonęły żywcem, jakby jego żyły się wypalały. A zaraz potem nadeszła chwila zamrożenia. Chłód zawładnął całym jego ciałem. Miał dreszcze, które z wcześniejszym rozpaleniem sprawiały, że poczuł się naprawdę tragicznie...
Wciąż krążyły mu w głowie myśli przyjaciela. "Zbyszek, ona ma białaczkę". Zbyszek. Białaczka.
To był jak wyrok śmierci. Dla niego.
Ból. Wciąż czuł ból. Tu, na środku. Pod mostkiem. Jego serce płakało i wyło z bólu.
Ach, więc tak się czują ludzie, którzy dowiedzieli się o chorobie bliskich... Tragedia.
Zbyszek patrzył ślepo w przestrzeń. Co on mógł teraz zrobić? Jak mógł jej pomóc? Był załamany. W jeden dzień stracił wszystko, na czym mu najbardziej zależało. Czuł, jakby świat z rąk wypuścił. Odechciało mu się żyć. Odechciało mu się grać w siatkówkę. Wszystko nagle straciło sens wraz z jej odejściem.
 Ile on by dał, by Julka była zdrowa. Mogłaby od niego odejść, naprawdę. Jakoś by to zdzierżył, że go zostawiła, bo go nie kochała. I dałby jej żyć w spokoju. Dałby jej być szczęśliwą z kimś innym... ale żeby nie chorowała.
 A teraz... nie wiedział, ile czasu jej zostało. Jednego był pewien - musiał ją zobaczyć.
- Zbyszek. Zbyszek! - Powoli docierał do niego głos jego zmartwionego przyjaciela.
  Atakujący jedynie przełknął ślinę i opadł na kanapę. Twarz schował w dłoniach i najzwyczajniej w świecie zapłakał.


Następnego dnia z samego rana pozbierałam wszystkie dokumenty z Rzeszowa do jednej teczki. Wyniki badań USG, EKG, badania krwi... Wszystko, co było niezbędne do dalszego leczenia. Ale czy ja chciałam się dalej leczyć?... Przecież i tak już wszystko straciłam...
A najgorsze było to, że z dnia na dzień, z godziny na godzinę czułam się co raz gorzej. Wszystko mnie bolało. Czułam się słabo. Zawroty głowy, mdłości. No i najważniejsze: cholernie bolące serce.
- Masz wszystko? - Dopytywała się Anka. Wciąż obserwowała jak zbieram papiery do kupy. Przytaknęłam. - Iść z tobą?
- Nie, nie musisz. - Uśmiechnęłam się do niej. - Popatrz jaka pogoda za oknem...
Na zewnątrz lało jak z cebra. Silny wiatr porywał ludziom parasole. Cóż za ironia - normalnie koniec świata. Tego mojego. Ale nie powiem, idealna sceneria.
- Ale to nic...
Wiedziałam, że nie będzie chciała odpuścić. W tej sytuacji będzie chciała spędzać ze mną ile tylko czasu się da. Ale to było zrozumiałe. Co ja bym bez niej zrobiła?
- Ale zrozum... Chciałabym pójść sama. Przemyśleć to wszystko. Odreagować...
  Anka westchnęła.- Ale jakby coś to dzwoń.
  Przez kolejne dziesięć minut zapewniałam ją, że w razie potrzeby po nią zadzwonię. No i że się dobrze czuję.
Na co ona była mi tam potrzebna? Na tym oddziale? To był taki nieprzyjemny widok, że chciałam go oszczędzić przyjaciółce. Mimo że zapowiadało się, że codziennie będzie tam do mnie przychodzić przez jakiś czas.
Oddział Hematologii i Onkologii w jednym z katowickich szpitali. Tam byli chorzy ludzie. Ciężko chorzy ludzie. Bez włosów na głowach od wszystkich chemii, które podobno pomagają. Bladzi i z sińcami pod oczami. Wychudzeni. Umierający...
I ja miałam do nich dołączyć.
To prawda, że niektórzy zdrowieją. Najważniejsze jest, by wykryć chorobę zawczasu. I potem wycinają człowieka kawałek po kawałku, bo ten złośliwy to robi cholerne przerzuty. Ale człowiek żyje te dziesięć lat spokojnie, potem kolejne lata, jeśli jest na tyle silny.  A jak było z krwią? Przecież tego nie szło wyciąć. Krew to podstawa człowieka. A moja była chora.
- No to powodzenia. - Ania odprowadziła mnie pod same drzwi i mocno przytuliła.
No wyluzuj, nie odchodzę na dobre.. - pomyślałam w głowie. Powstrzymałam się, by nie powiedzieć tego na głos. Zabiłaby mnie wzrokiem, a na co mi to?
Po prostu w sytuacji, w jakiej się znalazłam, wciąż rzucam jakieś sarkazmy. BO tylko to mi pozostało. O ironio, moje życie było naprawdę przykre i dobijające. 
  Drogę na przystanek i jazdę w autobusie pamiętam jak przez ciężką mgłę. Wszystko robiłam jak z automatu, obojętnie. I tak samo obojętnie wkroczyłam na ostatnie piętro szpitala, przywitałam się  ze znajomymi już pielęgniarkami, które jedyne co mogły zrobić, to patrzeć na mnie współczująco.
I zasiadłam na chwilę przed pokojem numer pięć, ze złotą tabliczką z wygrawerowanym nazwiskiem mojego lekarza prowadzącego. Wzięłam głęboki oddech, zbierając w sobie resztki sił, które mi zostały.
Czas na konfrontację z przeznaczeniem.

Tymczasem w Rzeszowie panowała tragiczna atmosfera. Zbyszek spał u Piotrka. Nie poszedł na poranny trening. Nie odbierał telefonów. Po prostu siedział w kuchni przy oknie i wpatrywał się w zachmurzone niebo.
Dlaczego tak musi być? Dlaczego jemu nigdy nic nie wychodzi?...
Ścisnął w rękach szklankę. Pękła i z jego dłoni polała się strużka krwi.
Cholera, warknął pod nosem. Rękę przepłukał chłodną wodą. Jeszcze mu tego brakowało. Ran. Wystarczy jedna wielka, jaką nosi w sercu.
Gdy zatamował niewielki defekt i posprzątał szkło, usiadł z powrotem na poprzednie miejsce. I znowu rozmyślał wpatrując się w przestrzeń za oknem. Zaczęło się błyskać i grzmieć. Cierpko nadchodziła nieunikniona burza.
 Julka, mówił w głowie, czemu odjechałaś? Przecież twoja choroba to nic strasznego. Chcę ci pomóc, Julia. Razem możemy przecież pokonać to ustrojstwo. Na pewno jest jakiś sposób. I ja na pewno go znajdę. Zrobię to za wszelką cenę. Zapłacę każde pieniądze i poświęcę tyle czasu, ile trzeba będzie. 
- Zbyszek, - nagle do kuchni wszedł Piotrek - trener się o ciebie pytał.
Już po treningu. Faktycznie - na zegarze wybiła dwunasta. Jak ten czas szybko upływa na rozmyślaniu i zamartwianiu się. 
  Siatkarz wzruszył obojętnie ramionami. Resovia przestała być istotna. Spała też.
- Myślisz, że Julka chciałaby, żebyś przestał grać? - Usiadł na przeciwko niego Pit. - Na pewno nie.
- Piotrek, ona umiera.
  Środkowy otworzył usta, by coś powiedzieć, ale po chwili zamknął. Znowu otworzył, ale w końcu nie powiedział ani słowa.
- CO ja mogę zrobić? - Zapytał Bartman, ale jakby siebie. - Na pewno jest jakiś sposób.
 Piotrek podrapał się po głowie i zmarszczył czoło. Czy był jakiś sposób? Sam nie wiedział. Anka mu tak niewiele powiedziała.
- Kurwa. - Przeklął pod nosem.
Wstał i pozostawił przyjaciela na chwilę samego. Po kilku minutach wrócił z jego laptopem pod pachą. Odpalił go i włączył Internet. Gdy wpisał w wyszukiwarkę słowo "białaczka", nie było go już do wieczora.

- Dzień dobry. - Zapukałam i weszłam do gabinetu doktora Nowaka.
Wyglądał tak samo jak ostatnim razem. Siwe włosy, zakole nad czołem, okulary na nosie i jakieś medyczne czasopismo w rękach.
Spojrzał na mnie znad gazety i wyraźnie posmutniał.
- Cóż, skoro tu przychodzisz to nie jest taki dobry. - Wstał i podszedł w moją stronę.
Wtedy wstał i podszedł w moją stronę. Jak automat łzy napłynęły mi do oczu i wybuchłam gwałtownym płaczem. przytulił mnie  i czule głaskał po głowie, uspokajając.
Doktor Nowak wiedział o mnie wszystko. Wszystko, odkąd się urodziłam. Wiedział o mojej rodzinie. Wiedział o moich życiowych porażkach i nieszczęściach. I był mi jak ojciec.
- Cii... spokojnie... - Szeptał do mnie. W końcu w miarę się uspokoiłam. - Usiądź, porozmawiamy.
- Ale jest o czym?.. - Burknęłam pod nosem. Dłońmi wytarłam mokre policzki. - Przecież umrę!
  Doktor bacznie mi się przyglądał bystrymi oczami. Potrafił prześwietlić mnie na wylot. I nie minęła chwila, jak wszystko zrozumiał.
- Zakochałaś się. - Dla niego to było takie oczywiste.
  Skinęłam głową. Czułam się... ja wiem? Upokorzona? Sama przecież ostatnim razem zapierałam się, że nigdy się nie zakocham, żeby nie cierpieć. Żeby spokojnie odejść z tego świata. I co mi dała miłość? Tylko tyle, że zaczęłam nie godzić się ze swoim losem.
- Gdzie on jest? - Zapytał.
- Jak to gdzie? - Prychnęłam. Nagle poczułam w sobie złość. - W domu. W Rzeszowie.
  Doktor wywrócił oczami. Dokładnie wiem, o co mu chodziło. Zawsze naciskał na mnie, bym znalazła miłość. Bo według niego to właśnie ona potrafi zdziałać cuda.
- A powiedziałaś mu chociaż, że wracasz do Katowic? - Dopytywał się. Czego ode mnie oczekiwał? - Nie, zaraz. Powiedziałaś mu, że jesteś chora?
Już, już. Rozpowiadam na prawo i lewo, że mam białaczkę. Jasne.
- Nie i nie. - Odpowiedziałam na obydwa pytania.
Westchnął. Gdyby był niemiły powiedziałby, że jestem durna i uparta. Ale w sumie nie musiał tego mówić... jego spojrzenie mówiło samo za siebie.
- Może jakbyś powiedziała, przyjechałby z tobą? - Zastanawiał się na głos. Nie wiedział, co mówi. Kompletnie tego nie rozumiał. - Wiesz, powiadają że "miłość uskrzydla i dodaje sił". 

Ta, jasne. Guzik prawda!
- Może i tak - nie chciałam się kłócić - ale najgorszą rzeczą, jaką mogłam zrobić to zabrać mu sens życia, jakim jest siatkówka.
- Ach, siatkarz.
Przytaknęłam.
Zbyszek jest teraz w formie, a przeze mnie mógłby stracić najlepszy czas na rozwój kariery sportowej. Stracić  - i te lata i tak poszłyby na marne.
Mimo wszystko było mi smutno. Decyzja, jaką podjęłam wcale nie była łatwa.. ale była najrozsądniejsza. A w miłości chyba chodzi o to, by sprawiać, by druga osoba była szczęśliwa, prawda?

Nowak wiedział, jaka jestem uparta, więc nie drążył tego tematu. Wyjął natomiast moje dokumenty i wziął ode mnie białą teczkę z Rzeszowa.
- Nie jest źle. - Uśmiechnął się słabo patrząc w wyniki badań.
Jak to, kurwa, nie jest źle?! Halo! Umieram!
- Ile czasu? - Walnęłam prosto z mostu.
- Myślisz, że pozwolę ci umrzeć? - Uniósł brwi. No cóż, on mi dawcą szpiku nie będzie.
  Zacisnęłam usta. Miałam już tego dosyć. W sumie wystarczyłby mi tydzień. Spędziłabym ten czas z Anką. Wiedziałam, że im dłużej to będzie trwało, tym bardziej będę cierpieć.
- Chorujesz na białaczkę przewlekłą. Co prawda jest to prawie zaawansowane stadium.. - tłumaczył - ale jeszcze jest możliwy przeszczep szpiku.
Przeszczep? Ojciec nie żyje, a matka nie jest moim bliźniakiem genetycznym. Więc o czym my rozmawiamy?
- A jak nie... - myślał - to zawsze pozostają tabletki. Wydłużą ci życie.
- A jeśli ja nie chcę?
  Co mi po pięciu czy dziesięciu latach? Ani nie wrócić do Zbyszka, bo rozstanie będzie jeszcze gorsze. Ani tutaj żyć w Katowicach z tą myślą, że dwieście pięćdziesiąt kilometrów stąd żyje moja miłość.
Wszystko się skomplikowało. Zawsze byłam gotowa na śmierć. A teraz? Kurwa, teraz nie mogłam się z tym pogodzić. I na cholerę był mi ten durny wyjazd do Rzeszowa?!
- Chcesz. - Zmierzył mnie porozumiewawczo spojrzeniem. - Poza tym skupmy się na szpiku. Poczekamy jeszcze trochę. Potem tabletki. A jeśli tabletki nie zahamują rozwoju choroby, to pomęczymy się z chemią.
Wzdrygnęłam się. Nie chciałam brać chemii. To wyniszcza od środka i z zewnątrz. Sprawia, że wypadają włosy. A włosy to jedyna rzecz, z której byłam zadowolona... bo tylko one nie przypominały ani matki, ani ojca.
- Julia, białaczka to nie wyrok śmierci.- Był taki pewny siebie.- Nie pod moją opieką.
Sama chciałabym w to wierzyć...
Porozmawialiśmy jeszcze trochę, ale nie na temat choroby. Chciał mnie jakoś podnieść na duchu i musiałam przyznać, że prawie mu się to udało.
- No, to do zobaczenia jutro. - Uśmiechnął się. - I nie bój się, wszystko będzie dobrze. - Przytulił mnie jeszcze na pożegnanie.
Jak na zawołanie znowu miałam świeczki w oczach. Pospiesznie więc pożegnałam się i opuściłam ten oddział, ten szpital i poszłam przed siebie.
Nim się obejrzałam doszłam do Parku Kościuszki, nieopodal naszej uczelni. Na szczęście przestało padać, ale przez zachmurzone niebo w parku nie było praktycznie nikogo. nikogo, poza brunetką siedzącą na naszej starej ławce.
Przysiadłam się obok niej i spojrzałam na jej twarz. Była przygnębiona, ale mimo wszystko uśmiechnęła się na mój widok. Przez większość czasu siedziałyśmy w ciszy, zupełnie tak, jak za pierwszym razem. Wszystko było podobne - i pogoda, i nasze humory. Jedyną różnicą był fakt, że żadna z nas nie płakała.
- Jak to dalej będzie? - Zapytała mnie cicho.
- Jak to "jak"? - Zdziwiłam się. - Świat się nie skończy. Ludzie codziennie umierają.
- Ale ja nie chcę, żebyś umarła.- Spojrzała na mnie smutno.
  Spojrzałam w ziemię. Nie chciałam patrzeć na jej zmartwiona twarz. I nie chciałam znowu płakać, choć już łez mi brakowało..
- Nigdy nie umrę. - W końcu podniosłam głowę i na nią spojrzałam, lekko się uśmiechając. - Zawsze będę tutaj -wskazałam palcem na jej klatkę piersiową - w twoim sercu. I będziesz żyła, Aniu, za nas dwie.



~*  *  *~
Hej, hej, Moje Drogie (Drodzy?)! 

Słoneczko jest, beztroska jest więc i nowy rozdział się pojawił :) Cóż, zamierzam wrzucać codziennie po jednym... no może   e w e n t u a l n i e  wrzucę jeszcze coś wieczorem, bo już kawałek mam.
Wiem, że rozdziały są aktualnie przykre i dobijające, ale keep calm, bądźcie wytrwali! :)
A i kilka osób prosiło mnie o informacje o nowych rozdziałach... mogę Wam pisać jedynie drogą mailową, także odezwijcie się na :   karmelowestory@gmail.com . Z chęcią również porozmawiam z Wami o losach J.&Z. czy odpowiem na pytania,  także piszcie śmiało. 





3 komentarze:

  1. o niee! Zbyszek nie może zaprzepaścić kariery! a Julka nie może się poddać!

    OdpowiedzUsuń
  2. Cóż za emocjonujący rozdział :D Oby Zbyszek przekonał Julię do walki .Czekam na kolejny rozdział .Dodaj go jeszcze dziś .Bardzo , bardzo ,bardzo ładnie proszę :D

    OdpowiedzUsuń
  3. I będziesz żyła, Aniu, za nas dwie. Jak przeczytałam nazwe rozdzialu to się przestraszyłam ze Jula umrze. Rozdzial swietny. Pozdrawiam N :*

    OdpowiedzUsuń