czwartek, 11 lipca 2013

8. Zagubiony hobbit.

 Całą noc nie mogłam zmrużyć oka. Leżałam obok Anki nerwowo przewracając się z boku na bok. Przyjaciółka tylko mruczała coś przez sen, lecz tego dziwnego chińskiego bełkotu nikt nie zrozumie. Nawet ja. 
  Wszystko mnie rozpraszało; począwszy od falującej firanki muskanej przez wiatr wpadający przez uchylone okno balkonowe, delikatne pochrapywanie Anki, aż do mojego wnętrza. Serce biło mocno, jakbym przebiegła maraton, oddech miałam przyspieszony i czułam wyraźny niepokój. Ale dlaczego?
  No tak. Zapominałam, że jestem chora.
  Zwlekłam się z łóżka jakoś przed ósmą. Anka jeszcze spała jak zabita. Wykorzystałam wolną łazienkę - długi, gorący prysznic bardzo mi się przyda. Nie sądziłam jednak, że znacznie się wydłuży.
Co się ze mną dzieje?...
- Julka! Julka, żyjesz!? - Do przytomności doprowadziło mnie dobijanie się w drzwi i krzyki spod łazienki.
Cholera. Leżałam w brodziku a woda lała się z prysznica na moje obolałe ciało. Podniosłam się i odkrzyknęłam Ance, że wszystko OK.
  Zakręciłam wodę i wyszłam z kabiny. Złapałam dłońmi za brzeg umywalki starając się zrozumieć, co się stało. Brałam prysznic, umyłam włosy, twarz i schyliłam się po gąbkę. Ach, no tak. Zawróciło mi się w głowie i upadłam.
Dawno sie tak nie czułam. Taka dobita i taka nie do życia.
- Boże, kretynko, myślałam że coś ci się stało. - Wygarnęła mi Anka doskakując do mnie, gdy tylko wyszłam z łazienki.
  Nie mogłam jej powiedzieć prawdy, znowu by się martwiła. Już jej spojrzenie mnie dobijało - bacznie mi się przyglądała jakby szukając na mojej twarzy odpowiedzi na krążące w jej głowie pytania. Ale nic z tego. Uśmiechnęłam się, jak gdyby nigdy nic. Anka z ulgą wypuściła wcześniej wstrzymywane powietrze z płuc.
- Idź lepiej się ogarnij, bo wyglądasz tragicznie. - Sprytnie zmieniłam temat. Anka wpadła do łazienki jak wystrzelona z procy i po chwili dało się słyszeć szum wody pod prysznicem.
  Westchnęłam.
 I znowu to samo. Sięgnęłam po walizkę stojącą przy szafie i z bocznej, sprytnie ukrytej kieszonki wyciągnęłam opakowanie Tardyferonu. Miałam je od lekarza; jak to mówią, przezorny zawsze ubezpieczony. Odkręciłam mineralną i szybko połknęłam dużą tabletkę.

  To był ten moment w moim życiu, kiedy poczułam się słabo. Nie w fizycznym sensie, tylko w psychicznym. Wszystko sugerowało, że niedługo nadejdzie powtórka z rozrywki. W oczach nagromadziły mi się łzy, usta zaczęły drżeć. Oklapłam na łóżko i przytuliłam się do starego miśka Anki.
- Będzie dobrze, prawda?... - Zapytałam go spoglądając w jego czarne oczka-guziczki. Sama nie wiem, czy spodziewałam się odpowiedzi, czy próbowałam jedynie się pocieszyć....

- Ja nie jadę. - Podniosłam ręce ku górze w geście poddania. - Niech Mateusz jedzie. - Zaproponowałam. Chłopak wyraźnie się ożywił.
- Debilu, twój chłopak gra. - Anka rzuciła mi porozumiewawcze spojrzenie.
Fakt. Powinnam chcieć tam jechać.
Ale jakoś tak mi się nie chce.
- Jak nie chce to niech nie jedzie, wezmę jej bilet. - Mateusz wyglądał tak, jakby od tego zależało jego życie. Być czy nie być. Jechać czy nie jechać.
- Spadaj. - Fuknęła do niego Anka i znowu odwróciła głowę w moją stronę.
O nie. Tylko nie to. ANka i jej mordercze spojrzenie. Przełknęłam głośno ślinę. Cholera!
- No dobra... - westchnęłam zrezygnowana. Anka podskoczyła z radości, a Mateusz osunął się na krześle wyraźnie rozczarowany.
- A ogóle jak to możliwe, że Piotrek załatwił tylko dwa bilety? - Ha, wiedziałam, że ten chłopak nie odpuści. Ale powiedzieć mu prawdę to jak w pysk strzelić, a wojny w domu mieć nie chciałyśmy.
- Bo każdy zawodnik dostał po jednym. - Moja przyjaciółka wzruszyła ramionami. W ogóle nie była przygnębiona, że jej kuzyn nie pojedzie. A wręcz przeciwnie. gdyby mogła, padłaby na kolana dziękując, że ten kretyn zostanie w domu.
  Ja natomiast poczułam się dziwnie. Skoro każdy dostał po jednym "gratis", to od kogo ja miałam bilet? No, proszę was. Przecież nie od Bartmana.
Zakpiłam w duchu. A może i od niego? Przecież i tak nie miałby komu go dać, bo nikt by nie chciał. Bitch please.
- A tak w ogóle to z kim grają? - Zaciekawiłam się, gdy szłyśmy na górę się przygotować.
  Plask. Anka uderzyła ręką w czoło, aż siadło.
- Sorry, zapomniałam, że masz chłopaka którego mecze cię nawet nie interesują. Z Jastrzębskim.
- A spadaj! - Poirytowałam się niesamowicie. Przecież ta prawie dwumetrowa świnia nie była moim chłopakiem. Nawet w snach! - Nie zapominaj, że...
- Cicho! - Zdzieliła mnie w łeb. Zabolało. - A ty nie zapominaj, że ściany mają uszy.
  Niezwykle podminowana wpadłam do pokoju rzucając się na łóżko. Wydęłam usta i obserwowałam, co tym razem kombinuje Anka. Albo co wymyśli. Stała przy szafce i przeszukiwała jedną z szuflad, wywalając na podłogę wszystko za koleją.
- Masz. - Rzuciła we mnie jakąś koszulkę. Rozłożyłam ja w rękach. Biało-czerwone podłużne pasy, logo Resovii. No i numer dziewięć.
- Idiotka! - Odrzuciłam w jej stronę. - Chyba kpisz, że ją założę!
  Naprawdę, Anka miała nieźle pojebane w głowie myśląc, że założę koszulkę kibica z nazwiskiem Bartmana na plecach. O, nie. Nie, nie. W życiu.
- Nie dzisiaj. - Odparła ze stoickim spokojem w głosie. Rozłożyła w rękach swoją, z numerem cztery i spojrzała na nią rozmarzona.
Po chwili jednak jej mina zmieniła się diametralnie i obdarzyła mnie tym swoim, ankowym, morderczym spojrzeniem. Znowu.
- Jutro obie zakładamy. - Rozkazała.- I będziemy kibicować.
  Nonszalancko wywróciłam oczami.
- Wprawdzie powiedziawszy... - podniosłam się i usiadłam na brzegu łóżka. Koszulka była nieopodal mojej stopy, więc kopnęłam ją jeszcze dalej. - Nie jestem fanem Resovii.
- Obchodzi mnie to tyle, co zeszłoroczny śnieg. - Ze skrzywioną miną podniosła zdeptaną bluzkę. Zaśmiałam się w duchu. jak będzie uwalona, to na pewno jej nie włożę ze względów estetycznych. Anka jednak otrzepała ją i wyglądała dokładnie tak, jak przed moją interwencją. Cholera. - Kibicujemy naszym chłopakom.
- Ten łapidruch nie jest... - Znowu chciałam zaprzeczyć z tym samym skutkiem.
 Anka mi bezczelnie przerwała.
- Ten łapidruch - zacytowała mnie - stanął na głowie, żeby załatwić te dwa cholerne bilety.- Że co? - Więc weź się w garść i spakuj tę cholerną bluzkę do torby.
Spokorniałam. Wzięłam bluzkę i spakowałam na dno dosyć dużej torby, w którą musiałam się spakować aż na dwa dni.
- Myślałam, że każdy dostał po jednym.
  Anka prychnęła.
- Więc źle myślałaś. Chcieli nam zrobić niespodziankę zabierając nas na mecz i miałam ci nie mówić, jak to wyglądało.
- Nie bój się. TO i tak nie sprawiło, że się do niego przekonam, także nie dowiedzą się, że mi powiedziałaś.- Zapewniłam uśmiechając się, a Anka zatopiła twarz w dłoniach.
- Za jakie grzechy moja przyjaciółka jest taka wredna i uparta. - Powiedziała po cichu wstając i skierowała się do łazienki.
Złapałam pierwszą lepszą poduszkę i rzuciłam w nią. Celnie. - Ja to wszystko słyszałam!

  Minęłyśmy własnie zieloną tablicę przy drodze z napisem "Jastrzębie Zdrój". Szczerze powiedziawszy to ledwo ją dostrzegłam, bo przez całą drogę bacznie obserwowałam, jak Anka prowadzi samochód - raz na nią, raz na drogę, w lewo, w prawo... po tej jeździe koniecznie muszę odwiedzić jakiegoś dobrego kardiologa, bo o mało co nie padłam na zawał.
Kompletnie nie rozumiałam, po kiego wała jedziemy tu dzień wcześniej. To znaczy dobra, mecz był nazajutrz przed południem, a znając nas i nasze "wybieranie się w drogę", na pewno byśmy się spóźniły. No a chłopcy z Resovii, jak mi Anka powiedziała, mieli jeszcze na tutejszej hali trening, a właściwie to rozegranie, ale moja przyjaciółka tego nie rozumiała.
- No i jesteśmy. - Anka wyglądała na mocno podjaraną, podczas gdy ja wypadłam z samochodu na kolana całując asfalt. Tak bardzo mi brakowało ziemi.
- Aż dziwne, nie? - Zakpiłam. Wciąż klęcząc uniosłam na nią wzrok. Zmarszczyła brwi, chcąc coś odburknąć, jednak w końcu pozostawiła to bez komentarza.
Wyjęłyśmy torbę - jedną, bo w końcu zmieściłyśmy nasze rzeczy do mojej sportowej - i poszłyśmy do jastrzębskiego hotelu "Diament". Pan w recepcji nie wyglądał na sympatycznego, chyba że po prostu odebrał nas jako czyhające na siatkarzy hotki.
- Miałyśmy rezerwację. - Anka przejęła stery. Z powagą na twarzy wyglądała niezwykle komicznie.
- Na nazwisko?
 Wtedy skamieniała. No tak, pewnie nie zapytała Piotrka, czy zarezerwował na swoje czy na jej. Inteligentnie.
- Nowakowski. - Rzuciła pewnie. Recepcjonista jednak prychnął i pod jego garbatym nosem pojawił się chytry uśmieszek.
- No, panie to chyba się pomyliły. - Skinął na ochroniarza. Patrzył na nas tak, jakbyśmy obie miały coś z głową. - Kolejne fanki tych siatkarzyków, masakra. - Dodał jeszcze cichaczem. Jakoś bym to zniosła, gdybym tego nie usłyszała. Ale co to, to nie.
- Hola! - Warknęłam w jego stronę i uderzyłam pięścią w blat. Anka odpuściła i sama poszła w kierunku drzwi, najprawdopodobniej w zamiarze zatelefonowania do Pita. - Nie zagalopował się pan?! tak traktujecie gości?! - Miałam wykrzykiwac dalej, ale ochroniarz złapał mnie i prowadził na zewnątrz. - Zabieraj te łapska! Puszczaj! - Próbowalam się wyrwać, jednak nie przynosiło to efektów.
Wyniósł mnie dosłownie z hotelu, a Anka bez rezultatu próbowała go powstrzymać . Niech no tylko mnie puści... ten obrzydliwy goryl...
- Ej, kolego. Puść ją. - Wszyscy natychmiastowo zamilkli. Nawet ja.
Podszedł i dosłownie wyrwał mnie z jego uścisku. Wciąż nie mogłam wykrztusić z siebie ani słowa.
  Do naszej grupki dobiegł Recepcjonista tłumacząc, że próbowałyśmy dostać pokój na Nowakowskiego.
- Bo to był pokój dla nich. - Wtrącił Piotrek. Anka do niego podeszła i uczepiła się jego ramienia, dzięki czemu wszystko stało się jasne.
Był tak pewny siebie, że wprost nie mogłam pohamować zwycięskiego uśmiechu, gdy mu mina rzedła. Oczywiście zaczął nas przepraszać, bo jakby nie było, opinię mogłyśmy im zszargać. A przynajmniej ja. Byłam tak podminowana, że chciałam jeszcze im narzygać, ale Bartman mnie powstrzymał wciągając z powrotem do środka hotelu i po chwili zginęłam gdzies w tłumie graczy Resovii. Może nie do końca zginęłam w tłumie niewymiarowych facetów, bo przy schodach uświadomiłam sobie, że mocno trzymam się za rekę Bartmana.

- Julka! Julka, tutaj! - Machała do mnie i skakała, próbując przekrzyczeć siatkarzy.
  Byłam an drugim końcu korytarza, kompletnie zdruzgotana. Piekła mnie dłoń. Ale co się dziwić? Po tej akcji, gdy zoeirntowałam się, że trzymam kurczowo trzymam jego dłoń, wyrwałam się i po prostu zwiałam chowając się w ciemnym kącie.
Brr. Miałam ciary na całym ciele. Chociaż to było nic. Najgorsze, że Bartman będzie mi to wypominał do usranej śmierci. Moją słabość.
Wzięłam się w garść i samodzielnie tym razem przecisnęłam się przez tłum siatkarzy. Ja nie mogę, dlaczego nie potrafili się ogarnąć i wejść do tych swoich pieprzonych pokoi jakoś sprawniej? Jak jutro tacy "ogarnięci" wejdą na boisko to życzę im powodzenia...
- No w końcu. - Anka złapała mnie za nadgarstek i wciągnęła do pokoju sto szesnaście, od razu przekręcając drzwi na klucz.
- To . Była. Tragedia. - Opadłam na podłogę na kolana. Wciąż nie docierało do mnie, że udało mi się przebrnąć przez ten korytarz.
- DOmyślam się. - Poklepała mnie po głowie jak małe dziecko. Przeszła obok i usiadła na jednym z pojedynczych łózek. - Nie rozumiem tylko, gdzieś ty zniknęła. Najpierw byłaś, a potem ...
- Wciągnęli mnie pomiędzy siebie. - Wytłumaczyłam szybko. Oczywiście, o łapkach nie wspominałam. - To był horror. Czułam się jak jakiś hobbit nie wiedzący, co ma robić.
  Gdy w końcu pozbierałam sie wewnętrznie do kupy, wstałam i torbę rzuciłam na łóżko. Wygrzebałam z niej T-Shirt do spania i skierowałam się do łazienki. Całe szczęście, były w pokojach...
- A ty co? - Drogę zastawiła mi ANka barykadujac wejście do łazienki. Co jest? Ona się teleportowała czy jak?!
- Jak to co? - Prychnęłam. Czego ona się spodziewała? Że będę łazić po pokojach z nią jak dzieci w gimnazjum? - Ząbki, piżamka i lulać. TObie radzę to samo.
ZMierzyła mnie spojrzeniem z serii "Are you fuckin` kidding me?".
- Oszalałaś.
- DObra, chcesz się iść bzykać do Piotrka to idź. - Machnęłam ręką. - Mnie w to nie mieszaj!
ANka w momencie spaliła buraka i zdzieliła mnie w głowę. Znowu. SIniaki na mur beton będą.
- Rób co chcesz. - Burknęła. - Ja idę POSIEDZIEĆ do nich, zamiast zostać w pokoju i zamulać. - Wyszła z wielkim impetem trzaskajac drzwiami. No cudownie.
W ten sposób pozostałam sama, samiutka, w pokoju sto szesnaście, leżąc na łóżku i wpatrując się w sufit.
Nie było jednak mowy o tym, bym tam poszła. Co to, to nie. Kompletnie nie byłam w humorze. Poniekąd wizja pyskowania do Bartmana była kusząca, ale robić sceny przy pozostałym zespole?... Cóż, straciłabym dobrą twarz....
Zdrzemnęłam się. Obudziło mnie stukanie w drzwi pokoju. SPojrzałam na łóżko ANki. Puste.
- No wchodź! - Krzyknęłam poirytowana. Nikt jednak nie wchodził.
  Wstałam i wyzywając pod nosem, a w głowie wymyślając tysiąc sposobów, w jaki jutro się na niej zemszczę, otworzyłam drzwi z wielkim impetem.
- No mówiłam!.... O CHOLERA!



~*  *  *~
Za wszystkie błędy przepraszam. Chciałam szybko dokończyć ten rozdział i wrzucić jeszcze dziś - udało się, ha! CO prawda nie należy do najdłuższych... ale cieszymy się tym, co mamy! :)
Zapraszam do komentowania! :)
Buziaki! ;*

PS. JUTRO OD 19 TRZYMAMY KCIUKI I WIERZYMY W NASZYCH CHŁOPCÓW!
 A teraz, parę animacji !:)








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz