poniedziałek, 8 lipca 2013

4. Pij tak, żeby wszystko pamiętać.

 Po czterech godzinach Ania była gotowa. Ja sama przez większość tego czasu próbowałam ją przekonać, że ta impreza to zły pomysł. Podczas gdy ona latała z pokoju do łazienki i z powrotem, i tak w koło macieju, ja siedziałam na balkonie raz podziwiając zachód słońca, a raz patrząc na jej dziwaczne wyczyny. Jedyne co zrobiłam dla własnej urody to dwie, porządne czarne kreski eyelinerem, do czego mnie zmusiła wręcz siłą.
- No już! Ubieraj się! – Poganiała mnie wyganiając z balkonu.
Wcisnęła mi w ręce coś czarnego, a sama ponownie zamknęła się w łazience.
Zrezygnowana westchnęłam głęboko. Nie wygram z nią, to pewne. Jeśli będzie tragicznie, najwyżej powiem, że się źle czuję i jakoś wrócę z powrotem. Tak, to był najlepszy plan.
Piotrek faktycznie nie mieszkał daleko. Jechałyśmy jakieś dziesięć minut... ale o dziesięć minut za długo. Już rozumiałam, dlaczego tata Anki tak reagował, jak miała pożyczyć samochód. Sama siedziałam jak na szpilkach, z mocno zapiętymi pasami i zamkniętymi oczami. Byłam przekonana, że na tym krótkim odcinku drogi w coś uderzymy!
- Kobieto! - Krzyknęłam do niej, gdy wparowała na skrzyżowanie na czerwonym świetle.- Kto ci dał prawo jazdy?!
- Jejku no, czepiasz się. - Obraziła się. - Wystarczy mi, że rodzice uważają, że fatalnie jeżdżę.
I ja chyba powoli zaczynałam ich rozumieć. Całe szczęście, że Piotrek był spokojny. Dobrali się idealnie. Pod warunkiem, że gdy zamieszkają razem, będą mieli jeden samochód należący oczywiście do siatkarza.
Wtedy nic złego się nie stanie.
- Uważaj! - Krzyknęłam przerażona, kiedy parkowała. O mały włos a uderzyłaby w samochód stojący obok.
- Wyluzuj! Umiem parkować! - Prychnęła.
Jak z bicza strzelił wypadłam z tego samochodu, gdy wyłączyła silnik. Dzięki bogu, już dojechaliśmy.
Los się do mnie uśmiechał. Przeżyłam.
Gdy weszłyśmy na ostatnie piętro, Piotrek powitał nas u drzwi. Jak się okazało, byłyśmy pierwsze, więc usiadłyśmy sobie u niego w kuchni i napiłyśmy się jeszcze cienkiej kawki.
Jakoś po piętnastu minutach rozległy się głośne krzyki dochodzące z klatki schodowej.
- Kurcze, oni wszyscy są tacy wielcy. – Skwitowała Anka zerkając na przedpokój. Właśnie przyjechali ONI. Mówiąc "oni" miałam na myśli Kurka, Dzika, Jarosza i jakąś dziewczynę, oraz Ignaczaka z żoną.
Zapowiadała się ciekawa noc… z siatkarzami.
- Anka, ogarnij się? Myślałaś, że tylko Piter jest wielki? – spytałam z ironią w głosie. – To są siatkarze, nie hobbity. Muszą doskoczyć nad siatkę i pierdolnąć konkretnie w tą piłkę, nie?
- No wiem! Ale widzieć ich tylu, w jednym miejscu i to nie w telewizji… masakra.
Boże, ekscytowała się jak dziecko…. A ja już wiedziałam, że mam tego wszystkiego dosyć.
Po chwili w przedpokoju powstał jeden wielki armagedon. Anka od razu wyskoczyła się witać, a ja nie potrafiłam zebrać się w sobie i po prostu zostałam w piotrkowej kuchni opierając się o ladę.
- Wchodźcie do salonu, wchodźcie. – w tym całym rozgardiaszu głosów wyłapałam Piotrka.
- Julka, chodź! – Zawołała mnie zza progu Anka.
- No już idę, już…
Gdy weszłam do salonu, na szczęście nikt jakoś specjalnie mnie nie zauważył. Stanęłam w progu obok Anki i oparłam się o framugę. Niewymiarowi faceci jak an razie stali i rozmawiali.
- Słyszałeś, co powiedział trener? – spytał Bartman Jarosza.- Mamy czas tylko dla siebie – dodał, poruszając brwiami.
Wywróciłam oczami. Miał szczęście, że stałam daleko, bo bym go walnęła. Tak bez powodu.
- Nie wiem, co za sprośne myśli chodzą Ci po głowie...  – odparł Jarosz, otwierając sobie jedno piwo.
- Sprośne? Nieeee. – Bartman gwałtownie pokręcił głową. – Przecież ja jestem grzeczny chłopak.
- Chyba jak jesz i śpisz – Wtrącił stojący obok Ignaczak. – Wtedy chociaż nie gadasz. To muzyka dla moich uszu.
- Grzeczny chłopak? – Prychnął Kurek, przypominając sobie ostatnie zdanie przyjaciela.- Chyba grzeszny…
- Skłamałbym, jeślibym zaprzeczył – wyszczerzył się Zibi.
Mogłabym się przysłuchiwać tej inteligentnej rozmowie bez końca, ale nagle poczułam, jak ktoś wpycha mnie do środka.
- Hej, a co to za nowa buźka? – Był to nie kto inny, jak Kubiak.
Wszystkie spojrzenia były skierowane ku mnie. Szlag by to. Szlag by to i Kubiaka, który minął mnie i również bacznie mi się przyglądał.
- No, no. Nie mówiłeś Piter, że twoja Ania przywiezie koleżankę. – Zagwizdał Kurek.
- Lepiej uważajcie, bo jest agresywna. – Prychnął Zibi i naburmuszył się.
- Ta oto dziewczyna – zaprezentował mnie Kosok – zatkała dzisiaj Bartmana już nie jeden raz.
Zibi obrażony opadł na kanapę i napił się piwa, a pozostali zaśmiali się głośno.
- Ania, Julka, poznajcie Igłę, jego żonę Iwonę, Jarocha, Kurka, Dzika i jego kuzynkę Kaśkę.
- .. same „przyszłe legendy siatkówki” . – Przytoczyłam i kątem oka patrzyłam, jak Bartman znowu się irytuje. Ach, cudowne uczucie.
- Czy my o czymś nie wiemy?
- Nie, Julka po prostu była tak podekscytowana, gdy mnie poznała, że zapomniała jak się nazywa. – Rzucił Bartman.
- Oho, zaczyna się. – Powiedziemy równocześnie Anka i Piotrek. Kosok natomiast uniósł kciuk do góry do pozostałych i zapadła cisza.
Bartman wstał i odstawił piwo na ławę. Skrzyżował ręce gotowy do konfrontacji.
Czułam, że krew we mnie wrze.
- Jakaż ty rozogniona jesteś… - zaśmiał się widząc moją wściekłą minę.
- Uważaj na słowa, bo noszę w torebce paralizator. – Ostrzegłam go, a pozostali zachichotali.
Na twarzy Bartmana pojawiały się pierwsze oznaki, że fala gniewu nadejdzie niebawem.
- Trafiła Kosa na kamień ha, ha, ha! - Ignaczak wyszczerzył zęby. - Będzie ubaw.
- Ochłońcie oboje. Mamy się dobrze bawić. – Kosok poklepał mnie po ramieniu i podał mi otwarte już piwo. Upiłam łyk i gniew przeszedł gdzies daleko. Ale sama nie wiedziałam czy to przez nagłe uderzenie alkoholu czy przez te przeszywające mnie czekoladowe oczy.
Wszyscy nagle usiedli na kanapach i każdy z kimś rozmawiał, a ja wciąż stałam w progu, a Grzesiek obok mnie.
Czułam się nieswojo, bo on mi się bacznie przyglądał. Źle się działo.
- Jak się masz po wycieczce? – Banalne pytanie sprawiło, że ta dziwna atmosfera między nami zniknęła.
- Kiedy cię widzę, od razu lepiej. Wyglądasz wspaniale.
Jego słowa sprawiły, że przypomniałam sobie, w co kazała mi się ubrać Anka. Czarna, krótka, ledwo dochodząca wpół uda sukienka i wysokie szpilki. No ja rozumiem, że to impreza siatkarzy, ale na litość boską, nie muszę ich gonić wzrostem. I bez obcasów jestem wysoka… ale Anka tego nie rozumiała.
Spojrzałam w jej kierunku. Siedziała na kanapie objęta ramieniem przez Pita. Gdy zobaczyła mnie i Kosoka Puściła mi oczko. Czułam, że robi mi się gorąco.
Cholera. Ten debil chciał mnie wyswatać.
- Dzięki. – Odpowiedziałam w końcu niepewnie spoglądając w te czekoladowe oczy. – Ty też dobrze wyglądasz. – I dla własnego bezpieczeństwa dołączyłam do pozostałych, zasiadając jednak na kanapie w odpowiedniej odległości od Pana Wielkie Ego.
Po jakieś godzinie większość rozpanoszyła się po całym mieszkaniu, a część wyszła przewietrzyć się na zewnątrz. W salonie pozostał Kubiak i Jarosz z wciąż naburmuszonym Bartmanem.
Dziku poklepał Zibiego po ramieniu. Pierwsza rozmowa z Julką już wywarła trwałe piętno na jego psychice, toteż po tej akcji na początku imprezy nikt nie odważył się do niego odezwać.
- Nie martw się. – Westchnął Kuba, próbując przerwać tę niezręczną ciszę. – Czytałem w Bravo, że kobiety tak mają.
- Nie wiedziałem, że interesują cię takie ambitne lektury. – Zmierzył go wciąż podenerwowany Bartman.
- To źle? Dowiedziałem się nawet, że do mojej figury najlepiej pasują rybaczki... – wyliczał – ... poliestrowe spodnie już nie są modne i w tym tygodniu powinienem uważać na osobę spod znaku koziorożca.
Wszyscy, jak jeden mąż zaśmiali się, nawet na twarzy Zbyszka pojawił się cień uśmiechu.
- Kurde, ale ona uraziła moje dobre imię i moje ego. – złość powróciła i ZB9 zmarszczył nos.
- Koleś, wyluzuj. – Igła nagle przyszedł i rzucił w niego puszką zamkniętego piwa. Złapał i od razu otworzył. – Pogódź się z tym, że nie wszystkie laski na ciebie lecą. Poza tym, ta jest blondynką, nie jest w twoim typie.
Bartman uniósł wzrok i tylko zmierzył przyjaciela spojrzeniem.
- Więc nie lubisz wszystkiego związanego z siatkówką czy tylko Bartmana? – Pytanie Kurka mocno mnie zaszokowało. Staliśmy w kilka osób przed blokiem i rozmawialiśmy o jakiś głupotach. Gdy temat zszedł na mnie, od razu stałam się czujna.
- Powiedzmy, że jestem tolerancyjna, ale Bartman to przegięcie. – Dobra, nikogo w ten sposób na pewno nie uraziłam.
- A dostałaś kiedyś piłką, czy coś, że masz taki stosunek?
Czułam, że w moich oczach gromadzą się łzy, ale szybko się ich pozbyłam. Chciałabym, żeby to była tylko piłka.
- Powiedzmy, że tak. – Wybrnęłam z tego.
- Chodźcie już do mieszkania. – Uratował mnie Kosok, nim pozostali wgłębiali się w ten temat.
Nie miałam zamiaru nikomu opowiadać o mojej przeszłości. Nie chciałam z nikim o tym rozmawiać, bo to było takie świeże. Wolałam tego wszystkiego nienawidzić, a tu, o ironio, imprezowałam z siatkarzami.
A może ta nienawiść powoli przechodziła?...
Nie wiem która była godzina, ale pewnie jakoś koło północy, kiedy wnętrze całego domu wypełniała muzyka. Tamci byli już nieźle wstawieni, natomiast ja, jak źle się bawiłam na początku tak źle się bawiłam i teraz.
W zamiarze odpoczynku od tego całego hałasu wyszłam na korytarz i usiadłam na kamiennych schodach.
- Hej. – usłyszałam nagle i Piotrek zasiadł obok mnie. – Czemu tu siedzisz??
Wzruszyłam ramionami. Nigdy nie byłam zbyt wylewna, nawet przy Ance.
- Wiem jak to wszystko wygląda, ale chodźźźź!- Podał mi szklankę piwa z sokiem. Podziękowałam uśmiechem. -  A Bartman już zgonuje, to możemy mu namalować coś głupiego na ryju. – zaproponował.
- Kusząca propozycja. Zaraz przyjdę. – Zapewniłam Pita. Wstał i wrócił do mieszkania.
Wizja pomalowanego Bartmana naprawdę poprawiła mi humor, więc nie minęło dużo czasu, jak wróciłam do mieszkania z uśmiechem na twarzy.
Z początku i tak wątpiłam w to, że Bartman faktycznie zgonuje i obstawiałam, że to tylko próba ściągnięcia mnie na imprezę. Ale Piotrek miał rację. Nie było go ani w salonie, ani w kuchni. I dobrze, przynajmniej nie musiałam oglądać jego ryja.
Impreza naprawdę się rozkręciła, przystałam nawet na kilka kolejek polewanych przez Dzika. Weszło mi do głowy od razu i humor miałam wyśmienity. Kompletnie zapomniałam już o Bartmanie, o jego docinkach i o siatkówce. Fakt faktem, otaczały mnie siatkarskie olbrzymy, ale to było mało istotne. Po prostu piłam i się dobrze bawiłam. Piłam i się śmiałam…. A salon wirował mi w głowie…
W niedzielny poranek obudził mnie gigantyczny kac, ale przyjęłam go z pokorą jako zasłużoną karę za moje uczynki poprzedniej nocy . Nie do końca wiedziałam, co robiłam, ale to było mało istotne. Zamiast się tym zadręczać wolałam zamknąć oczy i znowu przytulić się do poduszki. Od razu lepiej. Ból nie przechodził, ale było mi chociaż wygodnie. CO prawda Piotrkowa poduszka nie należała do miękkich, ale przynajmniej nie spałam na podłodze.
Ale zaraz, Julka. – Powiedziałam w myślach do siebie.
Na początku myślałam, że tak pulsuje krew w mojej skacowanej głowie, ale… co raz bardziej odbierałam wrażenie, że to ta poduszka, dziwnie ciepła…
Podniosłam lekko głowę.
- O CHOLERA!
Poduszką okazała się być klatka piersiowa, ku mojemu przerażeniu, Bartmana. DO diaska.. jak to możliwe!?
Gwałtownie się podniosłam i ręka Zibiego uprzednio spokojnie spoczywająca na mojej poduszce, przyciągnęła mnie z powrotem do jego ciała.
- Julka, nie złość się na mnie znowu… - Wymruczał przez sen. Byłam w takim szoku, że aż mnie zamurowało.
Szybko wstałam i upewniwszy się, że nikt postronny mnie nie widział w łóżku z Bartmanem, ulotniłam się do kuchni.
Pozostawało tylko pytanie: co ja robiłam w nocy?!
~*  *  *~
Tak więc kolejny rozdział. Mam nadzieję, że będzie się podobał :) 
Już się nie mogę doczekać pierwszego meczu Polski z Bułgarią. Jakoś tak... jestem dobrej myśli :) WYgramy! No bo, kto jak nie my? Nasze biało-czerwone mordeczki pokażą, na co ich stać! <3 <3
A tutaj macie sobie takiego Zbysia! <3

1 komentarz:

  1. Wspaniały! Boski! Jezu, zakochałam się w tym opowiadaniu! *-* Przez cały czas miałam uśmiech na twarzy i nie raz wybuchałam głośnym śmiechem.
    Wspaniały :D

    OdpowiedzUsuń