niedziela, 21 lipca 2013

20. To ból sprawia, że tak naprawdę żyjemy.

Zbyszku, gdzie jesteś? Znowu jestem sama. I znowu cierpię. Czy to się nigdy nie skończy?...
Tak bardzo chciałabym zobaczyć twoje zielone oczy patrzące na mnie z miłością... 

   Z nieprzytomności wyrwało mnie gwałtowne szarpnięcie. Byłam zupełnie oszołomiona i kompletnie nie potrafiłam podnieść ociężałych powiek. 
Zmrużyłam oczy jeszcze mocniej, gdy w moich uszach szumiała krew. Czułam zawroty głowy. Byłam zdezorientowana. Przerażona i udręczona. Wściekła na siebie. I najchętniej znowu bym odpłynęła z braku sił.
Cholera, znowu to samo. 
Zacisnęłam pięści i zebrałam się w sobie, zwalczając narastające pragnienie, by znowu odpłynąć. 
- Julka? Julia, ocknij się. - Powoli docierał do mnie głos. 
Powoli otworzyłam oczy i lekko przekręciłam głową, by zorientować się, gdzie jestem. Ach, biała pościel, białe ściany, biały sufit… Leżałam w  szpitalnej sali. 
- Co ja… tu robię? - Z moich ust ledwo wydobył się dźwięk. Sama siebie praktycznie nie słyszałam. 
- Zemdlałaś. - Wyjaśniła Anka pochylając się nade mną i głaszcząc moją głowę. - Czemu nie powiedziałaś, że się źle czujesz?
- A bo ja wiem… nie czułam się źle.. 
Spróbowałam się podnieść, ale na to zabrakło mi już sił. Czułam się jak lalka porcelanowa, o którą dbają wszyscy, a ona sama nic nie może zrobić. Jak manekin, który nawet nie może się podnieść. Byłam taka ograniczona. Taka zła, ale tylko i wyłącznie na siebie. 
- Leż jeszcze trochę. 
- Nie, proszę, pomóż mi się podnieść. - Podałam jej rękę z wbitym wenflonem i mnie podniosła ostrożnie. Przyjaciółka podłożyła mi za plecy poduszkę i się wygodnie oparłam. 
Znowu to samo. Rurki. Podłączona do tej całej szpitalnej aparatury. I kroplówka.
Dlaczego to zdarza się mnie? I najgorsze: dlaczego własnie teraz? Teraz gdy spotkałam ludzi, których pokochałam. Którzy są mili i zawsze się za mną wstawią. Spotkałam ludzi, dla których warto... żyć. 

- O cholera. - Złapałam się za głowę zbyt gwałtownie. Zabolało. - Mecz. Bartman znowu będzie na mnie zły, że go olałam. 
  Anka zmierzyła mnie wzrokiem. Głęboko westchnęła. Nawet w takich sytuacjach Julka o nim myśli, pomyślała. 
- Wiesz… - Zaczęła, ale ktoś przerwał jej wchodząc do pokoju. 
- Anka, przyniosłem ka… - słysząc ten głos, serce podeszło mi do gardła. Zatrzymał się w progu i zrobił taką minę, jakby zobaczył ducha, nie mnie. - Julka. - Moje imię wypowiedział łamiącym się głosem, a wyraz twarzy miał niezwykle zatroskany. 
Ubrany był jeszcze w strój siatkarski, czyżby przyjechał od razu po meczu?... Miałam tylko nadzieję, że wygrali. TO by mi znacznie poprawiło samopoczucie. 
- Cóż, zostawię was na chwilę samych, muszę zadzwonić do rodziców. I powiem lekarce, ze się obudziłaś. 
Gdy wyszła Bartman przysiadł się na łóżku. Przez dłuższą chwilę siedzieliśmy w milczeniu. 
- I jak mecz? - Zapytałam z nadzieją w głosie, że nie jest zły. 
- Nie wiem, zaraz zadzwonię do Nowakowskiego i zapytam. 
Zaraz, coś mi tu nie pasowało…
- Jak to? To ty… - namyśliłam się i po chwili wszystko stało się jasne - oszalałeś! Miałeś grać! 
  Siatkarz tylko wzruszył ramionami. Nic nie odpowiedział. 
- Ty… dlaczego? Powiedz mi, dlaczego? - Czułam, jak załamuje się mój głos. Wiedziałam, że tak będzie. Że stanę się dla neigo problemem stojącym na drodze w karierze siatkarskiej. 
Niczego już nie rozumiałam. Kompletnie pogubiłam się w życiu. Pogubiłam się w uczuciach.
- Najważniejsze, że z tobą wszystko w porządku. - Delikatnie złapał moją rękę. - Martwiłem się. Dlaczego nie powiedziałaś o anemii? Tak często się przemęczałaś. - Wypominał mi. Albo sobie, że kompletnie nie zwracał na to uwagi.
- To nie zmienia faktu, że zostawiłeś kolegów z drużyny podczas meczu. - Burknęłam.
- Zmienia, bo zostawiłem ich dla ciebie. Jesteś ważniejsza..
 Gdy to powiedział, urządzenie z moim pikającym sercem nieco przyspieszyło. przełknęłam ślinę. 

