poniedziałek, 8 lipca 2013

3. Nie taki siatkarz straszny...

  Pogoda aż za bardzo dopisywała. Piekło mnie od słońca całe ciało, duchota była wręcz nie do zniesienia. Jednak starałam się nie okazywać zmęczenia.
Ani zdenerwowania, gdy ten kretyn powiedział coś durnowatego. Jak to powiedziała Anka, zachowałam klasę choć jeden raz.
  Potem dołączył do nas Grzesiek Kosok (na szczęście nie był tak zapatrzony w siebie jak Pan Przyszła Legenda Siatkówki) i Piotrek zabrał nas na przejażdżkę rowerową po Rzeszowie. Co prawda Anka mnie olała i jeździła cały czas obok Piotrka, ale rozumiałam ją i mogłam jej to wybaczyć. Poza tym, Grzesiek był naprawdę w porządku.
- Wiec już po sesji, co? – Widziałam, że stara się być uprzejmy i miły. Plus dla niego.
- Na szczęście. – Westchnęłam na samo wspomnienie o całonocnym zakuwaniu. W naszym katowickim mieszkaniu to nie lada wyczyn, zwłaszcza że ciągle ktoś po nas przychodził, żeby skoczyć na jakąś imprezę. Swoją drogą mieszkanie w akademiku...
- Co studiujesz?
- Fizjoterapię, jak Anka.
- Fajnie, będziesz masować. – Podekscytował się mój rozmówca. – Po ciężkim meczu będę wiedzieć, do kogo się zgłosić. - puścił mi oczko.
- Lepiej uważaj, bo strasznie nerwowa jest i jeszcze połamie ci żebra. – Wtrącił ni z gruchy ni z pietruchy Bartman.
Boże, zabierzcie mnie, bo zaraz go trwale uszkodzę.
Zmierzyłam go wrednie wzrokiem, moje emocje targały mną w środku.
Nie, Julka, - rzuciłam do siebie w myślach - posłuchaj Anki i zachowaj swoją godność.
Wzięłam głęboki wdech i doprowadziłam się do porządku.
- Myślę, że nie byłoby tak źle. – Uśmiechnął się do mnie Kosa. Jego czekoladowe oczy sprawiły, że zdenerwowanie na Bartmana gdzieś zniknęło.
- Zdziwiłbyś się. Mnie widłami chciała atakować. – Nie dawał za wygraną.
- Wiesz co, Bartman… - Westchnęłam. – Nie będę się na Tobie mścić… dość już skrzywdził cię los…
Siatkarz aż kipiał ze złości, a ja zaśmiałam się triumfalnie.
- Haha, no, Zibi, pierwszy raz słyszę, żeby komuś udało się Ciebie zatkać. – Kosok był wyraźnie zaskoczony tym obrotem sprawy.
Zbyszek przyspieszył i dołączył do Pita i Anki. Niech szuka u nich wsparcia, niech szuka!
- Nie przejmuj się nim. – Powiedział do mnie Kosok, gdy Bartman był odpowiednio daleko. – On tak zawsze. Trzeba mu się dać wygadać.
- Wiem, wiem. Znam takie typy. – Westchnęłam spoglądając w ich stronę. Najprawdopodobniej oburzał się do tamtych jaka to ja zła i wredna jestem. – Raz czy dwa ukrócę mu wysoką samoocenę i zmądrzeje.
Kosa wyszczerzył zęby. Wyraźnie spodobała mu się ta opcja.
- Cóż, Masz nad nim podwójną przewagę, więc wierzę w to, że ci się uda.
Zdziwiona na niego spojrzałam. – Hę? Podwójną?
- No, wiesz. Jesteś blondynką. Z charakterkiem. – Wyjaśnił.
Fakt faktem, Zbigniew Bartman słynął z tego, że jak pozdrawiał dziewczyny to tylko brunetki.
- Ale się zmęczyłam!!! – Jęczała Anka, gdy po kilku godzinach jazdy zatrzymaliśmy się w parku.
- Zmęczyłaś? Ja umieram z głodu. – Jak na zawołanie zaburczało mi w brzuchu. Razem opadłyśmy na ławkę i umierałyśmy.
- Wasza kondycja mnie przeraża. – Piotrek się zaśmiał. – Jakoś wytrzymacie, zaraz dojedziemy z powrotem.
Żeby to była wina kondycji. Ja po prostu czułam że mdleję!
Przyjaciółka najwyraźniej to zauważyła.
- Brałaś? – Zapytała w miarę dyskretnie.
- Nie. Ostatnio było ok to przestałam. – Burknęłam. – Po prostu powinnam coś zjeść... nie sądziłam, że wybieramy się na tak długą wycieczkę.
W jednej chwili zaczęło mi się kręcić w głowie.
- Potrzebuję spożywczego. – Zarządziła nagle Anka gwałtownie wstając. Wyglądała jakby w mgnieniu oka jej zmęczenie wyparowało.
- Spokojnie. – Grzesiek zdjął plecak i go otworzył. - Tak myślałem, że pewnie ktoś zgłodnieje.
Gdy wyciągnął z plecaka reklamówkę z bułkami i kanapkami, byłam pewna, że zaraz padnę mu do stóp.
- Boże, nawet nie wiesz, jaki jesteś wielki. - Wzięłam od niego opakowaną w sreberko bułkę.
- Wielki to wiem, że jestem. Ma się te dwa metry… - Podrapał się po głowie.
- Nie, tak na poważnie. – Już pół bułki nie było. – Tak mentalnie. Normalnie jesteś moim zbawcą. – Każdy kęs smakował jak powracające życie. – Pyszota!
- No, genialne te bułki. – Potwierdziła Anka.
Gdy sięgnęłam po drugą, Oczywiście nie obyło się bez zbędnego komentarza.
- Bo ci pójdzie tam gdzie nie trzeba i żaden nie będzie cię chciał. – Bartman wziął od Kosoka mineralną i odkręcił. Zdziwił się, gdy mu ją z rąk zabrałam.
- Pójdzie, nie pójdzie, i tak będę nieosiągalna dla takich jak ty. – Wzruszyłam ramionami i wypiłam jednym haustem pół butelki mineralnej.
- Widzę, że gadane ci wróciło. – Odparł Grzesiek. – TO dobrze.
- Kosok, twoje bułki potrafią zdziałać cuda. – Piotrek również się nimi zajadał. Ale po takiej drodze, nawet takie zwyczajne bułki smakują cudownie.
Już do końca dnia olałam docinki Bartmana. Poznałam Kosoka i uwierzyłam, że nie taki siatkarz straszny, jak go malują.
- Wpadniecie wieczorem? – Dopytywał się Pit, gdy późnym popołudniem doszliśmy w końcu do naszego domu.
Byłam kompletnie wykończona i Anka chyba czuła się podobnie. Pierwszy dzień tutaj, w Rzeszowie, i już taki wycisk. Stanowczo muszę się trochę ograniczyć, żeby za tydzień nie paść na dobre.
- No... wpadniemy, wpadniemy. – Potwierdziła Anka. Zmierzyłam ją groźnie wzrokiem. Gdy w pobliżu był Piotrek, udawała, że wszystko jest  w porządku. A tak naprawdę pewnie nogi jej do dupy włażą.
- Ok, to super. Dojedziecie czy podjechać po was? – Chłopak się jeszcze upewniał.
- Nie musisz, wezmę samochód od rodziców.
Gdy blondyn dał jej buziaka i odjechał, po prostu wybuchłam.
- Anka, czy ty masz Whiskas zamiast mózgu? – spytałam z ironią w głosie. Olała mnie i poszła w kierunku domu. – Jeszcze imprezy ci się zachciało? Nie za dużo atrakcji?
Zaaferowana wydarzeniami dzisiejszego dnia po prostu chciałam paść na łóżko i spać.
- Julka, wyluzuj. Mamy wakacje.
Weszła do domu i skierowała się prosto do kuchni. Zastałyśmy tam rodziców Anki; tata przeglądał gazetę i popijał herbatę, a mama stała przy piekarniku. Chyba piekła ciasto, bo w kuchni unosił się cudowny zapach jabłecznika.
- Tato, biorę samochód na noc. – Poinformowała go córka. Spojrzał na nią znad gazety.
Był tak przerażony, jakby właśnie zobaczył co najmniej ducha. Z pewnością miał w pamięci swój „stary-nowy” samochód, który właśnie po takich słowach Anki nadawał się jedynie do kasacji..- Spokojnie, jedziemy tylko do Piotrka.
Wyraźnie odetchnął z  ulgą. Nowakowski mieszkał dosyć niedaleko, jechało się dpo niego spokojnymi drogami, z niewielką ilością drzew wokół, więc zagrożeń wcale dużo nie było.
- Impreza? – Zapytała Pani domu wyraźnie zawiedziona. – Szkoda, miałam nadzieję, że jeszcze dziś skosztujecie szarlotki…
- Wiesz, Ania, chyba nie powinnyśmy zawieść twojej mamy… - wciąż miałam nadzieję, że przyjaciółka odpuści tę imprezę.
- Oszalałaś. – Odwróciła głowę i spojrzała na mnie spod byka. – Jabłecznik zjemy rano. Dzisiaj idziemy na domówkę czy tego chcesz, czy nie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz