sobota, 20 lipca 2013

19. Miłość to żaden film w żadnym kinie ani róże...

  Nowy dzień od początku był dziwnie odrealniony. Poranek , jak i część dnia do obiadu,  spędziłam jakby w chłodnej mgle. Na zewnątrz zrobiło się chłodno, od czasu do czasu padał deszcz. Mój dobry humor legł w gruzach. A wszystko poniekąd przez wczorajszy dzień. Nie spałam całą noc, było mi niedobrze. Naprawdę wszystko nie było tak, jak być powinno.  
- Zabierzecie mnie dzisiaj na ten towarzyski Ressovi? - Zapytał Mateusz mnie i Anki przy śniadaniu. Siedzieliśmy w kuchni i zajadaliśmy w milczeniu tosty zrobione przez Panią Danutę. 
  Pierwsze słyszałam o jakimkolwiek sparingu. Dobra, może coś tam  w potoku jego jakiegoś wcześniejszego monologu było coś na temat tegoż meczu, ale nawet tego nie zarejestrowałam, a Zibi tylko przytaknął. 
 Nie mogłam wyzbyć się zdziwienia z twarzy i najwidoczniej Anka to wyczaiła. 
- W sumie Piotrek dał mi wczoraj tylko dwa bilety… - Zaczęła Anka bacznie mnie obserwując. 
- Możesz iść za mnie, jakoś fatalnie się czuję. - Burknęłam pod nosem. 
Wcale nie skłamałam. Nagle się naprawdę źle poczułam. A wszystko przez to, że Bartman nawet mi o meczu nie powiedział. To tylko świadczyło o tym, że nie chciał mnie w tak publicznym miejscu… 
Zrobiło mi się dziwnie smutno. I tak bym pewnie nie poszła… no ale sam fakt, że nie zapytał…
Julka, ogarnij się. Zaczynasz oczekiwać zbyt wiele... bo to, że  z nim spałaś, wcale nie musi niczego zmieniać - Doprowadziłam się do porządku. 
- Jesteś pewna? - Dopytywała się Anka. Byłam pewna, że nie będzie mnie namawiać na pójście z wiadomych przyczyn. 
- Pewnie, idźcie i kibicujcie. - Wymusiłam uśmiech, który, o dziwo, nie spowodował dziwnych podejrzeń u chłopaka. 
Chyba że był tak podekscytowany wyjściem na mecz, że nawet nie dostrzegł mojej istnej załamki. 
- Dobra, Mati, w takim razie o czternastej wychodzimy. - Anka nie wyglądała na bardzo szczęśliwą z tego powodu. 
Po obiedzie, kiedy ona się szykowała, ja rozwaliłam się na łóżku i przeglądałam nowe Glamour. Musiało wyglądać to dosyć komicznie, bo tylko przewracałam stronę za stroną, oglądając obrazki. 
- Nie zadzwonił? - Nie wytrzymała nagle Anka i malując się przy biurku, zapytała mnie wprost o Bartmana. 
- Nie musiał. 
- Ale mógł. 
- Widocznie nie chciał. - Mój stanowczy ton głosu spowodował, że przyjaciółka ponownie zaczęła milczeć. 
Kompletnie nie chciałam drążyć tego tematu. CO ja sobie myślałam? Popełniłam jeden wielki błąd - zakochałam się w Nim. A on i tak się mnie wstydził w publicznych miejscach.
- Rodziców nie będzie, jadą do sklepu. - Poinformowała mnie Anka, patrząc na mnie w dużym lustrze naprzeciwko łóżka. Przeglądała swoją osobę z każdej możliwej strony. 
- Ok. - Super, będę miała święty spokój. - Wyglądasz świetnie. - Zapewniłam ją, gdy chciała znowu się przebierać. 
- Mówisz? 
- Nawet w worku na śmieci podobałabyś się Piotrkowi. - Westchnęłam przewracając kolejną stronę kolorowego czasopisma. 
Po chwili rozległo się pukanie do drzwi.
- Anka, jedziemy? - Zapytał nie wchodząc. 
- No już idę! - Odpowiedziała. Z załamaną miną spojrzała na mnie. 
- Jakoś przeżyjesz. - Uśmiechnęłam się do niej wstając z łóżka. - Kibicuj za nas dwie. 
  Przyjaciółka przytuliła mnie i razem zeszłyśmy na dół. Czekał już tam na kuzynkę zniecierpliwiony Mateusz ubrany w barwy Asseco Resovii. Teraz wyglądał jak napalony kibic. 
- Udanego meczu. - Powiedziałam stojąc na przedpokoju, gdy wychodzili. 
- Na pewno. - Wyszczerzył się Mati. Wyglądał jakby wygrał co najmniej w Totka.- A ty do łóżka, w sumie faktycznie nie najlepiej wyglądasz. 
  No, dzięki, Mati. Szkoda tylko, że czuję się o wiele gorzej w środku niż na wyglądam… 
  Poszłam do kuchni i przez okno patrzyłam, jak kuzynostwo kłóci się jeszcze o coś przed samochodem. Koniec końców Anka wsiadła na miejscu kierowcy, a ja natychmiast pożałowałam Mateusza. Był świrem, ale na jazdę z Anką nie zasłużył. 
  Westchnęłam i otworzyłam lodówkę. Zrobiłam sobie gorącą herbatę z cytrynką i miodem, bo przez pogodę za oknem na nic innego nie miałam ochoty. Gdyby było słońce, wyszłabym sobie na altankę i przecierpiałabym jakoś ten dzień. Ale teraz? … Mogłam jedynie siedzieć w pokoju i się nudzić. 
No, albo iść do salonu, włączyć telewizję i oglądać mecz. 
Długo się wahałam, zanim usiadłam wygodnie na kanapie i włączyłam tv, powoli przełączając programy w kierunku tych sportowych. Na pójście na prawdziwy mecz z Bartmanem w roli głównej chyba nie byłam gotowa… ale w telewizji… jakoś może dam radę. 
Zatrzymałam się na Polsat Sport, gdzie miał być transmitowany towarzyski mecz Resovii z włoskim klubem Trentino. 
  Siedziałam wygodnie trzymając w dłoniach gorący kubek z herbatą, ogrzewając sobie przy tym ręce. Komentator, po zaprezentowaniu składu gości, wymieniał naszych, którzy wbiegali na boisko.
Na libero Ignaczak oczywiście, przyjmujący Achrem, był i Kosok jako środkowy… Nowakowski… Lotman, Tichacek i Bartman. 
  Rozpoczął się pierwszy set. Do pierwszej przerwy technicznej praktycznie nie wykorzystywali Bartmana i tym sposobem prowadziliśmy 8:6. Nie powiem, siedziałam jak na szpilkach, ale już od pierwszej piłki oglądało się dobry mecz. Dziesiąty punkt dla nas przy prowadzeniu trzema punktami. Zagrywkę na drugą stronę posłał Kosok, przeciwnicy bez problemu wyprowadzili kontratak i posłali nam petardę. Cały Ignaczak, rzucał się po boisku jak nigdy. Ale uratował, piłka poleciała prost w ręce rozgrywającego, który wystawił szybką piłkę Bartmanowi. 
Aut. Piłka z impetem poleciała w aut. 
Pierwsze dwa złe ataki trener mu wybaczył, ale gdy trzeci, czwarty raz popełniał podstawowe błędy, potem doszły jeszcze głupie błędy w odbiorze przez które przegrywaliśmy już 17:14, najzwyczajniej w świecie usunął go z boiska i wstawił Grzyba. 
- Bartman, no! Ogarnij się debilu. - Powiedziałam na głos, do siebie. Jakbym mogła, strzeliłabym mu prawy sierpowy i wziąłby się za siebie. 
Zła na niego zacisnęłam ręce w pięści. Nie dość, że nie zadzwonił, to jeszcze gra fatalnie, kretyn.
„Bartman ma najwyraźniej zły dzień, bo kompletnie nic mu nie wychodzi - mówił komentator, a kamerzysta zrobił na niego zbliżenie - No cóż, może trener go wpuści na boisko w drugim secie…  bo ten już dobiega końca. Przegrywamy 25:19.”
Bartman wyglądał fatalnie. Nie mogłam w to uwierzyć, wczoraj wyglądał całkiem ok. Gdy na boisko wyszły cheerlidear’ki, widziałam w rogu ekranu, jak Bartman i Nowakowski wybiegają na boisko. Ocho, chyba szykuje się niezła pogawędka. 
Wyjęłam z kiszeni spodni telefon, żeby zadzwonić do Anki i zapytać, o co biega. Po prostu zżerała mnie ciekawość. A o dziwo, mój telefon był wyłączony. Co jest? 
Zdziwiona włączyłam go, wpisałam pin. Bateria była w pełni naładowana. Więc co u licha…? 
JA NIE MOGĘ. Dlatego nienawidzę dotykowych telefonów, bo wyłączają się w najmniej oczekiwanym momencie!
Nagle dostałam z dziesięć wiadomości na raz. Powoli wszystkie przeczytałam.
Od; Z. Bartman ; 22:09 : 
„Hej, zapomniałem zapytać. Będziesz jutro na meczu? Nowakowski skombinował dwa bilety dla was”.
 Od; Z. Bartman ; 22:55 :
„?? Żyjesz?? Zaczynam się martwić…”
Od; Poczta głosowa ; 23:01 :
„Nieodebrane połączenie od numeru 510 XXX XXX. Masz nową wiadomość na poczcie głosowej. Żeby ją odsłuchać, zadzwoń 602 600”
Kliknęłam na oddzwoń. Z szaleńczo bijącym sercem słuchałam kobiety z automatu. „Tu twoja poczta głosowa. O to twoje nowe wiadomości (….) No hej, co się dzieje? Jutro ci się dostanie, że masz wyłączony telefon. Lepiej się wyśpij i rano do mnie oddzwoń. Masz przyjechać z Anką kibicować! I ten... Kocham Cię.”
Ja nie mogę…. On mnie po prostu zabije.
No i jeszcze dzisiejsza wiadomość od Anki...

Od; Anka ; 14:15:
„Czy ty to kurwa widzisz?! Ja ci chyba nogi z dupy powyrywam, zobacz jak ten kretyn gra!”

Nagle rozległ się dźwięk mojego telefonu. Dzwoniła moja przyjaciółka. Drżącą ręką wcisnęłam zieloną słuchawkę. 
- Halo? 
- JA PIERDOLĘ LASKA, CO TO MA BYĆ?! - Krzyknęła do telefonu. W tle słyszałam setki kibiców. 
- Ale co? 
- Nie wiem, co między wami jest, ale nie domyślasz się, że to przez ciebie źle gra!? 
- Że Bartman? - Zaśmiałam się nerwowo. - Słuchaj, nie zawsze musi być po jego myśli… a to, że się tak łatwo wkurwia i mu gra nie idzie, już nie moja wina!… - rozłączyłam się i w oczach zgromadziły mi się łzy. 
Oczywiście, Bartman źle gra przeze mnie. Przecież to ja go musiałam podkurwić i nie potrafi porządnie przypieprzyć w tą cholerną piłkę! 
Wybrałam jego numer, jednak nikt nie odbierał. W telewizorze zobaczyłam, że rozpoczął się kolejny set, a Bartman wciąż siedział na ławce rezerwowych. Nie było więc opcji, że mu przegadam do rozsądku. 
TO znaczy… mogłam. I w dalszym ciągu o tym myślałam, czy warto. Czy to coś da. I czy Anka miała rację. Jeśli tak, to moje pojawienie się mogłoby zdziałać cuda. Ale musiałabym zdążyć na trzeci set, bo ten wyglądał nie za ciekawie. 
Założyłam legginsy i dużą bluzę dresową. Poszłam do garażu. Tak jak myślałam, stary rower Anki jeszcze tam był. Wyprowadziłam go starannie i upewniłam się, że dom jest dobrze zamknięty. 
  Na zewnątrz był niezbyt gęsty deszcz, więc nie jechało się aż tak tragicznie. Na dodatek wiatr wciąż ściągał mi z głowy kaptur nieustannie, więc gdy mogłam, trzymałam go jedną ręką na głowie. Z 3 razy o mało co nie wpadłam pod samochód, więc w połowie drogi zrezygnowałam z trzymania kaptura i już po chwili miałam calutkie włosy mokre. Po prostu cudownie. 
Miałam jednak nadzieję, że ta wycieczka nie pójdzie na marne. I że nie będę tego żałować. Bo nie dość, że byłoby to dla mnie zbyt upokarzające, to jeszcze skończę w łóżku całkowicie chora. 
Rowerek udało mi się całkiem szybko dojechać, bo po niecałych trzydziestu minutach dotarłam pod rzeszowska halę sportową. Nie powiem, nogi mi do dupy właziły, ale starałam się o tym nie myśleć. Wbiegłam do środka i od razu złapał mnie ochroniarz. 
- Hola, a panienka to dokąd? Bilecik jest? - Zapytał trzymając mnie silną ręką za ramię.
- Musze się zobaczyć z Bartmanem. Koniecznie. - Wysapałam. 
- Taaaak, - rzucił przeciągle śmiejąc się - tak jak tysiące innych fanek. 
- Jestem jego dziewczyną! 
  Ochroniarz zmierzył mnie wzrokiem z poważną miną. Po chwili jednak znowu zaczął się śmiać. 
- Sorry, wymyśl coś innego. Ten koleś nie lubi blondynek. 
Daję słowo, że lada moment mu przyłożę. 
Wtedy nad jego ramieniem zauważyłam, że Anka stoi w dalszej części korytarza i do kogoś dzwoni. Wyrwałam się facetowi i do niej podbiegłam. 
- Hej, stój! - Krzyknął za mną, ale puściłam to mimo uszu. 
- Julka! - Podbiegła do mnie chowając telefon do kieszeni spodni. - U licha, od dziesięciu minut próbuję się do ciebie dodzwonić… Trzeci set się zaczął właśnie. 
- No, jestem. Ale nie wejdę, nie mam biletu. - Skrzywiłam się. 
- No właśnie, nie ma biletu. - Wtrącił ochroniarz. 
Posmutniałam. Cała ta wyprawa poszła na marne. 
- A właśnie, że ma. - Pokazała mu język Anka wyciągając z torebki bilet. Nowy bilet. 
  Spojrzałam na nią pytając JAK? Ale ona się tylko uśmiechnęła i razem weszłyśmy do środka, na widownię. 
- Wiedziałam, że przyjedziesz. - Krzyknęła mi do ucha przyjaciółka. - Dlatego wzięłam zapasowy bilet od Piotrka na przerwie. 
Czy ona tak dobrze mnie znała? 
- Dobra, jestem tu. Ale co mam teraz zrobić? - Posmutniałam. Przecież na boisko mnie nie wpuszczą. Poza tym, rozejrzałam się i nigdzie Bartmana nie spotkałam. 
- Patrz, - pokazała mi w stronę dolnego sektora z wyjściem na wąski korytarz - pójdziemy tam, ja zbajeruje ochroniarza a ty przemkniesz do szatni. 
  Nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć pociągnęła mnie za nadgarstek w stronę bocznych schodów. Domyślałam się, że właśnie tam będzie Bartman. Musiałam więc zebrać się w sobie i tak mu dogadać, żeby jeszcze wszedł na boisko i wygrał ten mecz. A to będzie ciężkie. 
Postąpiłyśmy według planu Anki. Podeszła do ochroniarza, uśmiechnęła się i zaczęła gadać jakieś głupoty. A ja cichaczem, schylona, przemknęłam do wąskiego korytarza dla zawodników i wyprostowałam się dopiero przy drzwiach z tabliczką „Szatnia gospodarzy” z numerkiem 17stym. 
Czułam wewnątrz siebie pewien lęk. Lęk przed zobaczeniem Bartmana. Będzie zły? Smutny? Przerażony? Rozzłoszczony? Wywali mnie z tej szatni? … Kto go tam wiedział. 
Wciąż wahałam się, trzymając rękę na klamce. 
- Hej! Ty! Co ty tam robisz?! - Z drugiego końca korytarza krzyknął do mnie ochroniarz. Gdy ruszył szybkim krokiem w moją stronę, nacisnęłam na klamkę i nie zważając na nic, wpadłam do męskiej szatni Asseco Resovii. 
- TY! TU NIE WOL… - Zaraz za mną do szatni wpadł ten gruby ochroniarz. 
- Spokojnie. - Odparł Bartman trzymając mnie w ramionach, w które wpadłam jak wystrzelona z procy dosłownie trzy sekundy wcześniej. - To moja dziewczyna. 
- Ach, to przepraszam. - Słyszałam jak ochroniarz wychodzi i zamyka drzwi. 
Stałam osłupiała w jego objęcia, wciąż zszokowana tym, co się przed chwilą stało. W końcu jednak zwolnił uścisk i lekko odepchnął mnie od siebie. 
- Hej. - uniósł delikatnie mój podbródek. Spojrzeniem błądziłam wszędzie, byleby nie spotkać tych zielonych oczu. 
Mimo wszystko musiałam się wziąć w garść. 
- Co to miało być?! - Syknęłam do niego unosząc wzrok. 
- No… inaczej by cię stąd wywalił… - Tłumaczył mi drapiąc się po czarnej czuprynie. 
To, że nazwał mnie swoją „dziewczyną” było zrozumiałe; ścigał mnie w końcu ochroniarz.
- Kretynie, chodzi mi o twoją grę! Siedzę sobie spokojnie w domu, oglądam meczy, a ty wszystko pieprzysz! - Podsumowałam jego dzisiejszą krótką karierę. 
- Byłoby inaczej, gdybyś mi rano dała jakikolwiek znak życia! - Odwzajemnił się. - Ale nie, siedziałaś sobie spokojnie w domu, a ja … - Mówił co raz bardziej cichym głosem. 
Zrobiło mi się głupio. Cholernie głupio. 
- Porozmawiamy o tym po meczu, okej? - Poprosiłam już bez złości w głosie. Musieliśmy sobie to i owo wyjaśnić na pewno. - Ale teraz masz tam iść i wygrać ten mecz. 
  Nagle na twarzy Bartmana pojawił się gigantyczny, szczery uśmiech. Zupełnie jakby wróciły mu wszystkie siły. 
- Wiesz, że to nie będzie takie proste zważywszy na 3 set i punkty?.. - Skwitował, ale ja tylko beznamiętnie wzruszyłam ramionami. - Jak wygram, to dostanę buziaka? 
- W policzek, i owszem. 
- Słaby motywator. - Usiadł z powrotem na ławce i skrzyżował ręce. - Tutaj. - Wskazał palcem na usta. 
Nie myślałam długo i przytaknęłam. Chłopak wstał i jeszcze w drzwiach się odwrócił. 
- Nie mogę się doczekać. - uśmiechnął się szelmowsko i wybiegł w kierunku boiska. 

„I na boisko wraca Zbigniew Bartman! Czy odmieni los naszej drużyny? Miejmy nadzieję, że tak! Aż emanuje od niego siła i energia! Krzyczmy wszyscy, Bartman, Bartman! Zmotywujmy go do walki!”

Wszyscy kibice zgodnie wykrzykiwali jego nazwisko motywując go do walki. I tak jak się spodziewałam, wywrócił cały mecz do góry nogami. Wpadł w jakąś taką dobrą passę i raz za razem, punkt za punktem atakował i żaden przeciwnik nie mógł odebrać jego petardy. Zagrywką natomiast miażdżył przeciwników, doprowadzając do zdobycia prowadzenia w drugiej przerwie technicznej 16:15.
- Kobieto, coś tu mu zrobiła? - Dziwiła się Anka wciąż nie dowierzając w to, co się działo na boisku. 
A ja tylko uśmiechnęłam się pod nosem i wzruszyłam ramionami. 
Nie powiem, nawet siedząc w trzecim rzędzie widziałam, jaki jest już wykończony. Rozgrywający posyłał mu praktycznie każdą piłkę. A teraz, podczas tej krótkiej przerwy technicznej, wypił pół butelki mineralnej, a potem.. zamiast słuchać trenera, odnalazł mnie wzrokiem. Uśmiechnął się, a moje serce mocniej zabiło. I gdy rozległ się sygnał ogłaszający koniec przerwy, palec wskazujący położył sobie na usta. Wbiegł na boisko szczerząc zęby jak nigdy, a ja poczułam mrowienie na ustach i w żołądku. 
Nie słyszałam nic. Kompletnie nic. Ani kibiców, ani komentatora, ani Anki. Wciąż tkwiłam w swoim świecie i przed oczami miałam jego zielone oczy, jego pełne usta wygięte w cudownym uśmiechu i muskularną budowę. 
- Julka. Julka, patrz! - Tyrpnęła mnie Anka i pokazała na wielki ekran. - Bartman wbił normalnie śrubę! On kurde lata w powietrzu! 
Faktycznie latał. Myśląc o tym wszystkim nawet nie zwróciłam uwagi, że moja głowa opada na ramię Anki i dosłownie odpływam z delikatnym uśmiechem na ustach. 

- O cholera. - przeraziła się Anka. - Julka, - klepała ją po policzku - Julka, ocknij się! 
- CO jest? - Mateusz również się przestraszył stanem koleżanki. 
- Straciła przytomność, cholera. - Anka kompletnie nie wiedziała, co ma zrobić. Swojej najlepszej przyjaciółki nie mogła dobudzić, a ręce zwisały jej bezwiednie jakby zapadła w śpiączkę. 
Pamiętała dokładnie, co to oznaczało. Musiała jechać do szpitala czym prędzej. 
- Trzeba z nią do szpitala! - Krzyczała Anka. 
Tłum kibiców nagle wstał i zaczął skakać. Resovia wygrała trzeciego seta. 
Siatkarze na dole również się cieszyli. A zwłaszcza Bartman; nigdy by nie przypuszczał, że ta blondynka, z którą się wiecznie kłócił, będzie takim dobrym motywatorem do walki. Takim jego osobistym „kopniakiem w dupę”. 
Poza tym, przyjechała tutaj. Właśnie tu, dla niego. 
Podczas gdy koledzy powoli schodzili z boiska, on pozostał na samym końcu by odnaleźć spojrzeniem Julkę. Było to nie lada wyzwanie, wszyscy kibice skakali i wiwatowali. 
Gdy ją zobaczył  uśmiech zszedł z jego twarzy. 
- O cholera. - Sapnął sam do siebie i pobiegł w stronę schodów, przeciskając się pomiędzy kolegami. W ogóle się nie zastanawiając przeskoczył przez barierkę oklejoną jakimiś reklamami i wpadł w tłum kibiców. 
Pomimo zaczepek nie zatrzymywał się. Przeciskał się jakby od tego zależało jego życie. 
  Gdy do nich dotarł, Mateusz podtrzymywał nieprzytomną Julkę z jednej strony, a Anka z drugiej. 
- Co..?- Wprost nie mógł wykrztusić z siebie nic więcej. 
- Straciła przytomność. - Rzuciła zwięźle Anka patrząc na niego przerażona. 
Zibi bez słowa dźwignął ją na ręce i wbiegł po schodach, a Mateusz z Anką za nim. Wszyscy patrzyli na ta sytuację zszokowani, kompletnie nic nie rozumiejąc. 
- Pogotowie już jedzie. - Poinformował Mateusz próbując dotrzymać tempa Bartmanowi. 
Ale on na nikogo innego nie zwracał uwagi. Liczyła się tylko ona. Był przerażony widząc, jak ręce bezwiednie jej zwisają wzdłuż jego ciała, a głowa opada na jego klatkę piersiową. Nigdy jej takiej nie widział. Takiej… bezsilnej. Takiej bez życia. 
 Gdy wybiegli na zewnątrz, karetka właśnie wjeżdżała na plac parkingowy na sygnale.
- Kurwa, Bartman, co jest? - Siatkarz nawet nie zauważył, że jego koledzy z drużyny również wybiegli. 
- Jadę z nią. 
- A mecz? - Rzucił Ignaczak. 
- To jest ważniejsze. - Zacisnął szczęki spoglądając na twarz Julki. Sekundę później zwrócił się do kolegi. - Przepraszam was. Ale wygracie to beze mnie. 
Nowakowski poklepał go pocieszająco po ramieniu, po czym zwrócił się do kolegów. 
- Chłopcy, idziemy. Mamy mecz do wygrania. 
Bartman chwile popatrzył, jak odchodzą. Dokonał wyboru. Ale na pewno tego nie będzie żałować. 
- Proszę ją tu położyć. - Ratownicy medyczni wyciągnęli nosze. Siatkarz ostrożnie położył ją na wskazanym miejscu. 
- Ona straciła przytomność. Ma ostrą anemię wrodzoną. - Tłumaczyła Anka drugiemu ratownikowi. 
Bartman nie mógł w to uwierzyć. Niedokrwistość?... Dlatego tyle jadła… dlatego starała się nie przemęczać… A dziś przyjechała na rowerze kawał drogi…
- Jadę z wami. - Powiedział dosiadając się do karetki, obok leżącej Julki. 
- A jest pan z rodziny? Kim pan jest? 
- Jej narzeczonym. 

~*  *  *~
Macie tu tego "gratisa"... choć nie wiem, czy można go tak nazwać. 
Jak myślicie, co się stanie dalej?
Nowy rozdział pojawi się jutro rano, także przez noc możecie snuć domysły.... :)



7 komentarzy:

  1. OO pierwsza !
    Rozdział super jak każdy ;))
    Czekam z niecierpliwością na kolejny ;))

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo ciekawe...
    Jestem w szoku ale pozytywnym!
    CZekam na kolejne!

    OdpowiedzUsuń
  3. O ja co jej jest ?
    Jejku kolejny czekam ;***

    OdpowiedzUsuń
  4. Jest Megaaaaaaa

    OdpowiedzUsuń
  5. UWIELBIAM CIĘ!

    OdpowiedzUsuń
  6. Rozdział Mega .Boże mam nadzieję że to nic poważnego z Julką .Bartman zachował się bardzo dobrze w stosunku do Juli :D Czekam na więcej :D

    OdpowiedzUsuń