Wtedy do Sali weszła lekarka. Na całe szczęście. Niska, tęższa, czule uśmiechnięta. W rękach trzymała teczkę i długopis. 
- Poczekam na zewnątrz. - Bartman wstał a ja patrzyłam jak odchodzi. 
  Doktorka pokręciła głową rozmarzona i zmierzyła Bartmana znad starodawnych okularów.
- Taki narzeczony to skarb… - Że u licha co?! Tak mnie zatkało, że prawie spadłam z łóżka. - Nie odstępował cię na krok. Trzymał za rękę i  nie puścił nawet jak mu kazałam,- zaśmiała się  - gdyby mógł to nawet na badaniach by ci towarzyszył. 
- Był tu… był tu cały czas?
Wprost nie mogłam w to uwierzyć. On...

- No, tak. - szczerze się uśmiechnęła. - Z tego co widziałam, wyszedł na chwilę dopiero jak przyszła twoja koleżanka, do automatu z kawą. 
  Poczułam dziwne ukłucie w sercu i gdy lekarka mierzyła mi ciśnienie, spoglądałam w stronę okna. 
  Rozpogodziło się. Niebo było w pięknym, burgundowym kolorze i z tego piętra mogłam zobaczyć, jak zachodzi słońce. Czy w moim sercu też będzie tak pięknie?... W tym sercu, które właśnie spowolniło białe urządzenie leżące na stoliku z boku mnie?...
- Brałaś tabletki na niedokrwistość?
- Tak. Tardyferon. - Powiedziałam. - Ostatnio regularnie, bo sama po sobie czułam spadek żelaza...
Lekarka westchnęła i rozłożyła starodawny ciśnieniomierz. Włożyła słuchawki do uszu i patrzyła na przesuwającą się skalę z ciśnieniem. 

- Ciśnienie w porządku. Tabletki już dostałaś. Jutro zrobimy ci jeszcze dodatkowe badania krwi. - Poinformowała mnie lekarka składając ciśnieniomierz. - A ogólnie jak się czujesz? 
- Głodna jestem. 
Pani doktor zaśmiała się głośno. 
- TO dobry znak. - Uśmiechnęła się czule i pogłaskała mnie po głowie. - Zaraz ci coś przyniosę. 
- Dziękuję.
- A on, - nawiązała jeszcze do Zbyszka odwracając się w drzwiach w moją stronę - to dobry chłopak. Miałaś szczęście, że go spotkałaś. 
I wyszła pozostawiając mnie ze łzami w oczach. 
- Hej, mam coś. - Minęło kilka minut jak doktorka wyszła z mojej Sali, a przyszła Anka. Z szerokim uśmiechem na twarzy podała mi czerstwą bułkę. 
- Mniam. - Skrzywiłam się, ale pokornie przyjęłam pieczywo. Lepsze to niż głodowanie… - A gdzie ten kretyn się wala? - Miałam na myśli, oczywiście, Bartmana. 
- Twój narzeczony? - Zachichotała. Zmierzyłam ją groźnie wzrokiem i spoważniała. - Rozmawia z twoim lekarzem. 
- Będę musiała z nim porozmawiać… - Szepnęłam, jakby do siebie, ściskając w ręku bułkę. Na myśl o tym, co mu powiem, odechciało mi się jeść.
- I co mu powiesz? - Dobre pytanie. Jedyne, co mogłam w odpowiedzi dać przyjaciółce, to wzruszenie ramionami. - Wiesz, on… 
- Tak, wiem. To znaczy.. nie wiem. Co?
  Przyjaciółka wstała i podeszła do okna, wpatrując się w jakieś miejsce gdzieś w oddali. Dłuższą chwilę stała w milczeniu, jednak w końcu spojrzała w moją stronę. 
- Julka, on jest po prostu zakochany. 
  Zacisnęłam pięści i czując ból, rozluźniłam je od razu. Cholera. 
- Skup się na razie na wyzdrowieniu, - podeszła do mojego łóżka i złapała mnie za rękę - a potem pomyślisz, co z nim zrobić. 
- Chyba masz rację. - Przytaknęłam smutno. 
- Ja już będę się zbierać. - Pocałowała mnie czule w czoło. - Na pewno zajrzę jutro z rodzicami. Dziś nie mieli jak dojechać, bo przecież im samochód sprzątnęłam… 
- No, okej…
- I nie myśl na razie o nim. - Zagroziła mi palcem. - Cześć! - Wychodząc z Sali minęła się w drzwiach ze Zbyszkiem, i wymienili między sobą uśmiechy.
Tak, na pewno nie będę o nim myśleć, skoro będzie obok. 

 Gdy podszedł bliżej i napotkałam jego zielone oczy, serce zaczęło mocniej bić. I jak na moje szczęście, to cholerne ustrojstwo koło mojego łóżka znowu zaczęło szybciej pikać. Siatkarz spoglądał to na mnie, to na maszynę, próbując zrozumieć, co się dzieje. 
Szkoda tylko, że sama dokładnie nie wiedziałam, co. 
- Julka, ja… - Zaczął niepewnie. O, nie. Nie teraz. Nie dziś. 
- Stój. - nakazałam mu ręką odwracając głowe w drugą stronę. Nie mogłam na niego patrzeć. Bałam się. Bałam się, że się popłaczę, a tego bym nie zniosła. - Dziękuję za dzisiaj. Ale powinieneś już pójść. 
- Ale… 
- Nie, proszę. - W moich oczach zbierały się łzy. - Idź. Nie musisz przez cały czas przy mnie siedzieć. Twój tydzień się właśnie skończył. Mateusz miał wyjechać po tym meczu. Wszystko może być po staremu. 
  I gdy bez słowa wyszedł z sali, ja najzwyczajniej w świecie się popłakałam. 

  Obudzili mnie o szóstej rano i na wózku inwalidzkim wozili z jednego badania na drugie. Igła za igłą, ciśnienie, USG jamy brzusznej, EKG … po pierwszym badaniu przestałam kompletnie o tym myśleć. Nie chciało mi się jeść ani pić. Po prostu czułam jakbym… i tak wszystko straciła. 
W głowie wciąż siedział mi jeden obraz. 
Bartman. 
Jego zielone, zmartwione oczy wciąż na mnie patrzyły i patrzyły, wywiercając mi dziurę w głowie. Czułam jego dotyk, jego zapach… a w uszach dźwięczył mi jego spokojny ostatnimi czasy głos. 
A jednak wczoraj wyszedł, bez żadnego „ale” mnie zostawił. Jeśli… jeśli Anka miałaby rację, raczej zachowałby się inaczej. 
Anka po prostu pomyliła osoby.
Jakoś w południe przyjechała z rodzicami. W trójkę byli niesamowicie zmartwieni moim stanem zdrowia. Pani Danusia usiadła na skraju łóżka i czule głaskała mnie po włosach. Zupełnie jak matka, której nigdy nie miałam. A tak wiele dałabym, aby tu przyjechała. Przyjechała, weszła na chwilę, nakrzyczała na mnie jak zwykle. Nie musiałaby okazywać mi miłości - takowej nie ma już w sobie dla mnie. Byłam dla niej niechcianym dzieckiem z mężczyzną, którego nienawidziła całym sercem. Wiem, że powinnam jej również nienawidzić... no ale mimo wszystko była moją matką. A ich się nie wybiera...
- Słoneczko, wrócisz do domu i się tobą zajmę. - Pani Danuta jak zwykle była pełna miłości względem mnie. Dlaczego ja nie mogłam mieć takiej rodziny? TO było takie przykre...
- Dziękuję, ale i tak będę musiała wrócić niedługo do Katowic.
- Ale kto się tam tobą zajmie? - Wtrącił ojciec Anki.
  Anka chrząknęła. - Ja! - Oburzyła się. - Nie zapominajcie o mnie.
  Zachichotałam pod nosem. Gdy zobaczyli słaby uśmiech na mojej twarzy wyraźnie im ulżyło.
  Niestety uśmiech zniknął wraz z ich odejściem po jakimś czasie... a mnie pielęgniarka zabrała na kolejne nowe badania.
Przewijałam się szpitalnymi korytarzami pełnym chorych ludzi. I dzieci. Ten widok był najgorszy, kiedy przejeżdżałam przez oddział hematologii i onkologii. Biegały po korytarzach, łyse i blade. Sińce pod oczami. Gołym okiem widać był chorobę. Ale mimo wszystko na ich buziach widać było te szerokie uśmiechy, a w dużych oczach radość. Bawiły się tak beztrosko, jakby nie rozumiejąc... 

  A ja? Lekarzy w ogóle nie słuchałam. Po prostu odpłynęłam. Głowę miałam pełną chaotycznych, niespokojnych strzępków wspomnień - tych z ostatnich dni jak i z ostatnich kilku lat. Przez moje myśli przerzucała się mama i jej nowy facet, ojciec, który zapił się na śmierć, ostatnie chwile na boisku i diagnoza lekarzy w katowickim szpitalu, że mam niedokrwistość i nie mogę się przemęczać. 
A zaprzestanie gry w siatkówkę było dla mnie już ciosem w serce. Nie miałam rodziców. Nie miałam prawdziwego domu. Miałam tylko to, ale i to mi los odebrał. Gdybym nie poznała wtedy Anki… aż strach o tym myśleć. 
TO ona pokazała mi, że nie mogę się poddać, mimo że życie bezustannie rzuca mi kłody pod nogi. Pokazała, że jest sens dalej istnieć. Że… los jeszcze może się do mnie uśmiechnąć. Poza tym, to ból, którego doświadczamy sprawia, że tak naprawdę żyjemy. Jak powiedział Neil Simon : „Jeśli potrafisz iść przez życie bez zaznawania bólu, prawdopodobnie jeszcze się nie urodziłeś”. 
A teraz… Spotkałam ludzi, dla których mogłabym walczyć. W końcu niedokrwistość nie jest straszną chorobą. Więc może warto wziąć się za siebie i walczyć? Przecież wyjdę ze szpitala, dostanę mocniejsze tabletki i poczuję się lepiej. I już nigdy nie ominę badania kontrolnego. Ba, Anka mi już na to nigdy nie pozwoli. I tak przysporzyłam jej sporo kłopotu mdlejąc podczas meczu na hali na Podpromiu...
- Kochanie, obudź się. - Usłyszałam delikatny głos lekarki. Nie spałam tylko próbowałam oderwać się od rzeczywistości z zamkniętymi oczami. - Po badaniach musimy postawić nową diagnozę… poczekać z tym na narzeczonego?... - Czemu miała taki smutny głos?
- Nie, proszę mówić… - Wpatrywałam się w nią z wyczekiwaniem. Cokolwiek to było sama muszę przyjąć na klatę. Nie mogę mieszać w to Zbyszka. To byłoby nie w porządku wobec niego. 
Gdy powiedziała... zaczęłam żałować, że w ogóle chciałam się tego dowiedzieć….

~*  *  *~
Dzień dobry wszystkim! :) 
Choć "dobry" to zbyt mocne słowo, biorąc pod uwagę wydarzenia z nowego rozdziału. 
Jak myślicie, jaką diagnozę usłyszała Julka? 
Nowy rozdział będzie popołudniu, bo teraz idę się byczyć na plażę.. ! :)
Buziaki. !

8 komentarzy:

  1. domyślam się o czym lekarka chciała poinformować Julkę i Zbyszka :)
    nie mogę doczekać się następnego rozdziału ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. O boże ?
    Cudowne ;))

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny rozdział.
    Nie mogę się doczekać następnego. ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. ciekawe co to za diagnoza.. :D
    Rozdział świetny .
    czekam z niecierpliwością na kolejny ! :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Marleno... jesteś cudowna :O
    ps błagam! tylko niech Julka nie będzie w ciąży... :l
    do tej pory wszystko było nieprzewidywalne, zaskakujące...
    a teraz ciąża, ślub i szczęśliwa rodzinka? :< nie nie nie ! mam nadzieję, że masz inny pomysł. :D
    pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie zgadzam się z koleżanką u góry!
    Przeciez jeżeli bd w ciąży ,to nadal wszystko może być nie przewidywalne !
    Myślę że masz świetny plan na bloga i czekam z nieciepliwością ;))

    OdpowiedzUsuń
  7. Jak w ciąży jak kochali się dwa dni wcześniej? To troszeczkę nielogiczne. Ja myślę że to może być jakaś choroba. Wcześniej przewlekłą anemia to teraz pasuje mi białaczka.
    Ale co ja się tam znam :-P

    Co do całego opowiadania to piszesz naprawdę świetnie. Czyta się lekko i przyjemnie. Po prostu uzależnić się można od takich tekstów.

    Czekam z niecierpliwością na następny i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  8. Zgadzam się z Agnieszką S :D
    Ciąża ? Wogóle o tym nie pomyślałam .Od razu pomyślałam o pogłębieniu się choroby czy coś takiego .Rozdział bardzo fajny .Końcówka tego rozdziału bardzo tajemnicza .Ale nie potrafię pojąć dlaczego Julka tak się zachowała w stosunku do Zibiego ??No nic na pewno wszystko się rozwiąże w następnym rozdziale .Czekam cierpliwie na kolejny .Dodaj go szybko .

    OdpowiedzUsuń