sobota, 20 lipca 2013

18. Oszukać przeznaczenie -to nie znaczy nie cierpieć...

  Wciąż siedziałam na bartmanowym łóżku, gdy jego właściciel wszedł do pokoju. Ściskałam w ręce telefon próbując poukładać myśli. Czy nigdy nic nie może być w porządku? Zawsze jakieś kłody pod nogi. A jeśli nie kłody to ja rozwalam innym życie. 
  Zbyszek usiadł obok bacznie mnie obserwując. No tak, wyglądałam pewnie nieciekawie; zaszklone i podpuchnięte oczy, zamyślona i zaniepokojona. Ale jak mogłam wyglądać, skoro nie dość, że moje życie się wali z dnia na dzień to jeszcze rujnuję przy okazji życie mojej najlepszej przyjaciółce? 
Uwierzcie, że powoli zaczyna mi sił brakować do tego wszystkiego. 
- Co jest? - Siatkarz w końcu nie wytrzymał. 
Z pewnością widział, że coś mnie męczy. 
- Życie jest, Zbyszku. - Odpowiedziałam wzdychając głęboko. - I to jeszcze niesprawiedliwe życie. 
Wyglądał na niesamowicie zdziwionego. No tak - brzmiałam jak ostatnia wariatka. Ale dziwicie się? Moje życie było nieźle popierdolone. 
- Konkrety. - Rzucił krótko. 
Westchnęłam. 
- Anka dzwoniła. 
- To chyba dobrze? 
  Cóż, może i byłoby dobrze, gdyby nie uraczyła mnie cudowną wiadomością. 
- Wracają dziś. - Poinformowałam spuszczając wzrok an podłogę. 
- Co? - Uniósł brwi. Cóż, ja tak samo zareagowałam. Zdziwieniem i szokiem na twarzy. - Mieliśmy do nich dojechać na jeden dzień. 
- No widzisz. - Burknęłam pod nosem. - Ale to i tak nie jest najgorsze. - Bartman spojrzał na mnie pytająco, więc od razu wyjaśniłam, w czym sęk. - Pokłócili się. Anka z Pitem. Przeze mnie. 
Bezwiednie opadłam na łóżko kładąc ręce wzdłuż ciała. Ślepo wpatrywałam sie w bilutki sufit, bezsensownie szukając jakiegoś punktu zaczepienia. 
- Ale jak to przez ciebie? 
- Anka uważa, że gdyby jej nie kazał wczorajszego dnia "pozwolić mi odetchnąć samej na plaży" to nie doszłoby do tego wszystkiego. - Tłumaczyłam mu. To wszystko było nieźle pokręcone. 
- Tylko ona mogła znaleźć taki durnowaty powód do kłótni. - Skrzywił się i położył się obok mnie. Twarz odwrócił w moją stronę. - Ale nie bój się - ujął moją dłoń i spletliśmy swoje palce - pogodzą się. 
- Na pewno? - Odwróciłam twarz w jego stronę. Naprawdę się o to martwiłam. Ona naprawdę go kochała, a Piotrek patrzył na nią tak.. cóż, zawsze marzyłam, żeby ktoś na mnie właśnie w ten sposób patrzył. Z taką ogromną miłością. 
- Na pewno. - Ścisnął moją dłoń. Nastała chwila ciszy. - Wiem, że to głupie, co teraz powiem... ale w sumie gdyby nie ten wczorajszy, feralny wieczór, dziś znowu skończyłoby się na naszej kłótni. 
  W jego oczach pojawił się ten "bartmanowy" błysk. 
- Nie chcę się już kłócić, Julia. - Dodał. Miał poważną minę, a oczy przepełnione nadzieją. Nadzieją, że faktycznie się już nie będzie między nami wojny.
To było dosyć urocze, bo na swój własny sposób wyznał mi, co czuje i czego oczekuje. 
Odwróciłam wzrok i spojrzałam na sufit. Powieki powoli same mi opadły i zasnęłam z delikatnym uśmiechem pod nosem. 

  Przez to, że zasnęliśmy prawie spóźniliśmy się na ten komisariat. Policjant już na nas czekał, gdy wpadliśmy oboje do budynku na rogu w centrum Rzeszowa. Szybko złożyłam zeznania. Bartman nie opuszczał mnie na krok. Ba, ręki też nie puszczał. Ale to mi było potrzebne. Wsparcie. I kto by pomyślał, że dostanę go od Zbigniewa Bartmana? 
Policjant zadawał bardzo dużo pytań. Przeżyć dwa przesłuchania w ciągu jednego dnia to stanowczo za dużo. I mundurowy i matka Bartmana pytali mnie o rzeczy dosyć prywatne, przykre. Nie raz w oczach zebrały mi się łzy, ale wtedy obok pojawiał się on. 
- No, już prawie po wszystkim. - Ulżyło mi, gdy opuściliśmy rzeszowski komisariat. 
  Oboje byliśmy wykończeni. Na całe szczęście zdążyliśmy trochę pospać, bo inaczej chyba bym padła. 
- TO co teraz? - Zapytał. 
Staliśmy na chodniku przy głównej ulicy. Zbyszek wyglądał jak amerykańska ważna persona - założył czapkę z daszkiem i okulary przeciwsłoneczne. Dzięki temu nikt mu nie zawracał głowy na ulicy. 
- No ja lecę do domu. Anka pewnie już wróciła, muszę ją ogarnąć. - Westchnęłam głęboko. Na samą myśl o przygnębionej przyjaciółce robiło mi się słabo. - Torbę później odbiorę, ok? 
Naprawdę rzadko była smutna a jeszcze rzadziej płakała. Nie ruszały ją nawet oblane egzaminy i poprawki. Jedyne co ją obchodziło to jej związek z Piotrkiem. Żyła nim na co dzień w Katowicach. Przez Skypa mogli rozmawiać all day, all night. I jeśli mam być szczera to nie pamiętałam, kiedy ostatnio się pokłócili. 
- No dobra. - wyglądał na nieco zrezygnowanego, ale nie naciskał. - No to... 
  Stał i nie wiedział co zrobić. Patrzył tylko na mnie tym swoim specjalnym, "bartmanowym" spojrzeniem. 
- No to cześć.. - powiedziałam stojąc dalej jak słup przed nim. 
To wszystko było nieźle pokręcone. Wczorajszego dnia o tej porze posprzeczaliśmy się niesamowicie, a dziś ... a dziś nie wiedzieliśmy, jak się wobec siebie zachować. 
Dobra, bo wyglądamy jak kretyni. Ludzie przechodzą obok nas i wyzywają, że blokujemy przejście na chodniku. Powoli odwróciłam się na pięcie, by odejść. 
- Julia. - Złapał mnie za rękę i odwrócił, przyciągając do siebie i składając na moich ustach krótki, słodki pocałunek. Nic nie zdążyłam zrobić, nic powiedzieć. 
Uśmiechnął się lekko do mnie. - No to cześć. - Powiedział i poszedł w przeciwną stronę. 
No a ja? Również się odwróciłam i szłam nawet nie wiedząc gdzie, na nogach jak z waty. Ludzie sie na mnie patrzyli jak na wariatkę, bo co rusz śmiałam się do siebie i przeskakiwałam z nogi na nogę. 

Mój wyśmienity humor zniknął wraz z wejściem do domu na Wiosennej 55. Rodzice Anki siedzieli w kuchni i wpatrywali się w swoje kubki z ostygniętą już chyba kawą. Wyglądali na nieco podłamanych i zrezygnowanych. TO znaczyło jedno - Anka już wróciła. 
Obdarzyli mnie tylko błagalnym spojrzeniem mówiącym "idź ją pocieszyć". 
tak więc zrobiłam; poszłam na górę i niepewnie otworzyłam drzwi do naszego pokoju. Były dwie opcje: albo mnie zwyzywa i wyżyje się na mnie, albo wpadnie w ramiona i zacznie beczeć jak dziecko. Ale na obydwie możliwości byłam w miarę psychicznie gotowa. 
- Ania?... - zapytałam niepewnie. Nie było jej na łóżku, gdzie się jej spodziewałam. W łazience też nie, bo światło było przygaszone. 
Zobaczyłam ją dopiero gdy weszłam głębiej do pokoju. Stała przy biurku i sprzatała Bóg wie co... przecież tam miała posprzątane. Najwidoczniej chciała zająć myśli czymś innym. 
- Cześć. - Odwróciła się do mnie i uśmiechnęła. 
Cholera. Że co? Tego się nie spodziewałam. 
- W porządku?.. - Podeszłam do niej niepewnie. W dalszym ciągu nie byłam pewna, czy zaraz nie oberwę jakąś książką czy butem, jak czasem miała to w zwyczaju robić. 
- Tak. - Westchnęła głęboko. - To znaczy nie wiem. - W końcu na mnie spojrzała. Teraz dostrzegłam jej podpuchnięte, nieumalowane oczy i bladą jak śnieg cerę. Tak rzadko widywałam ją bez makijażu. Wyglądała naprawdę tragicznie. - Przepraszam. - Rzuciła w końcu. 
- Za co? 
- Gdybym nie posłuchała tego kretyna i z tobą poszła, do niczego by nie doszło. - Przytuliła mnie do siebie. Najprawdopodobniej miała łzy w oczach i nie chciała, bym zobaczyła. 
- Aniu... nic się nie stało. Ale za to ty niepotrzebnie pokłóciłaś się z Piotrkiem. - Oderwałam ją od siebie i chwyciłam za ramiona. - Macie się pogodzić. 
- Nie pogodzimy się.- Gwałtownie zrzuciła z ramion moje ręce i powróciła do sprzątania. 
CO za uparty osioł, naprawdę. 
- Ale on nie mógł wiedzieć, że ktoś mi będzie chciał coś zrobić. - Tłumaczyć jej to jak małemu dziecku. Ale musiałam próbować. Nie mogli się przecież rozejść o taką głupotę. Przeze mnie. 
- Nie poszło tylko o to. O całokształt. - Minęła mnie i usiadła na łóżku, zgarniając po drodze misia. Najprawdopodobniej to w niego wypłakiwała się, gdy mnie nie było. - On jest dla mnie ważny, ale nie może zrozumieć tego, że ty również jesteś. A teraz czuję się winna. Że za mało uwagi ci poświęcałam. 
- Ale Ania, ja...  - Zmarszczyłam brwi. Nie mogła żyć zamartwiając się o mnie. Nie mogła marnować swojej przyszłości, mimo że ja swojej nie miałam. Kiedyś będzie musiała ułożyć sobie życie z kimś innym, założyć rodzinę... - Przecież ja sobie dobrze radzę. - Uśmiechnęłam się jak najszczerzej potrafiłam. 
- Nie kłam. Przecież widzę. - Skrzywiła się. - Z dnia na dzień czujesz się co raz gorzej. Słabniesz. Mizerniejesz w oczach. Robiłaś badania kontrolne? - Zaprzeczyłam kręcąc głową. - No właśnie. A powinnaś już tydzień temu. 
Znała mnie tak dobrze. Wiedziała o mnie więcej, niż ja sama. Mimo że miała swoje życie martwiła się również o mnie. Za nas dwie. Pamiętała o wszystkim. Ale nie mogłam pozwolić na to, by zmarnowała sobie przeze mnie życie. 
- Zrobię te badania. - Usiadłam obok niej. - Ale i tak uważam, że powinnaś się pogodzić z Nowakowskim. 
- Pomyślę.. - Zapewniła. Po chwili jednak schowała twarz w dłoniach i słyszałam, że płacze. 
- Ania? - Delikatnie odsłoniłam jej twarz. Od razu rzuciła mi ręce na szyję i mocno przyciągnęła do siebie. 
- Ja po prostu boję się, że cię stracę. - Płakała. Jej słowa sprawiły, że ja sama miałam ochotę zapłakać. - Za mało czasu z tobą spędzam...
- Hej, - pogłaskałam ją czule po głowie - jeszcze się nigdzie nie wybieram z tego świata. - Zapewniałam ją, choć sama do końca w to nie wierzyłam...
Mimo wszystko uśmiechnęłam się do niej. Po co zamartwiać się na zapas? - Spokojnie, Ania. Jak to mówią: I z wielkiego problemu można wyjść bezproblemowo, nie?
Śmiesznie wydęła usta i przytaknęła.
- Zawsze sobie dajemy radę. - Dodałam. - Ale naprawdę obrażę się, jak się z nim nie pogodzisz. Przecież spędzamy ze sobą naprawdę dużo czasu. Ba, nawet śpimy ze sobą! - zachichotałam. Moje słowa znacznie poprawiły jej humor, bo sama  się zaśmiała.
- Dobra, zadzwonię to niego. - Westchnęła. Wyraźnie jej ulżyło po rozmowie ze mną.
Poza tym... mnie też. Bo zrozumiałam, że Ania to prawdziwa, najprawdziwsza przyjaciółka. 


  Razem pojechałyśmy do Bartmana, bo jak się okazało, Piotrek również ram był szukać wsparcia od przyjaciela. No a ja przy okazji dopilnowania jej, by dojechała, chciałam wziąć swoją torbę.
Zbyszek był naprawdę wesoły. Zresztą ja też. Serce się radowało na widok zakochanych spojrzeń naszych przyjaciół. Wpatrywali się w siebie stęsknieni, a przecież widzieli się zaledwie kilka godzin temu, a ich kłótnia nie trwała nawet jednego dnia. Ale chyba na tym polegała miłość, prawda? Wyczekiwanie kolejnego spotkania, kłótnie, które sprawiają, że jeszcze bardziej się kocha. Kiedy patrzysz na drugiego człowieka i pałasz do niego miłością.... ale nie można zrozumieć miłości. Trzeba w nią wniknąć... poczuć ją wewnątrz siebie. Dlatego nie potrafiłam ich zrozumieć...
Nie ma sensu mówić o mojej miłości, dla której nie ma szans.
- Zostawmy ich, niech sobie porozmawiają. - Zaproponował Zbyszek i pozostawiliśmy ich w kompletnej ciszy w salonie.
Za zamkniętymi drzwiami zamieniliśmy się w dzieciaki, które podsłuchują dorosłych. Kucnęliśmy i przystawiliśmy uszy do drzwi. Kompletna cisza...
- Cholera, nic nie słychać... - Rzuciłam konspiracyjnie do Zbyszka.
- No bo to Cichy Pit... - Poirytował się Bartman, krzywiąc się. - Jego nigdy nie słychać.
- No ale Anka?... - Szeptałam dalej. - W sumie dziwne, że jej nie słychać... 

Trach!
I nagle polecieliśmy razem na podłogę. Cholera! Anka otworzyła drzwi. Ale skąd ona wiedziała?!...
- A nie mówiłam? - Nad nami stała Anka. Skrzyżowała ręce na piersiach. - Chodź, - zwróciła się do Piotrka - wyjdziemy się przejść bez podsłuchiwaczy.
  Przeszli nad nami stawiając duże kroki. Gdy usłyszeliśmy zamykane drzwi na klatkę schodową, oboje wybuchnęliśmy śmiechem.
Nie liczyło się to, że nas przyłapali. Ani to, że zrobią się kolejne siniaki. Ważne, że wyszli ze sobą porozmawiać. I zapowiadało się na to, że się pogodzą.
- I widzisz? - Bartman szeroko się uśmiechał. - Pogodzą się.
Wciąż leżeliśmy na podłodze obok mnie - on na plecach a ja na brzuchu. Nasze twarze był zwrócone do siebie. Byliśmy tak blisko, że nasze ciała raz po raz się stykały, a mnie znów przeszywały te elektryzujące dreszcze.
Nic nie odpowiedziałam. Zamiast tego podparłam się na przedramionach i szybko, by nic nam znów nie przerwało, pocałowałam go.
Wiedziałam, że nie powinnam. Że to wszystko nie ma sensu. I że nie powinnam była mieszać się w jego idealne życie. Ale nie mogłam się powstrzymać, kiedy jego zielone tęczówki wpatrywały się we mnie tak, jak wcześniej piotrkowe oczy w Ankę. Chyba każdy człowiek chce kochać i być kochanym, prawda?...
 
Zbyszek niemalże od razu odwzajemnia pocałunek. Taki spokojny i namiętny. To jest wspaniałe. Nasz pierwszy, prawdziwy pocałunek... I nigdy tego nie zapomnę.
  Nagle przeskakuje iskra, dotyk, namiętność. Chwila i Zbyszek obraca mnie i teraz to on znajduje się nade mną. Całuje usta, policzki, szyję.
- Chodźmy. - Mruczy mi do ucha. Znowu dreszcze. Podniecenie.
Bierze mnie na ręce i zanosi do pokoju. Tak od razu ściągamy sobie koszulki niechętnie przerywając co raz bardziej dzikie pocałunki.
Jesteśmy w samej bieliźnie. Bez zastanowienia rzuca mnie na łóżko, by zaraz potem znaleźć się nade mną. ZByszek lubi kontrolę, ale nie przeszkadza mi to. Sprawia mi naprawdę dużo przyjemności. Dzikiej przyjemności. Sam jego elektryzujący dotyk sprawia, że czuję istną rozkosz. Całuje mnie po obojczykach, po piersiach, potem po brzuchu.
Mokre ciała, mokre usta. Splątane istnienia, poplątane myśli i jeszcze bardziej poplątane uczucia. Wszystko żyje, biegnie, goni dalej, a my jesteśmy tu i teraz. Zatracamy się w sobie, w pocałunkach, w dotyku. Tu i teraz.

W końcu we mnie wchodzi. Nie mogę powstrzymać głośnych jęków. Kołyszemy się w jednym rytmie, jak jedno ciało. I nie mija długo, jak oboje doznajemy największej przyjemności i zmęczeni padamy na łóżko. Wtulam się w Zbyszka. TO było takie wspaniałe, że sprawiło, iż zapomniałam o Bożym świecie. O problemach. O własnym przeznaczeniu. 
- Kocham cię. - Szepcze mi do ucha, a ja by nie zapłakać znowu go całuję.

 Gdy wieczorem wróciłam do domu, Anki jeszcze nie było. Nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Wszystko było beznadziejne. Ale czy żałowałam? Nie, nie żałowałam. W życiu niczego nie żałuję.
Jednak źle zrobiłam. Nie powinnam. W uszach wciąż dzwoniło mi "Kocham cię" Zbyszka. Do tego dojść nie powinno. Nie powinno... 

Położyłam się na łóżku i wtuliłam w poduszkę. Płakałam. Znowu. Jak dziecko.
Dlaczego ja mam w życiu takiego pecha? Dlaczego?!
Nic już nie ma sensu. Życie napisało dla mnie inny scenariusz, a ja próbuję go oszukać. Próbuję oszukać przeznaczenie. A to nie ma sensu. Tylko bardziej będę cierpiała...

Życie czasem pisze swój scenariusz, nieważne jakie były twoje plany. 




~*  *  *~
Eeej, o jaki "bonusik" wam chodzi? ;D
W odpowiedzi na Pytanie jednej czytelniczki: nad Morzem jest świetnie. Piękna pogoda, opalenizna tez jest... mam trochę czasu odpocząć od własnego życia... ech :) No i mam czas pisać.

A co do BONUSU.. Poczekajcie godzinę ;D Myślę, że jeszcze zdołam coś wykrzesać!
BUZIAKI! :*






3 komentarze:

  1. Aż serce pęka gdy człowiek się dowiaduje że tak dopasowana para się rozstaje :(Ale na szczęście Zibi i Julka są w pogotowiu .I ratują to piękne uczucie Pita i Anki :D Normalnie Cię kocham :D
    Cały rozdział czytałam bardzo zachłannie :D Ale bardzo się ucieszyłam kiedy oni się pocałowali :D Długo wyczekiwałam tego momentu .I w końcu pomyślałam "Aaaaaaa wreszcie !!". Nie powiem że z dalszego rozwoju akcji się nie cieszyłam bo bym skłamała :D Jednak martwi mnie fakt że Julka chyba boi się zaangażować w taki związek :( Oby zmieniała zdanie .
    Cieszę się że pogoda dopisuje :D Gdy czytam twoje opowiadanie aż mnie chęci naszły na napisanie kolejnego opowiadania :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Super ;))
    Czekam czekam i czekam!

    OdpowiedzUsuń
  3. hurra! moje prosby zostaly wysluchane! :D

    OdpowiedzUsuń