wtorek, 9 lipca 2013

5. Lepiej trwać w błogiej niewiedzy

Siedziałam w kuchni i piłam kawę, kiedy przyszła moja przyjaciółka.
- Czeeeeeeeeść… - Rzuciła przeciągle Anka, podczas gdy ja, cała zdruzgotana, próbowałam sobie przypomnieć wszystkie szczegóły z nocy.
Widząc ją w ogromnej koszuli Piotrka domyśliłam się, że miała upojną noc. Kurde, a ja? Po pijaku czy nie, kijem bym tego dupka nie tknęła! Miałam ochotę się upewnić, że nic między mną a nim nie było... No ale nie zapytam jej wprost: „EJ, Anka, czy ja wczoraj poszłam do łóżka z tym kretynem?”.
Przyjaciółka poszła w moje ślady i również zrobiła sobie mocną kawę. Miałyśmy podobnie – zawsze na kaca porządna dawka kofeiny. Usiadła obok mnie i wtedy do kuchni przyszedł również Piotrek.
- O, Julka. – Odparł zdziwiony. – Ty już nie śpisz?
- Jak widać na załączonym obrazku. – Czy to takie dziwne?
- Wczoraj tak zabalowałaś, że byłem pewien, że nikt cię dziś nie dobudzi… - Zaśmiał się.
Cała się spięłam. Czy on… czy on coś wiedział?
- Dobrze wiedzieć. – Burknęłam pod nosem.
- Nie mów, że nic nie pamiętasz? – Anka spojrzała na mnie przerażona. – Policja? – Nic. – Wyjście do całodobowego i śpiewy na ulicy? Dzikie tańce na stole?
Ja pierdziele.
- Naprawdę? – Piotrek również się zaszokował.
- Nic. Nul. Zero. – Złapałam się rękoma za głowę. Czy takie coś w ogóle jest możliwe?
- To by wyjaśniało, dlaczego tak dobrze dogadywałaś się z Bartmanem…
- CO? - Aż podskoczyłam od stołu. – To on nie zgonował?
- Cóż, przynajmniej wiemy, kiedy urwał ci się film. – Rzuciła mi pokrzepiająco Anka.
No, extra. Jeśli to miało mnie pocieszyć, to kiepsko wyszło.
- Jak wróciłaś z klatki – przytaknęłam potwierdzając, że pamiętam – minął chyba kwadrans i dołączył do nas w sumie dosyć ogarnięty.
- Ogarnięty? – Zakpiła Anka. – Założę się, że on też nic nie pamięta…
Chciałabym w to wierzyć… bo jeśli on pamięta, że poszłam z nim spać… to chyba będzie mi to wypominał do zasranej śmierci….
- O wilku mowa! – Piotrek klasnął w dłonie wyrywając mnie z mentalnej rozpaczy. Uniosłam oczy ku górze i w progu zobaczyłam Bartmana. Wyglądał tak fatalnie jak ja, jednak musiałam przyznać, że klatę miał niezłą… Klatę, którą miałam za poduszkę…
Momentalnie poczułam na swoim ciele dreszcze. Brr…
- Sieeemaaa. – Powiedział ziewając i przeciągając się w górę. Oto była chwila prawdy: pamięta czy nie pamięta? – Boże, ale się wyspałem. Pierwszy raz od ... nie pamiętam kiedy.
Super, skrzywiłam się w myślach. Przynajmniej on.
Wtedy spojrzał w moim kierunku. Moment zawieszenia, spoważniał. A ja wyczekiwałam najgorszego.
- Co ty tu robisz? – Zdziwił się.
Że co?
- Hę?
- Nie poszłaś do domu w nocy?
Ja nie mogę, on też ma nie ogar.
- Boże, zróbcie coś ze sobą, bo wy nic nie pamiętacie. – Machnęła ręką na nas Anka i wstała. – Chodź, Piotrek. Może we dwójkę sobie cokolwiek przypomną. – Wzięła go za rękę i poszli do salonu.
- Cóż, - Bartman podszedł i również sobie zaparzył kawę, przez dłuższą chwilę nic nie mówiąc – gdybym wiedział, że jesteś w tym mieszkaniu, nie spałbym tak spokojnie.
- Co sugerujesz? - Lekko zdenerwowana dopiłam swoją kawę. Wciąż czułam się fatalnie.
- No wiesz, paralizator, uduszenie, gwałt…- na to ostatnie aż mnie zemdliło.
- Gwałt? Nawet jakby mi zapłacili nie zrobiłabym tego… - fuknęłam w jego stronę.
- I vice versa.
Najeżyłam się. Czy już o poranku musiałam się tak denerwować? Ale był jeden plus. Nie wiem, co robiłam, ale on też nie. I może tak jest lepiej- ani ja ani on nie mamy żadnego haka na siebie. Dobra, ja mam. Jeden. Ale aż mi wstyd jak sobie o tym przypomnę…
- Pomimo że tu jesteś mam naprawdę dobry poranek – rzucił nagle uśmiechając się pod nosem i przeciągając znów ku górze.
- Lepiej się tak nie wyciągaj, bo jeszcze urośniesz. To byłoby tragiczne dwumetrowa świnio. – Skrzywiłam się w jego stronę.
Ku mojemu zdziwieniu nic nie odpowiedział, tylko wpatrywał się w kawę i tak dziwnie uśmiechał. Irytowało mnie to bardziej, niż jakby miał gadać.
Och, Zbigniewie Bartmanie, zaraz mnie szlag trafi przez ciebie!- wykrzyczałam sobie w duchu i po prostu wyszłam. Dosłownie i w przenośni.
- Kurde, ale mam kaca. – Anka złapała się za głowę, gdy stałyśmy na czerwonym świetle. Jeśli czuła się tak jak ja, to jej współczułam. To nie był taki normalny ból głowy. To był HORROR.
- Jedź, zielone! – Nakazałam jej, nim ludzie w samochodach za nami zaczęli trąbić. – Patrz na drogę!
- No dobra, wyluzuj.
I dziwić się, że zaliczyła już kraksę. Jeździ jak typowa kobieta. Byłam przekonana, że nigdzie dalej z nią nie pojadę. Już na tym krótkim odcinku drogi, między jej a piotrkowym domem siedziałam jak na szpilkach.
Rodzice Anki siedzieli na ogródku popijając południową kawę i zajadając szarlotkę. na nasz widok ojciec Anki od razu wstał i podbiegł, gdy zaparkowała na podjeździe, teatralnie całując maskę srebrnego Audi. Zaśmiałam się na ten widok, a moja przyjaciółka tylko fuknęła.
- No, nie bój się, nie uszkodziłam go… - jej poirytowanie sięgało zenitu. Ale po jeździe z nią, zupełnie rozumiałam taką reakcję właściciela pojazdu.
- Jak tam na imprezie? – Zapytała Pani domu. – Wyglądacie nieco… marnie.
Obie spojrzałyśmy na nią spod byka a ona wyszczerzyła rząd białych zębów.
- Idźcie się lepiej ogarnijcie. – Śmiała się w niebo głosy. No, naprawdę śmieszne. My cierpimy a ona się z nas nabija. – Skoro samochód cały, to my z tatkiem jedziemy na zakupy, lodówka pusta, a popołudniu mamy gości.
- Gości? – Rzuciłyśmy jednocześnie wytrzeszczając na nią oczy.
– Pierwsze słyszę. – Dodała Anka.
- Byłaś wczoraj tak zaaferowana Piotrusiem i imprezą, że najwidoczniej nie słyszałaś, jak mówiłam, że przyjeżdża dziś ciocia Zosia z wujkiem i twoi kuzyni.  Znając Ankę, wleciało jej jednym uchem, przytaknęła i nim zdążyła to zarejestrować, uciekło jej drugim uchem. Norma.
Widząc jej minę, domyśliłam się, że miała inne plany i wszystko szlag trafił.
– Chodź. – Pociągnęła mnie za rękę i puściła dopiero gdy znalazłyśmy się w pokoju.
- Cholera, no! – Rzuciła trzaskając drzwiami. – Miałyśmy iść na trening chłopaków. Miałyśmy? Naprawdę?
Ach, dobrze wiedzieć…
Anka, zrezygnowana i zdruzgotana zmianą planów, bezsilnie opadła na łóżko robiąc coś na kształt gwiazdy. Zawsze tak robiła, gdy myślała. Nawet uczyła się w tej pozycji. Widocznie coś w tym musiało być, bo nie minęło dziesięć sekund, jak podskoczyła i krzyknęła „wiem!”. Wyglądało to tak komicznie, że w wyobraźni domalowałam sobie tylko świecącą żarówkę nad jej głową.
- Albo nie wiem…. – opadła z powrotem na łóżko.
- Słuchaj, a może po prostu spędzimy trochę czasu w domu, przynajmniej nam ten kac przejdzie? – Zaproponowałam.
- Genialne. – Podniosła się i na jej twarzy znów zawitał uśmiech.
Cóż, to było przecież takie oczywiste, że zrozpaczona jej tokiem myślenia pokręciłam głową.
– Dobra, to ja idę wziąć szybki prysznic.
I nim cokolwiek powiedziałam, ona już zniknęła w łazience. Jej „szybki prysznic” trwał już niespełna godzinę, a ja w tym czasie zdążyłam wziąć prysznic w drugiej łazience znajdującej się na korytarzu, ogarnąć się, zjeść ogromny kawał szarlotki i wrócić do pokoju.
- Boże, kobieto, żyjesz? – Zapukałam do jej drzwi.
Bądź co bądź, mogła zasłabnąć czy coś…
- No żyję, żyję. – odpowiedziała. – Za minutkę wychodzę.
Jej minutka przerodziła się w kolejny kwadrans, dlatego w tym czasie postanowiłam odetchnąć świeżym powietrzem na ogrodzie.
Dom mojej przyjaciółki był genialny. Duży, nowoczesny, z pięknym ogrodem. Wokół płotu były posadzone drzewa, dzięki czemu nikt z ulicy nie widział, co tu jest. A uwierzcie, było co podziwiać; było i oczko wodne, i róże w kilku kolorach, i cudowna biała altanka, w której usiadłam napawając się świeżym powietrzem i przysłuchując letniej melodii wygwizdywanej przez ptaki.
 Z beztroski wyrwał mnie dźwięk mojego telefonu. Zerknęłam na wyświetlacz. Dzwonił nieznany numer.
- Tak? – Zapytałam niepewnie wciskając zieloną słuchawkę.
- Cześć, Julka. – Usłyszałam męski głos, jednak nikogo w nim nie rozpoznałam. – Ach, pewnie nie pamiętasz. TO ja, Grzesiek.
- Aa, cześć! – Odpowiedziałam bijąc się w głowę. Jak mogłam go nie rozpoznać? – Skąd masz mój numer?
- Nie pamiętasz? – Usłyszałam jego zdziwiony głos. – Dałaś mi wczoraj w drodze do monopolowego.
Super…
- Faktycznie, coś sobie przypominam. – Skłamałam. – Dobrze się trzymasz?
- Tak, pewnie. Chociaż dzisiejszy trening raczej mnie zabije. – Zaśmiał się. – Wiesz, zostawiłaś w mojej kurtce swój portfel, wpadnę przed treningiem ci go oddać, ok?
- Masakra, nawet nie zwróciłam uwagi że bez dokumentów jestem… o pieniądzach już nie wspomnę.- Boże, na jakim ja świecie żyję? Lada moment zapomnę jak się nazywam! – Nie chcę ci sprawiać kłopotu, ja mogę podjechać po niego.. - Dodałam szybko.
- Coś ty, Julka. Mamy po drodze, więc wpadniemy koło 16 i ci go podam. – Zapewnił mnie.
Aż miałam przed oczami ten jego spokojny wyraz twarzy i czekoladowe oczy. Moje ciało przeszył przyjemny dreszcz.
- No ok. W takim razie do zobaczenia.
- Do zobaczenia. – Rozłączył się.
Dopiero gdy odłożyłam telefon na biały stoliczek zauważyłam, że Anka siedzi przede mną i od dłuższego czasu zaciekawiona mi się przygląda.
- No co? – Zapytałam.
- Zibi? – Spytała krótko.
U licha, że co?
- Pogięło? – Prychnęłam ze skrzywioną miną. Jeszcze by tego brakowało, żeby miał  mój numer. – Dzwonił Kosok. Portfel mi podrzuci koło szesnastej.
Nastała długa cisza, nim do przyjaciółki dotarło, co właśnie powiedziałam.
- Portfel? Twój?
- Nie, mojej babci. – Poirytowałam się. – No mój, mój.
Dziewczyna pozostawiła to bez komentarza.
- A propo telefonów, dzwonił mój kuzyn przed chwilą powiedzieć, że wyjechali.
- Kuzyn? Czekaj. Mateusz? – Coś tam trochę kojarzyłam jakiegoś jej kuzyna, który odwiedził nas w Katowicach w zeszłym roku. – TEN Mateusz?
- Tak, ten. – Przytaknęła.
Czułam, że zbiera mnie na wymioty. Nasze spotkanie nie należało do najprzyjemniejszych. Mieszkał u nas w mieszkaniu przez tydzień. I jeśli mam być szczera, o tydzień za długo. Koleś był dziwny i nie odstępował mnie na krok.
- Błagam, powiedz, że znalazł już dziewczynę. – Jęczałam, jednak nadaremnie.
- Niestety. Ale to nie jest najgorsza wiadomość.
Ja PIER-DZIE-LĘ.
- Czy jest coś gorszego od spędzenia całego popołudnia i wieczoru z pieprzniętym, niewyżytym napaleńcem? – No ludzie, raczej nie.
- Jest. Bo ten pieprznięty, niewyżyty napaleniec zostanie u nas przez tydzień. Zaraz po tej jakże cudownej informacji pobiegłam do łazienki i zwymiotowałam popołudniową szarlotkę.
~*  *  *~

Dzisiejsze do południe spędzę w szpitalu w poradni chirurgiczno-ortopedycznej. Ze względu na kręgosłup. Miałam kiedyś wypadek no i teraz się to tak za mną ciągnie... ech. kiedyś Wam to wszystko opowiem :)
A teraz wrzucę Wam coś z Dupy, Draże i Siatkarze z facebooka. Myślałam, że popłaczę się ze śmiechu!

Marek Magiera: „Przyszedł do mnie Krzysiek Ignaczak i powiedział, żeby zagrać piosenkę o rudym lisie z "Akademii Pana Kleksa", gdy tylko Zagumnemu wyjdzie kiwka, bo on o to prosi. Nie sprawdziłem i dałem się wkręcić. Gumie wychodzi akcja, a z głośników "rudy ojciec, ruda matka...". Tylko mi palcem pogroził, a cały zespół w śmiech. Potem przyszedł do mnie i pyta "Czyj to pomysł?", ja do niego: "Nie powiem.", a Guma: "To powiedz Ignaczakowi, że ma przerąbane." - wspomina Magiera.  /n





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz