Nie wiedziałam dokąd pędzimy, ale czy to było ważne? Śmigaliśmy ekspresówką zwinnie mijając samochody, jednak wciąż zachowując ostrożność (jeśli takowa istnieje podczas jazdy motocyklem). Pomimo kasku czułam wiatr we włosach, wspaniałe uczucie wolności i emocje związane z robieniem czegoś nowego, czegoś niebezpiecznego. I może i byłam szalona, ale śmiało mogłam stwierdzić, że przy Bartmanie czułam się bezpieczna. Mimo wszystko.
Ale co ja miałam do stracenia? Nic. Gdyby coś nam się stało szkoda byłoby mi tylko Bartmana, który przed sobą miał świetlaną przyszłość. Siatkarski świat stał dla niego otworem. A ja? Nawet nie wiedziałam czy dożyję końca studiów...
Po jakiś piętnastu minutach zatrzymaliśmy się na zajeździe. Z trzęsącymi nogami zeszłam z motocyklu i próbowałam odpiąć kask. Oczywiście bezskutecznie. Ręce wciąż mi się trzęsły.
Bartman, który już był oczywiście bez swojego kasku, widząc moją nieporadność uśmiechnął się i pomógł mi zdjąć.
- I jak wrażenia? – Zapytał szczerząc się do mnie.
- Jak wrażenia? – Powtórzyłam jego pytanie. – Ja nie mogę! JESTEŚ KOMPLETNYM ŚWIRUSEM! IDIOTĄ! – Wrzasnęłam na niego rozzłoszczona. – Chciałeś mnie zabić! Najchętniej bym cię udusiła, tu i teraz!
Widząc jego zdziwioną i zaszokowaną minę, odpuściłam ten tragizm i zasmiałam się.
- Żartujesz sobie? – Chichotałam. – TO BYŁO ZAJEBISTE. Normalnie najlepsza rzecz jaka przytrafiła mi się w życiu. – Wyznałam zupełnie szczerze. – Tylko trochę… zgłodniałam przez te całe emocje.
- Czemu mnie to nie dziwi… - westchnął głęboko, rzucając aluzją na moje obżarstwo.
Skierowaliśmy się do knajpki „U kowala”. Zibi jak dżentelmen otworzył przede mną drewniane drzwi i weszliśmy do środka.
Wewnątrz praktycznie nikogo nie było. Tylko trzech facetów-harlejowców siedziało w jednym końcu niewielkiej knajpy i zajadali jakieś fast foody. To był dobry znak. Szczerze wątpiłam w to, że w ogóle zauważą naszą obecność, a co dopiero sławną mordkę Zbigniewa Bartmana. No i jakoś niespecjalnie widziało mi się pojawienie na stronach internetowych. Nie chciałam tego znowu przerabiać. Dlatego cieszyłam się tą swobodą, jaką pośrednio otrzymaliśmy od nieobecnych tu kibiców.
Nie mogłam jednak tego powiedzieć o farbowanej na blond kelnerce, która podeszła ... a właściwie przyfrunęła, kiedy siedliśmy przy jednym ze stolików.
- Proszę karty. – Powiedziała piskliwym głosikiem wpatrując się jak w święty obrazek w Bartmana.
- Dzięki. – Wziął od niej obie, podając mi jedną zaraz potem. Cóż, dziewczyna najwyraźniej nie widziała świata poza siatkarzem i musiałam się z tym pogodzić.
Oboje otworzyliśmy karty, a ona nadal tam stała i wpatrywała się w chłopaka. Ja nie mogę. Nie dość, że kelnerka tak nie powinna wyczekiwać, to na pewno nie wpatrywać się w gościa jakby chciała go zjeść!
Bartman, niezwykle poirytowany, spojrzał na mnie znad menu i o mało nie wybuchnął.
- Zawołamy, jak coś wybierzemy. – Spojrzałam na nią wyczekująco. Dopiero po chwili zrozumiałao co mi chodzi.
- Aaaa, no ok. – Czy ona była niepełnosprawna czy jego widok tak na nią działał? Niech się obudzi, bo to nie bajka.
Gdy odeszła, westchnęłam głęboko i ponownie spojrzałam do karty bez słowa. Ale ta dziwna cisza długo nie trwała, bo zauważyłam, że niska blondynka znów obserwuje Bartmana zza lady.
- Nie irytuje cię to? – Skomentowałam. Działało mi to co raz bardziej na nerwy.
- No, wiesz… - Udawał, że myśli. – W sumie to jej się nie dziwię… W końcu obsługuje samego Zbigniewa Bartmana.
Gdy się wyszczerzył, kopnęłam go mocno w nogę pod stołem, aż jęknął. Mimo to jego zielone oczy wyglądały na niezwykle rozbawione.
Normalnie powinnam go zmieszać z błotem za takie teksty. Jednak dziś nie wszczynałam zbędnej kłótni. Nie po tym, jak uratował mnie przed Mateuszem.
Swoją drogą ciekawe co teraz robił?
- A co, zazdrosna? – Podpytywał. Żołądek podszedł mi do gardła.
Julka, doprowadź się do porządku.
- Ja? ZAZDROSNA? – Śmiałam się teraz ja. – O nią? Ha, ha. Dobre sobie. – Zatopiłam spojrzenie w jakiś punkt w karcie dań.
- No cóż. I tak nie lubię blondynek.
Co to miało być? Kątem oka patrzyłam na zwisający z boku twarzy kosmyk włosów w kolorze ciemnego blond. Po tych słowach miałam gwarancję, że on to wszystko bierze na żarty. Że po prostu gra – tak jak się umówiliśmy.
- Moje szczęście. – Parsknęłam w odpowiedzi.
Bartman zamknął kartę i położył ją na stole. Sam rozwalił się jak u siebie w domu na podłużnej ławie, ramiona kładąc na oparciu. I gapił się na mnie z tym swoim dziwnym uśmieszkiem. No ludzie, o czym ten kretyn mógł myśleć?
- Co bierzesz? – Musiałam przerwać tą niezręczną ciszę.
- Schabowy z ziemniakami, podwójną porcję.- Odpowiedział nie spuszczając ze mnie wzroku. Czy on bawił się w tą kelnerkę? – A ty?
- Filet z kurczaka z grilla zapiekany z mozarellą, z frytkami. – Zamknęłam kartę i położyłam ją na tej drugiej.
Bartman kiwnął ręką na kelnerkę, a ta nagle pojawiła się przy naszym stoliku. Czy ona się teleportowała? Przyfrunęła? Masakra. A najlepsze było to, że na mnie nawet nie zerknęła.
- Dla mnie będzie duży schabowy z ziemniakami i surówką.- Poprosił, a ona wszystko skrupulatnie zanotowała. – A dla mojej dziewczyny grillowany filet kurczaka z mozarellą i frytki.
„Dziewczyny”, co Bartman? Ładnie się bawisz.
Dopiero wtedy kelnerka zarejestrowała w głowie moją obecność i to wcale nie było przyjemne. Na odchodne uraczyła mnie morderczym spojrzeniem, i gdyby wzrok mógł zabić, padłbym właśnie trupem.
- Dzięki. – Burknęłam pod nosem. – Pewnie przyniesie mi stare mięso i przesmażone frytki. – Zrobiłam obrażoną minę.
Siatkarz się głośno zaśmiał.
- Jeśli tak będzie to wezmę twoje danie a ty moje. Jakoś to ścierpię. – Oparł się o stół tym samym przybliżając się w moją stronę.
Cóż, tak to już być mogło.
- Wszystko dla mojego misiaczka. – Posłał mi całuska w powietrzu i znów się do mnie szczerzył.
- Nie ma tu Mateusza, nie musisz też tu grać. – Odparłam.
- Nasza umowa nie ogranicza się już tylko do twojego domu i do obecności tego świra. Dlatego zamierzam to w pełni wykorzystać.
„Wykorzystać”?... To chyba raczej ja go wykorzystuję i to w naprawdę bezczelny i chamski sposób…
- Właśnie widzę. Trzeci czy czwarty dzień, a ty już mnie porywasz, prawie zabijasz i wywozisz Bóg wie gdzie. – Oparłam się na stole tak jak on, dzięki czemu odległość między nami jeszcze bardziej się zmniejszyła.
- Cała przyjemność po mojej stronie. – Jego zielone oczy wprost mnie pożerały, nie mogłam odwrócić spojrzenia.
Uśmiech zniknął z jego twarzy tak jak i z mojej. Znów się przybliżał. I znów ktoś musiał to zepsuć.
- Ekhem! – Chrząknęła kelnerka. Wystrzeliłam jak oparzona znad blatu stołu, jakbym co najmniej została nakryta na robieniu czegoś złego.
Postawiła przed nami nasze dania na stole, a właściwie prawie je rzuciła i odeszła z posępną miną.
- No cóż, smacznego. – Powiedział.
Odpowiedziałam i po tym co przed chwilą miało miejsce, nic już nie mówiłam. Skupiłam się tylko na jedzeniu.
- Jak długo tu zostajesz? – Zapytał nagle Bartman spoglądając na mnie i biorąc do buzi kawałek kotleta.
- Dopóki mnie nie odwieziesz. – Zaśmiałam się. Powoli zapominałam o tej chorej sytuacji, która miała przed chwilą miejsce.
- Mam na myśli Rzeszów a nie ten bar.
Tu mnie zbił z tropu. Mina mi od razu zrzedła.
Ogólnie było super. Poznałam fajnych ludzi, rodzice Anki mnie bardzo lubili i ta atmosfera była dla mnie taka nowa i taka przyjemna. Wiedziałam jednak, że prędzej czy później będę musiała wrócić do Katowic. Nie mogłam się tak narzucać.
- Myślę, że gdzieś za dwa tygodnie. Maksymalnie. – Zrobiło mi się smutno, ale uśmiechnęłam się. – Chciałam wrzesień spędzić w Katowicach, żeby złapać jakąś robotę.
- A rodzice? – Zainteresował się.
Wprost nie mogłam uwierzyć, że rozmawiam z Bartmanem na takie tematy.
Zawiesiłam się na moment na wspomnienie o rodzicach.
- Jeśli nie chcesz, to nie mów… - Bartman najwyraźniej zrozumiał, że to wcale nie jest przyjemny temat.
- Nie, nie. – Zaprzeczyłam od razu. Nie miałam się czego wstydzić. – Gdy miałam pięć lat, moja matka odeszła od ojca. Początkowo dawał radę, ale gdy stracił pracę totalnie sie załamał. nie mogąc się pozbierać i odbić od dna powiesił się. Kończyłam wtedy gimnazjum...- Westchnęłam. - Byłam pod opieką ciotki, ale mieszkałam sama w katowickim mieszkaniu. No a matka... nie widziałam jej od tamtego czasu gdy odeszła, raz na jakiś czas tylko przelewa mi pieniądze na konto.
- Przykro mi… - Zrobił posępną minę i spuścił wzrok.
- Nie ma czemu. – Uśmiechnęłam się. Ze wzrokiem wbitym w jedzenie próbowałam odgonić od siebie wspomnienia, jak byłam totalnie olana, osamotniona, z cholerną chorobą na karku. – To tylko jedno z moich życiowych nieszczęść. – Dodałam, jednak chłopak najwyraźniej wciąż dobity tym co usłyszał nie chciał zagłębiać się w ciąg dalszy.
- Najadłem się. – Przerwał niezręczną ciszę, która po nieprzyjemnym temacie między nami zapadła.
- Powiem ci, że ja też. – Spojrzałam na swój talerz. Drugie tyle frytek, które zjadłam, tkwiło jeszcze na talerzu. – Nie dam rady więcej zmieścić.
- Idziemy się przejść? – Zaproponował chłopak wstając od stołu. Zrobiłam to samo dając mu tym samym odpowiedź.
Gdy zapłacił za nas oboje poszliśmy za bar, gdzie były ścieżki prowadzące do lasku. Było mi głupio, że naciągnęłam go na jakiekolwiek koszty. Ale niestety przed "porwaniem" nie miałam czasu zabrac torebki z pokoju.
Przez większość czasu szliśmy w ciszy, napawając się przyjemnym powietrzem, ciszą i śpiewem ptaków. Nie mogłam się powstrzymać, by od czasu do czasu na niego nie zerknąć. Gdy zachowywał się normalnie, na poziomie, był całkiem do zniesienia. Mogłam wręcz dodać, że przyjaźń z nim byłaby możliwa, jeśli oboje wykazalibyśmy takie chęci. Ale czy ja mogłam przewidzieć, że mnie nie zje po tym tygodniu? I tak najprawdopodobniej zalazłam mu za skórę stawiając przed faktem dokonanym, gdy wtedy w pokoju pojawił się Mateusz. Zresztą, któż nie byłby zły? Bartman jednak świetnie to ukrywał i pewnie w tej durnej główce knuł już, jak mnie wykorzystać, gdy będzie po wszystkim.
Złapałam się na tym, że wciąż się na niego gapiłam. Najprawdopodobniej o tym wiedział, bo szedł i uśmiechał się pod nosem sam do siebie. CHolercia.
- No cóż, nie był to wprawdzie zaplanowany dzień – powiedział z rozbawieniem – ale był całkiem udany. I z każdą chwilą staje się lepszy.
Skinęłam głową i zmusiłam się do uśmiechu, nie mając pojęcia, o co mogło mu chodzić.
Zupełnie straciłam poczucie czasu. Gdy zaczęło się ściemniać zawróciliśmy w stronę knajpki. Rozmawiałam z Bartmanem na głupie i błahe tematy, śmiejąc się jak nigdy, aż do bólu brzucha. Kto by pomyślał, że on potrafi być taki zabawny? On, ten kretyn z durnowatymi tekścikami, którymi uraczył mnie podczas naszego pierwszego spotkania?
Cóż, jak widać, jak się postara to potrafi.
Wiedziałam doskonale, że to wszystko to pic na wodę; przecież grał mojego chłopaka, więc musiał być uprzejmy. Ale mimo tej durnowatej prawdy doskonale się bawiłam w jego towarzystwie.
Zanim dotarliśmy na miejsce, moje stopy dawały mi się już nieźle we znaki, ale przestałam marudzić, gdy ujrzałam ten zachwycający czarny sprzęt. Praktycznie padłam mu do kół.
- Widzę, że ci się to spodobało. – Śmiał się siatkarz wkładając mi na głowę kask i zapinając. Na wszelki wypadek jeszcze sprawdził, czy leży dobrze.
- Biorąc pod uwagę stan moich nóg, uwielbiam to. – Wyszczerzyłam się.
- Nie boisz się już, że zginiesz? – Założył swój kask na głowę.
- Wolę zginąć z tobą na motocyklu niż w domu z rąk rozwścieczonej Anki. – Skwitowałam na co on się znowu zaśmiał.
Usiadł na motocyklu, a ja od razu się do niego przytuliłam i uczepiłam mocno rękami. Jednak coś mi podpowiadało, że trzymałam go tak nie tylko dlatego, by nie spaść.
Wstyd mi było to przyznać… ale również dlatego, że najzwyczajniej w świecie chciałam być jak najbliżej niego.
Ale co ja miałam do stracenia? Nic. Gdyby coś nam się stało szkoda byłoby mi tylko Bartmana, który przed sobą miał świetlaną przyszłość. Siatkarski świat stał dla niego otworem. A ja? Nawet nie wiedziałam czy dożyję końca studiów...
Po jakiś piętnastu minutach zatrzymaliśmy się na zajeździe. Z trzęsącymi nogami zeszłam z motocyklu i próbowałam odpiąć kask. Oczywiście bezskutecznie. Ręce wciąż mi się trzęsły.
Bartman, który już był oczywiście bez swojego kasku, widząc moją nieporadność uśmiechnął się i pomógł mi zdjąć.
- I jak wrażenia? – Zapytał szczerząc się do mnie.
- Jak wrażenia? – Powtórzyłam jego pytanie. – Ja nie mogę! JESTEŚ KOMPLETNYM ŚWIRUSEM! IDIOTĄ! – Wrzasnęłam na niego rozzłoszczona. – Chciałeś mnie zabić! Najchętniej bym cię udusiła, tu i teraz!
Widząc jego zdziwioną i zaszokowaną minę, odpuściłam ten tragizm i zasmiałam się.
- Żartujesz sobie? – Chichotałam. – TO BYŁO ZAJEBISTE. Normalnie najlepsza rzecz jaka przytrafiła mi się w życiu. – Wyznałam zupełnie szczerze. – Tylko trochę… zgłodniałam przez te całe emocje.
- Czemu mnie to nie dziwi… - westchnął głęboko, rzucając aluzją na moje obżarstwo.
Skierowaliśmy się do knajpki „U kowala”. Zibi jak dżentelmen otworzył przede mną drewniane drzwi i weszliśmy do środka.
Wewnątrz praktycznie nikogo nie było. Tylko trzech facetów-harlejowców siedziało w jednym końcu niewielkiej knajpy i zajadali jakieś fast foody. To był dobry znak. Szczerze wątpiłam w to, że w ogóle zauważą naszą obecność, a co dopiero sławną mordkę Zbigniewa Bartmana. No i jakoś niespecjalnie widziało mi się pojawienie na stronach internetowych. Nie chciałam tego znowu przerabiać. Dlatego cieszyłam się tą swobodą, jaką pośrednio otrzymaliśmy od nieobecnych tu kibiców.
Nie mogłam jednak tego powiedzieć o farbowanej na blond kelnerce, która podeszła ... a właściwie przyfrunęła, kiedy siedliśmy przy jednym ze stolików.
- Proszę karty. – Powiedziała piskliwym głosikiem wpatrując się jak w święty obrazek w Bartmana.
- Dzięki. – Wziął od niej obie, podając mi jedną zaraz potem. Cóż, dziewczyna najwyraźniej nie widziała świata poza siatkarzem i musiałam się z tym pogodzić.
Oboje otworzyliśmy karty, a ona nadal tam stała i wpatrywała się w chłopaka. Ja nie mogę. Nie dość, że kelnerka tak nie powinna wyczekiwać, to na pewno nie wpatrywać się w gościa jakby chciała go zjeść!
Bartman, niezwykle poirytowany, spojrzał na mnie znad menu i o mało nie wybuchnął.
- Zawołamy, jak coś wybierzemy. – Spojrzałam na nią wyczekująco. Dopiero po chwili zrozumiałao co mi chodzi.
- Aaaa, no ok. – Czy ona była niepełnosprawna czy jego widok tak na nią działał? Niech się obudzi, bo to nie bajka.
Gdy odeszła, westchnęłam głęboko i ponownie spojrzałam do karty bez słowa. Ale ta dziwna cisza długo nie trwała, bo zauważyłam, że niska blondynka znów obserwuje Bartmana zza lady.
- Nie irytuje cię to? – Skomentowałam. Działało mi to co raz bardziej na nerwy.
- No, wiesz… - Udawał, że myśli. – W sumie to jej się nie dziwię… W końcu obsługuje samego Zbigniewa Bartmana.
Gdy się wyszczerzył, kopnęłam go mocno w nogę pod stołem, aż jęknął. Mimo to jego zielone oczy wyglądały na niezwykle rozbawione.
Normalnie powinnam go zmieszać z błotem za takie teksty. Jednak dziś nie wszczynałam zbędnej kłótni. Nie po tym, jak uratował mnie przed Mateuszem.
Swoją drogą ciekawe co teraz robił?
- A co, zazdrosna? – Podpytywał. Żołądek podszedł mi do gardła.
Julka, doprowadź się do porządku.
- Ja? ZAZDROSNA? – Śmiałam się teraz ja. – O nią? Ha, ha. Dobre sobie. – Zatopiłam spojrzenie w jakiś punkt w karcie dań.
- No cóż. I tak nie lubię blondynek.
Co to miało być? Kątem oka patrzyłam na zwisający z boku twarzy kosmyk włosów w kolorze ciemnego blond. Po tych słowach miałam gwarancję, że on to wszystko bierze na żarty. Że po prostu gra – tak jak się umówiliśmy.
- Moje szczęście. – Parsknęłam w odpowiedzi.
Bartman zamknął kartę i położył ją na stole. Sam rozwalił się jak u siebie w domu na podłużnej ławie, ramiona kładąc na oparciu. I gapił się na mnie z tym swoim dziwnym uśmieszkiem. No ludzie, o czym ten kretyn mógł myśleć?
- Co bierzesz? – Musiałam przerwać tą niezręczną ciszę.
- Schabowy z ziemniakami, podwójną porcję.- Odpowiedział nie spuszczając ze mnie wzroku. Czy on bawił się w tą kelnerkę? – A ty?
- Filet z kurczaka z grilla zapiekany z mozarellą, z frytkami. – Zamknęłam kartę i położyłam ją na tej drugiej.
Bartman kiwnął ręką na kelnerkę, a ta nagle pojawiła się przy naszym stoliku. Czy ona się teleportowała? Przyfrunęła? Masakra. A najlepsze było to, że na mnie nawet nie zerknęła.
- Dla mnie będzie duży schabowy z ziemniakami i surówką.- Poprosił, a ona wszystko skrupulatnie zanotowała. – A dla mojej dziewczyny grillowany filet kurczaka z mozarellą i frytki.
„Dziewczyny”, co Bartman? Ładnie się bawisz.
Dopiero wtedy kelnerka zarejestrowała w głowie moją obecność i to wcale nie było przyjemne. Na odchodne uraczyła mnie morderczym spojrzeniem, i gdyby wzrok mógł zabić, padłbym właśnie trupem.
- Dzięki. – Burknęłam pod nosem. – Pewnie przyniesie mi stare mięso i przesmażone frytki. – Zrobiłam obrażoną minę.
Siatkarz się głośno zaśmiał.
- Jeśli tak będzie to wezmę twoje danie a ty moje. Jakoś to ścierpię. – Oparł się o stół tym samym przybliżając się w moją stronę.
Cóż, tak to już być mogło.
- Wszystko dla mojego misiaczka. – Posłał mi całuska w powietrzu i znów się do mnie szczerzył.
- Nie ma tu Mateusza, nie musisz też tu grać. – Odparłam.
- Nasza umowa nie ogranicza się już tylko do twojego domu i do obecności tego świra. Dlatego zamierzam to w pełni wykorzystać.
„Wykorzystać”?... To chyba raczej ja go wykorzystuję i to w naprawdę bezczelny i chamski sposób…
- Właśnie widzę. Trzeci czy czwarty dzień, a ty już mnie porywasz, prawie zabijasz i wywozisz Bóg wie gdzie. – Oparłam się na stole tak jak on, dzięki czemu odległość między nami jeszcze bardziej się zmniejszyła.
- Cała przyjemność po mojej stronie. – Jego zielone oczy wprost mnie pożerały, nie mogłam odwrócić spojrzenia.
Uśmiech zniknął z jego twarzy tak jak i z mojej. Znów się przybliżał. I znów ktoś musiał to zepsuć.
- Ekhem! – Chrząknęła kelnerka. Wystrzeliłam jak oparzona znad blatu stołu, jakbym co najmniej została nakryta na robieniu czegoś złego.
Postawiła przed nami nasze dania na stole, a właściwie prawie je rzuciła i odeszła z posępną miną.
- No cóż, smacznego. – Powiedział.
Odpowiedziałam i po tym co przed chwilą miało miejsce, nic już nie mówiłam. Skupiłam się tylko na jedzeniu.
- Jak długo tu zostajesz? – Zapytał nagle Bartman spoglądając na mnie i biorąc do buzi kawałek kotleta.
- Dopóki mnie nie odwieziesz. – Zaśmiałam się. Powoli zapominałam o tej chorej sytuacji, która miała przed chwilą miejsce.
- Mam na myśli Rzeszów a nie ten bar.
Tu mnie zbił z tropu. Mina mi od razu zrzedła.
Ogólnie było super. Poznałam fajnych ludzi, rodzice Anki mnie bardzo lubili i ta atmosfera była dla mnie taka nowa i taka przyjemna. Wiedziałam jednak, że prędzej czy później będę musiała wrócić do Katowic. Nie mogłam się tak narzucać.
- Myślę, że gdzieś za dwa tygodnie. Maksymalnie. – Zrobiło mi się smutno, ale uśmiechnęłam się. – Chciałam wrzesień spędzić w Katowicach, żeby złapać jakąś robotę.
- A rodzice? – Zainteresował się.
Wprost nie mogłam uwierzyć, że rozmawiam z Bartmanem na takie tematy.
Zawiesiłam się na moment na wspomnienie o rodzicach.
- Jeśli nie chcesz, to nie mów… - Bartman najwyraźniej zrozumiał, że to wcale nie jest przyjemny temat.
- Nie, nie. – Zaprzeczyłam od razu. Nie miałam się czego wstydzić. – Gdy miałam pięć lat, moja matka odeszła od ojca. Początkowo dawał radę, ale gdy stracił pracę totalnie sie załamał. nie mogąc się pozbierać i odbić od dna powiesił się. Kończyłam wtedy gimnazjum...- Westchnęłam. - Byłam pod opieką ciotki, ale mieszkałam sama w katowickim mieszkaniu. No a matka... nie widziałam jej od tamtego czasu gdy odeszła, raz na jakiś czas tylko przelewa mi pieniądze na konto.
- Przykro mi… - Zrobił posępną minę i spuścił wzrok.
- Nie ma czemu. – Uśmiechnęłam się. Ze wzrokiem wbitym w jedzenie próbowałam odgonić od siebie wspomnienia, jak byłam totalnie olana, osamotniona, z cholerną chorobą na karku. – To tylko jedno z moich życiowych nieszczęść. – Dodałam, jednak chłopak najwyraźniej wciąż dobity tym co usłyszał nie chciał zagłębiać się w ciąg dalszy.
- Najadłem się. – Przerwał niezręczną ciszę, która po nieprzyjemnym temacie między nami zapadła.
- Powiem ci, że ja też. – Spojrzałam na swój talerz. Drugie tyle frytek, które zjadłam, tkwiło jeszcze na talerzu. – Nie dam rady więcej zmieścić.
- Idziemy się przejść? – Zaproponował chłopak wstając od stołu. Zrobiłam to samo dając mu tym samym odpowiedź.
Gdy zapłacił za nas oboje poszliśmy za bar, gdzie były ścieżki prowadzące do lasku. Było mi głupio, że naciągnęłam go na jakiekolwiek koszty. Ale niestety przed "porwaniem" nie miałam czasu zabrac torebki z pokoju.
Przez większość czasu szliśmy w ciszy, napawając się przyjemnym powietrzem, ciszą i śpiewem ptaków. Nie mogłam się powstrzymać, by od czasu do czasu na niego nie zerknąć. Gdy zachowywał się normalnie, na poziomie, był całkiem do zniesienia. Mogłam wręcz dodać, że przyjaźń z nim byłaby możliwa, jeśli oboje wykazalibyśmy takie chęci. Ale czy ja mogłam przewidzieć, że mnie nie zje po tym tygodniu? I tak najprawdopodobniej zalazłam mu za skórę stawiając przed faktem dokonanym, gdy wtedy w pokoju pojawił się Mateusz. Zresztą, któż nie byłby zły? Bartman jednak świetnie to ukrywał i pewnie w tej durnej główce knuł już, jak mnie wykorzystać, gdy będzie po wszystkim.
Złapałam się na tym, że wciąż się na niego gapiłam. Najprawdopodobniej o tym wiedział, bo szedł i uśmiechał się pod nosem sam do siebie. CHolercia.
- No cóż, nie był to wprawdzie zaplanowany dzień – powiedział z rozbawieniem – ale był całkiem udany. I z każdą chwilą staje się lepszy.
Skinęłam głową i zmusiłam się do uśmiechu, nie mając pojęcia, o co mogło mu chodzić.
Zupełnie straciłam poczucie czasu. Gdy zaczęło się ściemniać zawróciliśmy w stronę knajpki. Rozmawiałam z Bartmanem na głupie i błahe tematy, śmiejąc się jak nigdy, aż do bólu brzucha. Kto by pomyślał, że on potrafi być taki zabawny? On, ten kretyn z durnowatymi tekścikami, którymi uraczył mnie podczas naszego pierwszego spotkania?
Cóż, jak widać, jak się postara to potrafi.
Wiedziałam doskonale, że to wszystko to pic na wodę; przecież grał mojego chłopaka, więc musiał być uprzejmy. Ale mimo tej durnowatej prawdy doskonale się bawiłam w jego towarzystwie.
Zanim dotarliśmy na miejsce, moje stopy dawały mi się już nieźle we znaki, ale przestałam marudzić, gdy ujrzałam ten zachwycający czarny sprzęt. Praktycznie padłam mu do kół.
- Widzę, że ci się to spodobało. – Śmiał się siatkarz wkładając mi na głowę kask i zapinając. Na wszelki wypadek jeszcze sprawdził, czy leży dobrze.
- Biorąc pod uwagę stan moich nóg, uwielbiam to. – Wyszczerzyłam się.
- Nie boisz się już, że zginiesz? – Założył swój kask na głowę.
- Wolę zginąć z tobą na motocyklu niż w domu z rąk rozwścieczonej Anki. – Skwitowałam na co on się znowu zaśmiał.
Usiadł na motocyklu, a ja od razu się do niego przytuliłam i uczepiłam mocno rękami. Jednak coś mi podpowiadało, że trzymałam go tak nie tylko dlatego, by nie spaść.
Wstyd mi było to przyznać… ale również dlatego, że najzwyczajniej w świecie chciałam być jak najbliżej niego.
Było już totalnie ciemno, kiedy zawitaliśmy na Wiosenną 55. Z przykrością stwierdziłam, że światła na piętrze były zapalone, a na dole już nie. Co znaczyło, że rodzice Anki już spali, a ona sama czekała, żeby dokonać na mnie mordu.
Z posępną miną zsiadłam z motocyklu. Bartman, wciąż siedząc na nim, pomógł mi tylko ściągnąć kask.
- Nie chcesz mnie uratować? – Zapytałam z nadzieją w głosie. Wizja niszczycielskiej Anki przyprawiała mnie o ciarki.
- Oszalałaś. Złej Anki to i ja się boję. – Śmiał się z przyjaciółki, po czym dodał pocieszająco. – Dasz radę.
Jeśli to miało mnie pocieszyć to kompletnie mu nie wyszło.
- Dobra, to idę.
- Ej, czekaj. – Złapał mnie za rękę. – Nie zapomniałaś o czymś?
Spojrzałam na niego zdziwiona.
- Przecież Mateusz na pewno śpi. – Zmarszczyłam brwi, doskonale rozumiejąc o co mu chodzi.
- Ja ci mówię, że kuka przez okno! – Nie zwalniał uścisku dłoni. Palcem drugiej ręki postukał sobie po policzku i wystawił owe miejsce w moją stronę. – No, kochanie.- Mruknął zachęcająco.
Aktorsko wywróciłam oczami i zrobiłam to, co mówił. Szybki, krótki, nic nie znaczący całus w policzek, a on tylko się zaśmiał, założył kask i odjechał.
Kretyn!
Cicho jak myszka weszłam do domu, by nie zbudzić rodziców koleżanki. Szłam jak duch, starając się nie wydawać żadnego dźwięku, zwłaszcza przechodząc obok pokoju dla gości, w którym podobno Mateusz na mnie czyhał. Przystanęłam tam i nasłuchiwałam. Zibi miał rację, Mateusz nie spał. Słyszałam jak włóczył się po pokoju. Dziwak. Na wszelki wypadek przyspieszyłam kroku i drzwi do pokoju otworzyła mi Anka.
Zła Anka. Wściekła Anka.
- Co to miało być? – Krzyczała szeptem, cicho zamykając za mną drzwi. – Zostawiłaś Mateusza i przez cały wieczór musiałam wysłuchiwać jaka to niedobra jesteś!
I co ja jej miałam odpowiedzieć? Usiadłam na łóżku robiąc smutną minę. W sumie to nie planowałam tego wszystkiego, samo wyszło.
Anka szła w moją stronę i byłam pewna, że zaraz mi przyłoży, jak to czasem miała w zwyczaju. Wbrez pozorom była bardzo wybuchowa. Podeszła z rozwścieczoną miną, jednak najzwyczajniej w świecie usiadła i się uśmiechnęła.
Kobieto, ja kiedyś przez ciebie na zawał padnę.
- Kurde, dobra, nie dziwię się, że tak zrobiłaś. – Machnęła ręką. Po chwili z jej krtani wydobył się piskliwy, podekscytowany głosik. – I jak było? Gdzie byliście? Co robiliście? Kurde, jechać na motocyklu z BARTMANEM. – Specjalnie dała nacisk na jego nazwisko. – Całowaliście się?!
- Hola, hola! – Przystopowałam ją. – Bez przesady!
Na samą myśl o całowaniu z Bartmanem poczułam dziwne uczucie w żołądku. Poza tym co ona była taka podjarana?!
- On tylko gra mojego chłopaka, pamiętaj. – Zagroziłam jej, a ona kręcąc głową, położyła się na łóżku. Zrobiłam to samo, układając się wygodnie się obok niej
– Czy on naprawdę jest taki straszny?... – Zapytała, ale jakby siebie.
To samo pytanie zadałam samej sobie w myślach. Nim jednak zdążyłam sobie na nie odpowiedzieć, obie zasnęłyśmy w ubraniach, trzymając się za ręce.
Z posępną miną zsiadłam z motocyklu. Bartman, wciąż siedząc na nim, pomógł mi tylko ściągnąć kask.
- Nie chcesz mnie uratować? – Zapytałam z nadzieją w głosie. Wizja niszczycielskiej Anki przyprawiała mnie o ciarki.
- Oszalałaś. Złej Anki to i ja się boję. – Śmiał się z przyjaciółki, po czym dodał pocieszająco. – Dasz radę.
Jeśli to miało mnie pocieszyć to kompletnie mu nie wyszło.
- Dobra, to idę.
- Ej, czekaj. – Złapał mnie za rękę. – Nie zapomniałaś o czymś?
Spojrzałam na niego zdziwiona.
- Przecież Mateusz na pewno śpi. – Zmarszczyłam brwi, doskonale rozumiejąc o co mu chodzi.
- Ja ci mówię, że kuka przez okno! – Nie zwalniał uścisku dłoni. Palcem drugiej ręki postukał sobie po policzku i wystawił owe miejsce w moją stronę. – No, kochanie.- Mruknął zachęcająco.
Aktorsko wywróciłam oczami i zrobiłam to, co mówił. Szybki, krótki, nic nie znaczący całus w policzek, a on tylko się zaśmiał, założył kask i odjechał.
Kretyn!
Cicho jak myszka weszłam do domu, by nie zbudzić rodziców koleżanki. Szłam jak duch, starając się nie wydawać żadnego dźwięku, zwłaszcza przechodząc obok pokoju dla gości, w którym podobno Mateusz na mnie czyhał. Przystanęłam tam i nasłuchiwałam. Zibi miał rację, Mateusz nie spał. Słyszałam jak włóczył się po pokoju. Dziwak. Na wszelki wypadek przyspieszyłam kroku i drzwi do pokoju otworzyła mi Anka.
Zła Anka. Wściekła Anka.
- Co to miało być? – Krzyczała szeptem, cicho zamykając za mną drzwi. – Zostawiłaś Mateusza i przez cały wieczór musiałam wysłuchiwać jaka to niedobra jesteś!
I co ja jej miałam odpowiedzieć? Usiadłam na łóżku robiąc smutną minę. W sumie to nie planowałam tego wszystkiego, samo wyszło.
Anka szła w moją stronę i byłam pewna, że zaraz mi przyłoży, jak to czasem miała w zwyczaju. Wbrez pozorom była bardzo wybuchowa. Podeszła z rozwścieczoną miną, jednak najzwyczajniej w świecie usiadła i się uśmiechnęła.
Kobieto, ja kiedyś przez ciebie na zawał padnę.
- Kurde, dobra, nie dziwię się, że tak zrobiłaś. – Machnęła ręką. Po chwili z jej krtani wydobył się piskliwy, podekscytowany głosik. – I jak było? Gdzie byliście? Co robiliście? Kurde, jechać na motocyklu z BARTMANEM. – Specjalnie dała nacisk na jego nazwisko. – Całowaliście się?!
- Hola, hola! – Przystopowałam ją. – Bez przesady!
Na samą myśl o całowaniu z Bartmanem poczułam dziwne uczucie w żołądku. Poza tym co ona była taka podjarana?!
- On tylko gra mojego chłopaka, pamiętaj. – Zagroziłam jej, a ona kręcąc głową, położyła się na łóżku. Zrobiłam to samo, układając się wygodnie się obok niej
– Czy on naprawdę jest taki straszny?... – Zapytała, ale jakby siebie.
To samo pytanie zadałam samej sobie w myślach. Nim jednak zdążyłam sobie na nie odpowiedzieć, obie zasnęłyśmy w ubraniach, trzymając się za ręce.
~* * *~
Hej moi Drodzy!
Dzisiaj pomimo strasznie upierdliwej pogody za oknem, nie jest źle.
Złożyłam papiery na uczelnię - to jest plus.
Minusem jest tylko wizyta w dziekanacie (babki są upierdliwe, każdy na studiach się o tym przekona, keep calm) oraz nauka, która mnie zaraz czeka. Jutro egzamin teoretyczny na prawo jazdy, mam nadzieję że pokonam tą przeszkodę i WAKACJE!
Ale nie martwcie się, nad morzem też będę umieszczała posty. ;3
Szczególne pozdrowienia dla moich kochanych, dwóch czytelniczek: Kornelii i Patrycji.
Aż chce się dla Was pisać ! :)
Hej moi Drodzy!
Dzisiaj pomimo strasznie upierdliwej pogody za oknem, nie jest źle.
Złożyłam papiery na uczelnię - to jest plus.
Minusem jest tylko wizyta w dziekanacie (babki są upierdliwe, każdy na studiach się o tym przekona, keep calm) oraz nauka, która mnie zaraz czeka. Jutro egzamin teoretyczny na prawo jazdy, mam nadzieję że pokonam tą przeszkodę i WAKACJE!
Ale nie martwcie się, nad morzem też będę umieszczała posty. ;3
Szczególne pozdrowienia dla moich kochanych, dwóch czytelniczek: Kornelii i Patrycji.
Aż chce się dla Was pisać ! :)
Rozdział absolutnie świetny .Ciesze się że dodałaś link do opowiadania na Opowiadania z siatkówką w tle :D Dzięki czemu mogłam tu
OdpowiedzUsuńtrafić .
A co do rozdziału .Ja też bym chciała wsiąść na motocykl z Bartmanem .Ale cóż to raczej się nie zdarzy .Cieszę się że Juli się to udało :D No i oczywiście rozwaliła mnie ta kelnerka wlepiająca swe oczy w Zibiego .Hehe.Aż musiał użyć swojej tajnej broni czyli swojej dziewczyny .Nawet nie wiesz jak ogromnie się cieszę że ta dwójka w końcu się dogaduje i spokojnie rozmawia .Powiem ci że aż się zaczęłam uśmiechać przy tej akcji z tym buziakiem .
Zdradzę że dziś chyba z 4 razy wchodziłam na bloga i sprawdzałam czy nie ma nowego rozdziału :D Dziękuję za tak miłe słowa :D
Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział .
Rozdział świetny, jak zwykle z resztą. :D
OdpowiedzUsuńWciągnęłam się w to opowiadanie i co chwilę sprawdzam, czy nie dodałaś przypadkiem czegoś nowego.. :)
Jestem ciekawa co wyniknie dalej z tego udawania przez Bartmana, chłopaka Julki. :D
Niby się nie lubią, ale potrafią porozmawiać i wgl. :)
Zapowiada się ciekawie.. :D
Dzięki wielkie za miłe słowa i czekam na kolejny. ;*
Wspaniały, wspaniały, wspaniały! Pop prostu zakochałam się! Możliwe, że dziś cały blog przeczytam XD
OdpowiedzUsuńZ resztą, co się dziwić?? Jestem strasznie ciekawa, co będzie dalej!
Kocham Cię!! Jesteś wspaniała!
+Pozdrawiam :)
Czytaj czytaj xD
Usuń