poniedziałek, 8 lipca 2013

1. I niech to będzie ta wyśmienita zapiekanka...

- Dobra, jedziesz ze mną.
Stanowcza deklaracja mojej przyjaciółki nawet nie pozwoliła mi wyrazić swojego zdania. Cała Anka, miała prawdziwy dar przekonywania, zwłaszcza mnie.
- Nie jestem pewna, czy powinnam z tobą jechać…
- Wyluzuj, Julka.
Anka siedziała na moim łóżku i próbowała rozbroić mnie swoim zabójczym spojrzeniem. Oczywiście, nie minęło dużo czasu, gdy po prostu przystanęłam na jej propozycję.
- Dobra, niech będzie.
Anka aż podskoczyła na łóżku i niemalże z niego spadła, a zaraz potem sięgnęła po telefon i zaczęła wystukiwać na swoim nowiutkim smartfonie treść wiadomości. Zmienność jej miny mnie przerażała; najpierw wyglądała na ponurą, potem delikatnie się uśmiechnęła, żeby w końcu przybrać ten swój triumfalny wyraz twarzy i wykrztusić z siebie szyderczy śmiech.
To było jasne. Pisała do Piotrka.
- Ale będzie super! – Zapiszczała. – No i w ogóle, normalnie kocham cię, wiesz?
Tak, miesiąc z siatkarzami. CUDOWNIE.
Mimo wątpliwości postanowiłam nie wdawać się w dalszą dyskusję na temat tego wyjazdu.
- Idźże już spać, kobieto. – Warknęłam do niej i zgasiłam lampkę stojącą obok mojego łóżka.
Następny dzień był strasznie pogmatwany. Od samego rana się pakowałyśmy, ja w spokoju, a Anka świrowała i kilkanaście razy sprawdzała swoją torbę.
- Boże, kretynie, do domu jedziesz. - Skrzywiłam się widząc, jak znów otwiera torbę, którą ledwo dosunęła. - Przecież jak czegoś zapomnisz to będziesz mieć wszystko pod ręką.
Myślicie, że mnie posłuchała? A guzik! I w ten sposób wszystkie poukładane ciuchy wypadły z impetem na środek pokoju tworząc "ankowy nieład".
- Tylko tego nie mów! - Syknęła w moją stronę.
- ... a nie mówiłam? - Zachichotałam.
Mimo że dworzec miałyśmy pod nosem, prawie się spóźniłyśmy na pociąg. A wszystko przez tą guzdrałę. Jak postrzelone wpadłyśmy do środka i zwinnie mijając ludzi. Postój miałyśmy dopiero w jednym z wagonów pociągu. Ledwo łapałam oddech.
- Jeszcze... raz... taki... numer... - Nie dawałam rady skleić zdania. Słowo, wdech, słowo, wdech. - ... a znajdę... inną przyjaciółkę.
- Gadanie. - Machnęła na mnie ręką.- CHodź, tu siądziemy.
Opadłyśmy na dwa miejsca na przeciwko starszej Pani rozwiązującej krzyżówkę.
- Masz. - Anka z plecaka wyjęła pełnoziarnistą bułkę z sałatą i serem. Jak ona dobrze mnie znała. - Wiem, że nie jadłaś śniadania.
- Dziękuję! - Zrobiłam oczy jak kot ze Shreka. Dobrze wiedziała, że muszę jeść.
- I jeszcze raz mi tu gadaj o innej przyjaciółce! - Zaśmiała się udając zdenerwowaną.
- Haha. - Śmiałam się również. - Żartowałam. Będziesz moją przyjaciółką aż do śmierci. -
Anka się czule uśmiechnęła, a w spojrzeniu można się było doszukać zmartwienia i troski. To była prawdziwa przyjaciółka, jakiej za żadne skarby świata bym nie oddała.
- CO robisz? - Zapytała mnie widząc, że tym razem ja grzebię w swoim plecaku. - Jedzenie to ja mam!
- Nie bój się, nie chcę cię roztyć. - Zapewniłam. Po chwili wyciągnęłam swoją ulubioną , małą poduszkę i podałam ją Ance. - Założę się, że byłaś tak podjarana wyjazdem, że nie
zmrużyłaś oka w nocy.
- Jak ty dobrze mnie znasz. - Wzięła poduszkę i oparła ją o szybę pociągu. Potem wtuliła się w nią, trochę pokręciła, powierciła i pogrążyła się w głębokim śnie.
Ja siedziałam obok i obserwowałam najpierw widoki za oknem, potem przechodzących ludzi wąskim przejściem. Gdy zaszła do nas Pani konduktor, wyciągnęłam swój i Anki bilet oraz nasze dokumenty. Miałam je u siebie w torebce, tak na wszelki wypadek. Znając życie, Anka by o nich zapomniała.
- Studentki? - Zagadała mnie nagle starsza Pani, która wcześniej była pogrążona w rozwiązywaniu krzyżówek.
Kobieta była już w podeszłym wieku, ale wyglądała na naprawdę elegancką i zadbaną.
- Tak.
- Ach, tak mi się własnie wydawało, że będziecie w wieku mojej wnuczusi. - Spojrzała daleko za okno, najprawdopodobniej w głowie przypominając sobie ową wnuczkę. Potem potrząsnęła głową i spojrzała z powrotem na mnie. - Ale szkoda o tym mówić. - Westchnęła i zmieniła temat.- W końcu wakacje i do domu jedziecie.
- No... powiedzmy, że tak. - Ja przecież domu nie miałam.
Starsza Pani mi się przyglądała uważnie.
- Tak bardzo mi kogoś przypominasz... - jej natarczywe spojrzenie trochę mnie irytowało.- Przepraszam, - spuściła w końcu wzrok - mogę ci mówić na "ty", prawda?
- Pewnie. Julka jestem. - Uścisnęłam sobie z nią dłoń.
- Julia. Piękne imię. - Mogłabym przysiąc, że jej spojrzenie stało się podejrzliwe.- Więc powiedz mi, gdzie jedziesz, drogie dziecko?
- DO rodziców do Rzeszowa. - Skłamałam. gdybym powiedziała prawdę, starsza pani mogłaby wypytywać, a na co mi to.
- Ach... - wyraźnie posmutniała. A czego się spodziewała? - WIesz, mam w krzyżówce takie pytanie ... - nałożyła okulary na nos i sięgnęła po krzyżówkę. - O, tu jest. Może ty będziesz wiedziała.
- Nie jestem dobra w te klocki... - skwitowałam, ale widząc jej zawiedzione spojrzenie, od razu dodałam - ... ale mogę spróbować.
- "Zbigniew ... siatkarz, gra w reprezentacji Polski". - Przeczytała. - Mam drugie "a" i ostatnie "n".
- Bartman. - Uśmiechnęłam się. - Zbigniew Bartman.
Dojechałyśmy na miejsce koło szesnastej. Byłam obolała przez tą nieziemsko niewygodną podróż. Już miałam dość Rzeszowa, wakacji, Anki i jej całego love story, przez które się tu znalazłam. Boże, dlaczego ja się u licha ciężkieg, na to zgodziłam?!
Mogłam po prostu siedzieć w Katowicach, na czterech literach, pójść do pracy i….
- O, popatrz! Tam jest! – Moja przyjaciółka zaczęła gwałtownie wymachiwać rękami i prawie oberwałam. Zażenowania pokręciłam głową i ruszyłam za nią, dźwigając ciężką torbę. – Piotrek!
Rzuciła walizkę na ziemię i jak gdyby nigdy nic, wskoczyła mu w ramiona. Poniekąd zapomnieli chyba o mojej obecności.
- Cześć, Julka. – przywitał się ze mną Piotrek po dłuższej chwili i interwencji mojego chrząknięcia, obdarzając szczerym, szerokim uśmiechem. – Cieszę się, że zdecydowałaś się również przyjechać.
- Taa, sama się zastanawiam, jak to możliwe. – Burknęłam pod nosem.
- Wskakujcie do samochodu, zapakuję bagaż.
Rozwaliłam się na tylnym siedzeniu jego Toyoty, niezwykle zmarnowana, zaspana, zmęczona i obolała. Nienawidziłam jeździć pociągami. W uszach rozbrzmiewał mi ten okropny stukot kół jadących po szynach i byłam pewna, że lada moment oszaleję. No ludzie! Gdyby nie ta starsza pani, która zagadała mnie przez pół drogi, chybabym oszalała.
- Mam nadzieję, że twoja kochana rodzicielka zrobiła coś do jedzenia, bo padam z głodu… - Jęczałam, a wręcz umierałam na tylnym siedzeniu srebrnej Yariski.
Anka odwróciła głowę w moją stronę.
- Uwierzysz, że moja mama powita nas bez porządnej uczty? – Z braku reakcji sama dodała.- No właśnie, ja też nie.
- Och, niech to będzie ta wyśmienita zapiekanka… - Rozmarzyłam się, a moi towarzysze głośno się zaśmiali.
- Och, córeczko! – Uściskała swoją córkę, a potem podeszła do mnie, by zrobić to samo. – Julia, nie widziałyśmy się tyle czasu! Cieszymy się, że również przyjechałaś!
Mama Anki była dosyć dobrze zbudowaną kobietą i jej uścisk poczułam aż za dobrze. Pomimo chwilowego braku oddechu przeżyłam. Ale ogólnie kobieta wyglądała jeszcze lepiej, niż ostatnim razem. Pomimo cierpko zbliżającej się pięćdziesiątki, hm… kwitła? Włosy miała jak zwykle krótko ścięte, we wciąż naturalnym kolorze ciemnego brązu. Była cała rozpromieniona; zupełnie jakbym widziała w niej swoją przyjaciółkę. Jedyną różnicą był wiek i długość włosów.
- Mamo, mam nadzieję, że ugotowałaś coś dobrego? Julka normalnie przez całą drogę umiera z głodu. – Zaśmiała się głośno. Hej, czy to był temat do śmiechu?
- No to chodźcie, dzieci. – Ponagliła nas. – Piotrze, mam nadzieję, że zostaniesz?
- Niestety, Pani Kowalik, ale mam jeszcze wieczorny trening.. – Westchnął Piotrek.
Anka zrobiła smutną minę i przytuliła się do chłopaka.
- To nic, więcej dla nas. – Pani Danuta machnęła ręką. – Bo Andrzeja również nie ma, poszedł na nocna zmianę.
Klasnęłam w dłonie. – Wyśmienicie! – I weszłam do środka za panią domu, zostawiając tamtą dwójkę na chwilę samą.
W tym momencie jedzenie było najważniejsze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz