środa, 24 lipca 2013

26. Oczy, które bardzo dobrze znam.

 Kochać to znaczy mieć tę wytrzymałość,
która poz­wa­la przechodzić przez wszys­tkie sta­ny,
od cier­pienia do ra­dości,  z tą samą intensywnością.


______________________________________________________________ 
  Codziennie rano spoglądałam w lustro, o tej samej porze. Było tragicznie. Myślałam, że gorzej być nie może, ale najwidoczniej się myliłam. Moja skóra stawała się sucha, blada. Usta spierzchnięte. Kości policzkowe się strasznie uwidoczniły, jak u starszej już osoby. Nawet kości obojczykowe wystawały jak u anorektyczki. Chudłam. Chudłam z dnia na dzień, z godziny na godzinę. I tak samo się czułam; ledwo stałam na nogach. Czasem do łazienki pomagała mi dojść Majka. Skąd ona brała tyle energii? No tak, ona nie miała białaczki. Ale mimo wszystko to ona powinna czuć się gorzej. Miała złośliwego w mózgu.
  Majka co dwa dni znikała do innej sali i brała chemię. Gdy wracała na naszą salę, tylko wtedy widziałam ją bez uśmiechu na chudej twarzyczce. Poza tym zawsze się śmiała. Zawsze wierzyła. I walczyła. Ale jak mogła się poddać? Miała kochającego chłopaka, który przychodził do niej codziennie. Miała rodzinę, troskliwą matkę i opiekuńczego tatę. Codziennie przynosili jej książki do czytania, które wręcz pochłaniała nocami. I bardzo często zabierali ją z oddziału na dwór, jeśli była ładna pogoda. Opowiadała, że była w zoo, w wesołym miasteczku, w kinie... 
  Po prostu żyła tak, jakby nie wiedziała, że zostało jej niewiele czasu. 
  Osobiście bardzo ją polubiłam. Kipiała pozytywną energią i dzięki niej choć na chwilę zapominałam o wszystkich troskach i zmartwieniach. Ale gdy jej czy Ani nie było, siedziałam sama i płakałam. Tak naprawdę w głębi duszy byłam samotna. TO była druga rzecz obok białaczki, która mnie wykańczała i zabijała od środka. Bo taka samotność jest straszna. A ja po prostu uciekałam. Człowiek uciekając od miłości, ucieka od samego życia...
  Ale co ja mogłam? Zamknięta w szpitalu w czterech ścianach? Czasem nie miałam siły podnieść komórki do rąk, więc skąd miałam znaleźć w sobie tyle siły, by zadzwonić do Zbyszka? Oczywiście nie raz korciło mnie, żeby wyjść na korytarz, zadzwonić z tego telefonu co wisi na ścianie i po prostu usłyszeć jego głos... niestety, ten telefon był na drugim końcu korytarza i musiałabym poprosić kogoś o pomoc. TO byłoby takie upokorzenie...
  Wieczorami pozostawałyśmy we dwie i wtedy płakałam. Siadała na łóżku i pocieszała wciąż nie wiedząc o co i o kogo chodzi. Ale czy to było istotne? Miałam złamane serce. Zranione. Czułam, jakby pękło na wskroś.
Punkt kulminacyjny mojego beczenia nastąpił, kiedy wrzuciłyśmy na wiadomości, które słuchałam jednym uchem a drugim wypuszczałam. Nie specjalnie interesowało mnie to, co dzieje się na świecie... no i wtedy pokazali wiadomości sportowe. Siatkarskie.
"Nasi siatkarze na zgromadzeniu w Spale, tuż przez Mistrzostwami Europy".
Patrzyłam na ekran jak zahipnotyzowana, nawet nie słuchając krótkiego wywiadu z Anastasim mówiącym chyba o zgraniu i formie drużyny. Bo On się tam przewijał raz po raz. Stał obok Nowakowskiego. Rozmawiali. A potem weszli na halę na trening i tyle go widziałam.
 Powinnam się cieszyć. Zbyszek dalej gra w siatkówkę. Nie przeszkodziłam mu w tym. I pojechał do tej Spały... czyli pojedzie na ME. Dlaczego więc nie potrafiłam się uśmiechnąć? Może dlatego, że ani nie zadzwonił... ani nie napisał wiadomości.. bo o odwiedzinach nawet nie śniłam...
I wtedy wypłakałam resztę łez, jakie w sobie miałam. Znowu. Tylko tym razem nie mogłam się zdecydować, czy płaczę ze szczęścia czy ze smutku. 

- Wiesz, co to znaczy kochać? - Zapytała mnie wtedy Majka.
Siedziałyśmy na moim łóżku, przytulone. Czule głaskała mnie po włosach. Dlaczego to ja zawsze zachowuję się jak dziecko? Zero dojrzałości. A przecież między nami było pięć lat różnicy.
  Pokręciłam głową.
- Kochać to znaczy mieć tę wytrzymałość, która pozwala przechodzić przez wszystkie stany, od cierpienia do radości, z tą samą intensywnością... - Wyjaśniła jednym tchem. Po chwili dodała. - Rozumiem cię, Julcia, zawody miłosne nie są najprzyjemniejsze... Ale kochaj, bo mimo że teraz twoje serce cierpi, niedługo będzie tak samo się radowało...

Jej słowa mnie uspokoiły choć na jedną, krótką noc.

  Minęło kilka dni. Kilka naprawdę długich i wykańczających. Zaczęłam się skarżyć na ból tu i tam... to znaczy, ten ból tak dziwnie promieniował- czasem kuło gdzieś w żebrach, potem w rzepce... Ale Doktor Nowak tylko się uśmiechał i mówił, że to od leżenia. 
Wiedziałam jednak, że jest przyczyna jest inna. W końcu czułam się o wiele gorzej. Nim spostrzegłam byłam już całkowicie uziemiona w łóżku. Nie miałam na nic siły. Ale to nie dlatego, że byłam na skraju, że jeszcze chwila i zakończę żywot. Nie. Po prostu... 
Po prostu boję się śmierci, ale brakuje mi woli życia. Stoję pomiędzy tymi dwoma filarami obojętna na wszystko, co mnie otacza. 
  Zbyszek się nie odezwał. 
  Anki nie było od samego rana i nie wiedziałam dlaczego. Wiem, że nie mogłam wymagać, by siedziała ze mną na okrągło. Dziwiłam się nawet, że i tak dalej ze mną wytrzymuje. Nie jedna osoba poddałaby się na jej miejscu... ale ona zaciskała pięści i dawała z siebie wszystko. I jak ja jej się odwdzięczę za to, co dla mnie robi?
  W południe przyszedł Robert. Po kilku dniach zrozumiałam, że jest naprawdę sympatyczny. Dziś nawet przyniósł mi kwiaty, co prawda nie róże (te były zarezerwowane dla Majki), ale mały bukiecik różnokolorowych kwiatów znacznie poprawiły mi nastrój. Chłopak zabrał swoją Majeczkę na spacer do parku za szpitalem. Proponował, bym poszła z nimi, ale nie chciałam im przeszkadzać. Niech się sobą nacieszą.
 Postanowiłam, że się trochę zdrzemnę, bo Ania pewnie przyjdzie dopiero po obiedzie. I jak już prawie zawędrowałam do Krainy Morfeusza, rozległ się dzwonek mojego telefonu.
Serce podeszło mi do gardła. Czyżby to...?

- Halo? - Zapytałam nawet nie patrząc na wyświetlacz.
- Julia. - Usłyszałam męski głos. - Cześć. - Dopowiedział.
To był Kosok. I mimo zawiedzenia w sercu uśmiechnęłam się pod nosem.
- Cześć, Grzesiu. - Rzuciłam w miarę radośnie. - Co słychać?
- Wiesz, najpierw to chciałem przeprosić, że nie dzwoniłem wcześniej... Piotrek mówił, żeby dać ci trochę czasu.
 Wzdrygnęłam się. Miałam nadzieję, że Nowakowski nic mu nie powiedział o moim choróbsku... nie chciałabym, aby cała kadra o tym świergotała.
- Nic się nie stało.
- I jak się czujesz? - Zapytał, jak gdyby nigdy nic. - Szkoda, że wyjechałyście tak bez słowa. Ale rozumiem, miałaś mieć jakieś badania kontrolne.
  Ulżyło. Kosa nic nie wiedział. A jeśli Kosa nie wiedział, to znaczy że Nowakowski umie trzymać język za zębami i Bartman też nic nie wie.
-Tak, ale wyszły w porządku. - Kłamałam jak najęta. Ostatnio co raz lepiej i naturalniej mi to wychodziło.
- To dobrze. - Aż widziałam oczami wyobraźni, jak się uśmiecha, a jego czekoladowe oczy na mnie spoglądają z tą swoją typową radością. Cały Grzegorz Kosok.
- A wy już w Spale? - Po co miał wiedzieć, że oglądałam wiadomości?
- Tak, tak. Za dwa dni zaczynają mecze i jedziemy już stąd. Wiesz, ostatnie przygotowania. - Zaśmiał się.- Będziecie oglądać z Anką oczywiście, nie?
Nie, Grzesiu. Nie będziemy, a przynajmniej ja. Bo na widok Bartmana jeszcze nie byłam gotowa...
- Myślę, że tak. - Tylko to przeszło mi przez usta.
- To dobrze.
Skrzywiłam się. Nawet jakbym chciała, to wtedy zapewne będę już faszerowana tabletkami albo chemią.
- Kurde, trener woła. - Poirytował się Grzesiu. - Mamy trening za treningiem, ten człowiek chce nas powykańczać przed ME! - Śmiał się znowu.
We wszystkich tyle radości. Tyle energii. Tylko ja byłam na skraju.
- No to dobrze, że macie wycisk. - Rzuciłam szczerze. - Anastasi to dobry trener, wie co robi.
- Może i masz rację... - westchnął głęboko. Chyba psychicznie próbował się przygotować na starcie z tytanem. - Dobra, lecę. Odezwę się jeszcze. - Zapewniał.
- No idź, idź. - Ponagliłam go. Po co miał przeze mnie mieć jakieś kłopoty?
Miałam się już rozłączać, ale po chwili usłyszałam jeszcze głos Grzesia. Zatroskany głos Grzesia.
- Aa, Julka?
- Hm? - Tylko na tyle miałam już siły.
- Trzymaj się. - Powiedział i się rozłączył, pozostawiając mnie ze szklistymi oczami.

Grzesiek się rozłączył.
Stał właśnie przed halą w stroju sportowym, a obok niego zniecierpliwiony i podenerwowany Zbyszek Bartman.
Atakujący wciąż był w niemałym szoku. Jego kolega rozmawiał z dziewczyną na głośnomówiącym. Samo jej "halo" na początku rozmowy sprawiło, że serce zaczęło mu mocniej i szybciej bić. Jej głos. Jej śliczny, delikatny głos. Teraz był taki zmarnowany i słaby. I to się dało odczuć nawet przez telefon.
- Nie brzmiała najlepiej. - Skwitował rozmowę Grzesiek. Był zmartwiony. - Cholera, mam nadzieję, że wszystko się jakoś ułoży...
  Bartman zacisnął pięści. ostatnio robił to co raz częściej jak z automatu, gdy chodziło o Julię i jej chorobę.
- Ułoży się. - Bartman wyglądał na pewnego siebie. - Dzisiaj się wszystko wyjaśni. Czekam tylko na telefon od Anki.
- Kurde. Białaczka to nie przelewki... - Grzesiek wziął torbę z ziemi i powoli skierował się na halę. Jego kolega zrobił podobnie.
 Na samą nazwę choroby Bartmana oblewał zimny pot. Miał dreszcze. Doskonale wiedział, że to nie jest przeziębienie, że tego się nie da wyleczyć z dnia na dzień. Ale są ludzie, którzy wygrali z białaczka. Ona nie jest wyrokiem śmierci.
- Dlaczego się nie odezwałeś? - Grzesiek nie mógł tego pojąć. Widział, jak Zbyszek się martwi i podczas rozmowy nie raz otwierał usta chcąc coś powiedzieć. koniec końców nie wykrztusił z siebie ani jednego głupiego słowa. A powinien.
Jego upartość przerażała już wszystkich.
- Rozłączyłaby się. - Bartman był tego pewien tak jak tego, że ma na imię Zbyszek.
- Tego nie wiesz.
- Wiem. Ostatnio mnie zwyzywała nawet mnie nie widząc.
  Grzesiek się skrzywił. Nie miał zamiaru kłócić się z kolegą przed treningiem. A telefon do Julki miał ich tylko uspokoić. No i dać trochę siły Zbyszkowi podczas treningu, bo wczorajszy dzień to była jedna wielka klapa i Anastasi wyżywał się na nim co krok.
  To jest przykre, pomyślał Grzesiek. Oboje się męczą jak cholera, a wystarczyłby jeden głupi telefon... kretyni!
  Weszli na halę. Własnie rozpoczął się trening, podczas którego Bartman pokazał się już z lepszej strony. 


Telefon od Grześka choć trochę podniósł mnie na duchu. Co prawda miałam jakąś głupią nadzieję, że to Zbyszek... ale to było naprawdę miłe ze sstrony Kosy, że zadzwonił. Zawsze zachowywał się jak prawdziwy przyjaciel. Nie był taki wybuchowy i gwałtowny jak Bartman. Całkowite jego przeciwieństwo. Ale to właśnie to jego spokojne usposobienie sprawiało, że można było mu zaufać już na początku znajomości.
Mimo wszystko wolałam go nie martwić chorobą i dlatego milczała. Udawałam, że wszystko jest ok. Bo niby po co miałby się martwić?
Westchnęłam i położyłam się wygodnie w łóżku. Powieki mi same opadały. Byłam taka zmęczona i taka senna...
Zdrzemnę się. Anka pewnie przyjdzie koło piętnastej, więc miałam jeszcze godzinkę, by się przespać...
Szkoda tylko, że w głowie miałam jedynie rozmazany obraz Grześka, a uszach dzwonił mi jego głos. Cała godzina zleciała na spoglądaniu w sufit i tęsknocie za Rzeszowem.
Ktoś zapukał. Było już po piętnastej.
- Julcia. - Na salę weszła Anka.
Najpierw była radosna, potem w jej oczach zobaczyłam niepewność. Wchodziła naprawdę powoli.
- W końcu. - Uśmiechnęłam się do niej. Senność już kompletnie mi przeszła.
- Przyprowadziłam kogoś.
  Skinęła głową na gościa. Zbyszek? Czy to mógł być on?... Nie, on jest na treningu w Spale.
 I wtedy ją zobaczyłam. Długie, gęste rude włosy rozlewały jej się na ramionach. Spoglądała na mnie wielkimi oczami, które bardzo dobrze znałam. I jeszcze te pełne, malinowe usta.. zupełnie jak moje, przed chorobą. Wzdrygnęłam się. Dlaczego zobaczyłam w niej siebie? 



~*  *  *~
Dzień dobry! :)
Piękny dzień, nie ma co. Już od samego rana mocno grzeje słońce. Nim rodzinka wstała, usiadłam sobie w cieniu na dworze, z laptopem na kolanach. I pisałam. Ha! 
Wiem, że rozdział nie jest zadziwiająco długi, ale wieczorem wrzucę Wam kolejny, także keep calm ! :)

Ech, uwierzcie, że bardzo żałuję, że taką maszyną do pisania nie jestem, haha ;D
Tak bardzo lubię pisać. Pisać, bo to sprawia i mnie i Wam przyjemność. :)







6 komentarzy:

  1. jest jest jest! zabieram się za czytanie. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. skąd Ty bierzesz te wszystkie pomysły? ;) kolejny świetny rozdział! nie wiem jak Ty to robisz... ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo ciekawy rozdział.
    Czekam na kolejny. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozdział przecudny .Powiem szczerze że bardzo mi się podoba całą ta historia .Miłość w takiej chorobie .To coś pięknego .Szkoda tylko że Bartman wtedy usłyszał tylko strzępek rozmowy .A teraz boi się , a nawet nie chce rozmawiać z Julką bo ona może go odrzucić .Mam madzieję że jednak w końcu odważy się się choćby do niej zadzwonić .I tak sobie myślę że chyba na tym meczu Bartman coś zrobi :D
    A i jeszcze coś chyba wiem kto przyszedł do Julki :d
    PS .nie żałuj że nie jesteś maszyną do pisania .Bo gdybyś się nią stałą całe to opowiadanie przestało by być świetne .Bo taki fajny rozdział trzeba pisać z radością i pomysłem .A nie od nie chcenia i na szybko .
    Pozdrawiam i czekam na kolejny .Może być nawet jutro .Bo nie chcę cię przeciążać tym pisaniem :D

    OdpowiedzUsuń
  5. jest coraz ciekawiej, musze przyznac :D

    OdpowiedzUsuń