niedziela, 21 lipca 2013

22. Dwieście pięćdziesiąt kilometrów stąd porzuciłam swoje szczęście.


- Wypuściłam szczęście.
- Jak to wypuściłaś szczęście?
- Nie zdołałam go złapać, bo było trochę za ciężkie.
- A jak wyglądało?
- Miało metr dziewięćdziesiąt osiem, kruczoczarne zmierzwione włosy i zielone oczy...

`Dwieście pięćdziesiąt kilometrów stąd porzuciłam swoje szczęście. 
Julka S.

________________________________________________________________
     Rzeszów. Sierpniowe słońce dawało się we znaki wszystkim jego mieszkańcom. Żar bił z nieba i nie można było tego wytrzymać. Mimo że była już czternasta, słońce trzymało dalej tak jak w samo południe.
Siatkarze Asseco Resovii właśnie skończyli trening. Upał i zmęczenie naprawdę doprowadzało ich do istnego szaleństwa i w tym całym amoku wszyscy marzyli tylko o dojściu do domu i chłodnym prysznicu. No, poza jedną osobą. 
- Jedziesz do szpitala? - Zapytał go Nowakowski.
Szli razem przez parking obok hali z torbami przewieszonymi na ramionach. Obijały im się o nogi, jednak nic sobie z tego nie robili. Trening był wykańczający, a zwłaszcza dla nich. Trener i klubowi fizjoterapeuci największą uwagę przywiązywali do powołanych siatkarzy. Musieli być w formie, bo wyjeżdżają za tydzień na zgrupowanie do Spały. 

- Jadę, jadę. - Uśmiechnął się do niego czarnowłosy siatkarz.
Jakbym mógł nie pojechać do Julci! - Zaśmiał się w myślach. 

- Ok. Ja jadę do Anki i razem do was przyjedziemy.- Powiedział Pit, a Zbyszek odwrócił się do motocyklu.
Chciał już jechać. Zobaczyć ją... mimo że nie była w najlepszym stanie, ale to była przecież Julka. I tak bardzo chciał, by znowu miała siłę pokłócić się z nim...
 - Aaa, Zibi. 

  Spojrzał na niego pytająco. - No? 
- Wszystko będzie dobrze. - Zapewnił go przyjaciel poklepując go po ramieniu. 
Zbyszek się uśmiechnął. Piotrek ma rację, pomyślał. Z tego wszystkiego nie mógł się skupić na treningu... i dlatego powinien posłuchać i przyjaciela, i Anki. Julce nic nie grozi. Poza tym miał zamiar się nią zająć. Zaopiekować.
Wszystko stało się takie.. dziwne a zarazem wspaniałe. Pierwszy raz czuł takie "coś" do dziewczyny. To dodawało skrzydeł. Sprawiało, że serce się radowało. A każda minuta z dala od dziewczyny to jedna wielka tęsknota. I to jest właśnie takie "coś", co inni nazywali miłością, prawda?

Tak bardzo mu na niej zależy. Tak bardzo, że pod znakiem zapytania stanął nawet wyjazd do Spały przed Mistrzostwami Europy. 
Założył kask na głowę i wsiadł na motocykl. Jechał naprawdę szybko ulicami miasta. Po drodze jeszcze zatrzymał się i kupił bukiet kolorowych kwiatów. Może one poprawią jej humor? Tak cudownie pachniały tak jak Ona, zawsze ma taki delikatny, wiosenny zapach. 
Julka, myślał, jak ja Cię kocham. 
Julia, Juleczko, wszystko będzie dobrze. 
 Z szerokim uśmiechem na twarzy wbiegał po schodach prowadzących na oddział, gdzie leżała dziewczyna. Pacjenci zaciekawieni się na niego patrzyli.  Nie reagował jednak na zaczepki. Najważniejsze było jak najszybsze dojście do jej sali. 
Pokój numer siedemnaście. Wszedł i uśmiech mu niemalże od razu zszedł z twarzy. 
- Co... - Wykrztusił z siebie. 
  Jedna z pielęgniarek wyciągała kartę pacjenta wiszącą na końcu łóżka, które było idealnie zaścielone i najwyraźniej czekało na nowego chorego. To było łóżko Julki. 
- Gdzie ona jest?... - Przełknął ślinę. W głowie miał najgorszą z możliwych opcji. 
Ale przecież nie mógł nie zdążyć. I inni zapewniali go, że wszystko będzie dobrze. Anka by go nie okłamała...
- Kto? - Zapytała niska, starsza już pielęgniarka. Siatkarz był naprawdę przerażony, serce waliło mu jak oszalałe. - Chodzi Panu o Julię Sosnowską? - Zapytała zerkając na kartę, którą trzymała w dłoniach. 
Przytaknął. 
- Została wypisana dzisiaj rano, na własne żądanie. - Wyjaśniła uspokajająco. 
Kamień z serca...
- Ale jak to, w jej stanie? - Dopytywał się. 
Przecież ostatnio nie mogła się podnieść. Była słaba i przemęczona. Jak mogli ją wypisać?... 
 Oburzony nie czekał na odpowiedź i wyszedł z sali. Nie zwracał uwagi na nikogo ani na nic, co stawało mu na drodze. Od razu wyjął telefon z kieszeni jeans`ów i dzwonił do Julki. Nic. Raz, drugi. Wciąż "Zostaw wiadomość". 
Cholera, co się działo?!
Gdy miał dzwonić do Anki, rozległ się dzwonek jego telefonu. Miał nadzieję, że to Julka oddzwania, jednak na wyświetlaczu pojawiło się "Dzwoni Piotrek". 
- Daj mi ją do telefonu. - Rzucił groźnie na powitanie, bez żadnego "halo". 
- Ale Zbyszek... - zaczął cicho Piotrek, jednak rozmówca nie dał mu dokończyć.
Był zły na nią, że się wypisała, a jeszcze bardziej zły, że ani nie dała mu znać, ani nie odbierała telefonów. To było nie fair. On się zamartwiał, a ona się z nim bawiła w kotka i myszkę...

- No dajże mi ją!
- Ale jej tu nie ma! - Podniósł głos Cichy Pit. 
Minęła chwila, nim Bartman zrozumiał, co powiedział jego kolega.
- Jak to jej nie ma? - Czuł, jak serce podchodzi mi do gardła. 
- No normalnie... jadą właśnie z Anką pociągiem do Katowic... - Wyjaśnił smutno. 
Zbyszek rozłączył się natychmiast. Miał ochotę rzucić komórką o szpitalną podłogę, jednak na szczęście się powstrzymał. Nie chciał robić scen przy obcych ludziach, którzy, swoją drogą, rozpoznali w nim reprezentanta Polski i szeptali coś między sobą.
Piotrek na pewno o tym nie wiedział, więc nie chciał się na nim niepotrzebnie wyżywać. A był zły jak cholera. Jak ona mogła?!.. Jak mogła go zostawić bez słowa?....


 Dziewczyny już prawie dojeżdżały na Dworzec Główny w Katowicach. Julka przespała niemalże całą drogę. To typowe dla pociągów "tu-tu, tu-tu, tu-tu" działało na nią niezwykle usypiająco, dosłownie jak kołysanka. 
Anka siedziała obok i czuwała nad przyjaciółką. Spała jak dziecko, tak spokojnie. Jednak martwił ją jej wygląd - blada cera, sińce pod oczami i widoczna gołym okiem utrata wagi. To był naprawdę przykry widok.
TO będzie ciężki orzech do zgryzienia, pomyślała Anka wzdychając. 
Czekały je naprawdę trudne momenty. Ale nie mogła jej zostawić. Była taka... bezbronna i słaba. I najprawdopodobniej się podda. ktoś musi motywować ja do walki. Bo jest o co walczyć. O życie. 
- Hej. - Rzuciła łagodnie do budzącej się blondynki. - Powoli dojeżdżamy. 
  Dziewczyna przetarła zaspane oczy i wyjrzała przez małe pociągowe okno. Faktycznie. Śląsk, od której strony by nie patrzeć. Lada moment zajadą do Katowic. A jutro... no właśnie. Jutro piżamka, biała sala, lekarze i szpital. I doktor Nowak. 
- Telefon ci dzwonił kilka razy. - Poinformowała Anka. 
Julka się wzdrygnęła. Doskonale wiedziała, co zobaczy na wyświetlaczu. Kilka nieodebranych połączeń od Zbyszka, może jakieś esemesy. Dlatego nawet nie wyciągnęła telefonu z torby. Nie miała jeszcze siły na konfrontację z nim. 
- A Piotrek dzwonił? - Zapytała się Anki. 
- Tak, dzwonił... - Spokojnie obserwowała reakcję Julki. Jednak ona patrzyła tylko niewzruszona, obojętna na wszystko i na wszystkich. - Powiedziałam, że jedziemy do Katowic. Trochę mnie zwyzywał, ale zrozumiał... 
- A mówiłaś o..? - Julka miała oczywiście na myśli jej chorobę. 
- Nie mówiłam, tak jak prosiłaś. 
Julce wyraźnie ulżyło. Przecież Anka nie mogła jej kłamać. 
Tak powinno być; zniknęła mu z oczu bez słowa. Jest już spory kawałek drogi od Rzeszowa. Zbyszek pojedzie na zgrupowanie do Spały, zaliczą Mistrzostwa Europy. I zapomni. Powoli, ale zapomni. Tak jak kiedyś o tej całej Karolinie. Znowu skupi się na siatkówce. A potem.. potem spotka dziewczynę, która będzie mogła go wspierać w tym, co robi. A nie dziewczynę, która połowę życia spędza w szpitalach i na badaniach. 
- Ale wiesz, że on nie da ci spokoju, prawda?... - Anka mówiła o Bartmanie. 
- Tak, wiem. - Westchnęła Julka. podparła się na łokciu i wpatrywała w jakże piękny, śląski krajobraz za oknem. - Spokojnie, załatwię to wieczorem...


  Katowice powitały nas typowym, śląskim zanieczyszczonym powietrzem i ogromnym hałasem. Ludzie, jak zawsze na dworcu, przeciskali się, spieszyli i obijali się o siebie ramionami nawet nie przepraszając. Dla wszystkich liczył się czas. Biegli do pracy, na pociąg, na autobus. Skrupulatnie trzymali się wyznaczonych godzin i nie pozwalali, by coś im umknęło lub nie poszło zgodnie z planem. 
 Czas w końcu pędzi nieubłaganie. I prędzej czy później i tak wszyscy umrzemy. 
 Tak samo myślałam ja, kiedy lekarz pierwszy raz powiedział, że z tymi wynikami badań, najprawdopodobniej będę miała białaczkę. 
- Chodź, chodź! - Pociągnęła mnie za rękę Anka prowadząc w stronę wyjścia. - BO nas zadepczą! 
  Ruszyłam szybszym krokiem za przyjaciółką znów pogrążając się w rozmyślaniach. 
  Byłam załamana, gdy się dowiedziałam. Zostawiła mnie matka, ojciec umarł i na dodatek straciłam sens życia, bo przez anemie nie mogłam grać w siatkówkę. Byłam na skraju, chciałam się zabić. Ale wtedy spotkałam ją. Anię. 
  Siedziałam wtedy na ławce w parku Kościuszki zalana łzami. Był chłodny wieczór. Gdy podeszła, nie chciałam z nią rozmawiać. Znałam ją z widzenia ze studiów, ale nigdy nie rozmawiałyśmy ze sobą. I wtedy było tak samo. Usiadła obok mnie w milczeniu i siedziała ze mną aż do rana. Tym dowiodła, że mogę jej zaufać. 
  Nie minęło sporo czasu jak zamieszkałyśmy razem w moim mieszkaniu. Obie dawałyśmy radę. Jak było ciężej to pracowałyśmy, raz jedna raz druga, ale zawsze wiązałyśmy koniec z końcem. Poza tym jej rodzice nam pomagali. Na moich nie było co liczyć...
- Julia! - Pociągnęła mnie za rękę na chodnik. Prawie potrącił mnie samochód, którego nie zauważyłam. No pięknie. 
  Przeszłyśmy jeszcze z jakieś dwieście metrów i doszłyśmy do naszego małego mieszkanka. Po schodach jakoś wciągnęłyśmy nasze torby. Otworzyłyśmy wszystkie spusty i stwierdziłam, że nie ma to jak na starych śmieciach. Tu się urodziłam i tu umrę.
  Postawiłam torbę w kącie i opadłam na swoje łóżko. Westchnęłam. Jak Boga kocham, nic mi się nie chce....
- Kiedy idziesz do lekarza? - Zapytała mnie przyjaciółka siadając obok mnie na moim łóżku. Zmarszczyła brwi i patrzyła na mnie z deka współczująco. 
- Jutro. - Jakoś nie spieszyło mi się do szpitala, tej całej aparatury czy wenflonu.. Tak bardzo bolała mnie od niego ręka... 
- A z Bartmanem kiedy porozmawiasz? 
 Przełknęłam ślinę. Odkąd jesteśmy w Katowicach dzwonił jeszcze kilka razy i napisał trzy esemesy. Prędzej czy później będę musiała odebrać... ale czy ja byłam w stanie odebrać od niego telefon? Usłyszeć jego głos? Rozmawiać z nim?... Nie, na pewno nie dam rady. Popłakałabym się. Znowu. I nie potrafiłabym mu powiedzieć tego, co zamierzałam. Dlatego pozostała opcja "odpisz". 
- Nie martw się o to. - Uśmiechnęłam się do niej słabo. - Pójdziesz zrobić kawę? - Poprosiłam. Przytaknęła i poszła do naszej niewielkiej kuchni.
  Sama natomiast wyciągnęłam telefon i wystukałam esemesa do Zbyszka i bez zastanowienia kliknęłam "wyślij".
Zaraz potem po moich policzkach spłynęły łzy. Miłość jest do dupy. 


Zbyszek siedział u Piotrka. Właściwie nie siedział, tylko chodził jak kretyn w tę i wewtę po salonie z telefonem w ręku, klnąc co dwa kroki. 
- Cholera! - Warknął. Nawet Anka od niego nie odbierała.
- Spokojnie, stary... - Nowakowski próbował go uspokoić. 
- Jak mam być spokojny?! No jak?! - Wrzeszczał na całe mieszkanie. 
W głowie mu się to wszystko nie mieściło. Odjechała bez słowa. I jeszcze zaczęła odrzucać połączenia! 
- Ale Zibi, denerwowaniem się nic nie osiągniesz. 
 Bartman kopnął w fotel. Noga zabolała. Ale miał ochotę coś rozwalić. po prostu nosiło go. 
I wtedy dostał esemesa od Julki.

"Zostaw mnie w spokoju. Co było, minęło, więc zapomnij. Nie chcę cię znać". 


To było jak cios w serce. Jak ona mogła po tym wszystkim, co przeszli?... To nie mogła być prawda. Był pewien, że to jedno wielkie kłamstwo. Tylko nie rozumiał, dlaczego chciała go spławić za wszelką cenę. Bez słowa wyjaśnienia.
I wtedy wpadł na pomysł. 

- Jadę tam. - Rzucił i od razu chwycił do rak czarny kask. 
- Idiota! - Stanął mu na drodze w drzwiach Piotrek. Nie mógł pozwolić, by Bartman zachował się tak nierozsądnie. 
Na zewnątrz już się ściemniło, a to przecież całe dwieście pięćdziesiąt kilometrów stąd! No i sam Zbyszek był podenerwowany. Jeszcze doprowadzi do wypadku i wtedy dopiero będzie... dwie osoby w dwóch różnych szpitalach...
- Musze się z nią zobaczyć, nie rozumiesz?! - Odepchnął go gwałtownie. - Kurwa! Kocham ją ponad życie! 
- Nie zabraniam ci jechać, ale daj jej choć dzień ! To nie jest takie proste, jak ci się wydaje! 
  Atakujący spojrzał na niego pytająco. Był przekonany, że Piotrek mu o czymś nie mówi. Jednak nie spodziewał się tego, co usłyszy.
- Anka ci powiedziała, nie? - Fuknął pod nosem. - Mów. - Rozkazał. Miał przecież prawo wiedzieć. - No mów! - Powtórzył widząc, jak Piotrek się jeszcze waha. Uległ jednak pomimo złożonej obietnicy Ance, że będzie trzymał język za zębami.
Chwila ciszy. Bartman spojrzał na niego wyczekująco, ze skrzyżowanymi rękami. 

- Zbyszek, ona ma białaczkę.



~*  *  *~
Witam we wstępie do drugiej części opowiadanka. :)
Po pierwsze muszę Wam podziękować za super komentarze! Jest mi naprawdę niezmiernie miło. I w sumie miło czytać, że opowiadanie jest "zaskakujące" czy "nieprzewidywalne"... heh, ja już mam w główce wszyściutko, nic tylko przelać na wersję elektroniczną i Wam wrzucać !:)
A uwierzcie... naprawdę będzie warto, mwhahahha. ;3 (Sorry za ten śmiech, wkręciłam się w to pisanie! ;o)
Cóż mogę jeszcze dodać? Nie spodziewajcie się, że wszystko będzie pięknie. W końcu po coś zaczynałam drugą część, heh :)
Piszcie co u Was, komentujcie, wrzucajcie uwagi i zastrzeżenia. Każda rada jest cenna, tak jak i Wasze komentarze :) 
Buziaki! 


 

5 komentarzy:

  1. Bardzo fajny rozdział ;))
    Mam nadzieję że zakończy się wszystko happyendem! Czekam na kolejny! ;))

    OdpowiedzUsuń
  2. oby tylko Zbyszek nie zawalił Mistrzostw.. chociaż miłość jest najważniejsza! :>
    dzisiaj będzie kolejna część? a może dwie, hmm? :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetne. Szczerze mówiąc, też bym wolała happyend, ale to tylko moje zdanie. ;) Czekam na kolejny z niecierpliwością ! :)

    OdpowiedzUsuń
  4. czekam na następny ;) poinformuj mnie na gg : 23215784 ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Informacji o nowym rozdziale mogę udzielać droga mailową. Napisz do mnie na : karmelowestory@gmail.com :)

      Usuń