środa, 31 lipca 2013

45. Pozwól, by sama przezwyciężyła strach i wygrała.

  Dni do meczu minęły niewyobrażalnie szybko. Stoję przed halą z torba przewieszoną przez ramię. Obok mnie stoi Izka i kilka innych dziewczyn z drużyny. Niepewnie spoglądamy na monumentalny i nowoczesny budynek. A przynajmniej ja; niby trenowałam tu niemalże dzień w dzień, ale ... teraz jest inaczej. Teraz zagramy mecz. I Zbyszek miał rację mówiąc, że będzie niezapomniany. Ja też w sumie miałam rację mówiąc, że będę się niesamowicie stresować. Wykrakałam to sobie.
 Moje nogi odmawiały posłuszeństwa.
- Damy radę. - Ruda poklepała mnie po ramieniu.
Kto da radę ten da radę, pomyślałam z ironią. Przecież na boisko to mnie couch nie da.
Poprawiłam torbę na ramieniu. Tego dnia wydawała się być taka ciężka... a może to ja byłam taka słaba?
- Chodźcie. - Kapitan drużyny pogoniła nas na halę. Mnie wręcz musiała pchać.
  Pewnie zastanawiacie się, jak ja daję radę tu przebywać?
  Cóż, minął tydzień od tamtego wydarzenia. I wiele się zdarzyło.
  Mój "pierwszy" trening był jednym z najgorszych w całym moim życiu. To było dzień po tym, jak wyszłam ze szpitala. Zbyszek oczywiście poszedł ze mną. Również Grzesiek pofatygował się wcześniej na halę. Musiałam przyznać, że ich wsparcie było naprawdę cenne.
Sama się bałam. Potwornie. nie wychodziłam nigdzie sama, a zwłaszcza wieczorem. Wszędzie ze Zbyszkiem. Bo jak z Anką, to i z Nowakowskim. Przecież ciężarna Anka nic by sama nie wskórała, gdyby Kamil znowu się pojawił. I na wszystkich obcym patrzyłam podejrzliwie. Podświadomie szukałam niebieskookiego wszędzie, gdzie byłam. I to mnie co raz bardziej pogrążało we własnym strachu. A fobia się zwiększała. Przed nim, przed ciemnościami i samotnością...
A koszmary? Co noc. I Zbyszek tym sposobem niemalże nie sypiał. A jak już, to drzemał, kiedy razem siedzieliśmy albo u mnie, albo u niego. Było mi tak cholernie wstyd. Przecież nie byłam małym dzieckiem, a co noc budziłam się krzycząc, niezwykle zapłakana...

  W związku z policją, która wciąż miała zabezpieczone ślady po tym ataku, przenieśli naszą szatnię na piętro. Na szczęście, bo to pomieszczenie nie przypominało mi jego, naszego fizjoterapeuty... Najgorsze jednak w tym wszystkim był współczujące spojrzenia koleżanek. Widziałam, jak zerkały na moje siniaki. Ba, przecież moje plecy to jedna wielka tragedia. A ręce... szkoda słów. Dziewczyny również szeptały między sobą. Potem przytulały pocieszająco... Ale tak było tylko na pierwszym treningu. Na kolejnym już zachowywały się w miarę normalnie. "W miarę" - bo nikt po tym wydarzeniu tak naprawdę nie mógł się pozbierać. Nawet trener i pan Krzysiek.
 Oczywiście ze sto razy dziękowałam panu Staśkowi, że mnie uratował przed najgorszym. I to on zadzwonił po pogotowie. I jak ja mogę odwdzięczyć, no jak?
Och, to takie okropne uczucie. Ciągle to mnie pomagają... tak jakbym sama nie potrafiła o siebie zadbać. A zwłaszcza teraz Bartman nie odstępuje mnie na krok. A wszystko dlatego, że go nie złapali. Mój niedoszły gwałciciel chodził sobie na wolności...
- Gotowe? - Zapytała Ruda stając na środku "szatni". Wszystkie byłyśmy już przebrane. Wstałyśmy i stanęłyśmy wokół niej. - Kto wygra mecz?! - Krzyknęła.
- RESOVIA! - Odkrzyknęłyśmy.
- Kto?
- RESOVIA!
I bojowo nastawione wybiegły z szatni. Ja jeszcze nałożyłam na ręce białe rękawki.. kojarzycie, takie jak u naszego Ruciaka. Identyczne. Z tym, że ja raczej miałam inny powód niż on.
Poprawiłam jeszcze na koniec włosy, mocno związując kucyk na czubku głowy.
- Dasz radę. - Zacisnęłam pięści i wybiegłam na korytarz.
  Już wtedy słyszałam krzyki. Ogromne krzyki wiwatujących kibiców. Jak w śnie wchodziłam na halę wypełnioną po brzegi. To było... nie, tego nie da się opisać słowami. Nie da się. Ludzie ubrani w barwy naszego klubu, skaczący i machający wysoko naszymi klubowymi flagami. Rozglądałam się jak dziecko pierwszy raz w wesołym miasteczku. Czy to... czy to się działo naprawdę?
  Serce biło szaleńczo. Ale tak z podekscytowania, z adrenaliny. Naprawdę. Ręce drżały a nogi odmawiały posłuszeństwa.
  Rozejrzałam się. Dziewczyny z Sokoła Chorzów już się rozgrzewały. Niektóre moje koleżanki też wchodziły już na boisko, poganiane przez Pana Krzyśka i trenera. Cholera. Ale ja jeszcze liczyłam na to, że porozmawiam ze Zbyszkiem! Zerknęłam na ich "vipowskie" miejsca. Była cała drużyna, przebrana w swoje koszulki Asseco Resovii. Była nawet Anka, siedziała obok Nowakowskiego. Cholera, a Bartman? Wcięło go, no! I gdzie ja miałam tego kretyna szukać, jak tu chyba pół Polski jest?!
I wtedy jak na zawołanie zobaczyłam go. Gdzie? Obok boiska! Uwierzycie?
Stał i szczerzył się do naszego rzeszowskiego komentatora i do kamery. To mecz dziewczyn, a on jak zwykle musi się wpychać. On jest niemożliwy!
  Widział mnie jak kroczyłam w ich stronę. oczywiście nie miałam zamiaru wpychać się przed kamerę, co to, to nie! Ale chciałam mu dyskretnie dać znać, żeby poświęcił mi chociaż minutkę.
On jednak miał inne plany.
- Spójrz, idzie! - Jeggo spojrzenie powędrowało na mnie, tak samo jak wzrok komentatora i kamera.
CHO-LE-RA.
Stanęłam osłupiała, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Zbyszek podszedł te dwa kroki, które nas dzieliły i objął mnie ramieniem. - Mówiłem ci, że ją poznasz, toś uwierzyć nie chciał!
Automatycznie uderzyłam dłonią w czoło. Załamka na miejscu... przecież to jest transmitowane na całą Polskę!...
- No, Zbyszku, własnie załamałeś swoje fanki! - Zaśmiał się komentator. - Nie dość, że piękna to jeszcze gra w siatkówkę!
- Ideał! - Dorzucił Bartman.
No niech ja go...
- Zbyszek. - Warknęłam do niego dyskretnie. - Ty to lepiej idź na trybuny i zajmij się kibicowaniem. - Uśmiechnęłam się na koniec do kamery, wygrzebałam się z jego objęć i uciekłam do dziewczyn.
 A on? Stał zszokowany! No ale chyba nie liczył na to, że będę go całować na wizji! Co by za dobrze nie miał!
- Zostawiła cię. - Zażartował mężczyzna w okularach. - Jak się z tym czujesz? - Podsunął mu mikrofon pod nos.
- Nie zostawiła. - Jak zwykle się uśmiechał. - Tylko poszła robić to, co do niej należy.

Rozgrzewka, przywitanie i prezentacja zawodników. I mecz się zaczął, a wraz z nim emocje sięgały niemalże zenitu. Mimo że siedziałam na ławce czułam się tak, jakbym tam grała. Przeżywałam każdą akcję, każde odbicie, zagrywkę tak, jak dziewczyny na boisku. I jak kibice. Ale to uczucie było wspaniałe.Pozwoliło mi zapomnieć o moim poranionym ciele i duszy. Bo teraz liczyło się tylko to: siatkówka.
Odwróciłam się do Zbyszka. Siedział w pierwszym rzędzie tuż za nami. Uśmiechnął się i uniósł kciuk do góry.
Kurczę, tak bardzo chciałabym zagrać. Sprawić, żeby był ze mnie dumny...

Hala cała huczała od krzyków kibiców. Nasze siatkarki wygrały trzeciego seta i prowadzą w tym spotkaniu dwa do jednego!
Dziewczyny zeszły z boiska i przeniosły się na drugą ławkę, znowu lądując przed resoviakami. Zmęczona szóstka piła wodę. Były wykończone. I z tego miejsca trener...
- Młoda, zmienisz Izkę. - Zarządził.
Że co?!
  SPoglądałam to na trenera, to na dziewczynę. On kiwnął głową podnosząc ją na duchu, no a Izka, wymęczona po tylu atakach wstała i poklepała ją po ramieniu. - Dasz radę.
 Gwizdek. Nogi miałam jak z waty. Uśmiech, który pojawił się po kolejnym wygranym secie zniknął i Zbyszek to zobaczył.
- O kurwa! - podekscytował się Igła. - Czwarty set rozpoczyna się z Julką!
  Bartman aż wstał z wrażenia. Jego mina spoważniała. Fakt, chciał ją zobaczyć w meczu, ale nei spodziewał się, że to będzie TEN mecz. Jej pierwszy mecz. Czy to dobry pomysł?
- SPokojnie. - Uspokajał przestraszonego kolegę Grzesiek. - Da sobie radę.
- Przecież chciałeś ją na boisku... - Westchnął Cichy Pit.
Chciał, nei chciał... czy to ważne? Przecież sama powtarzała w kółko, że trener jej nie wpuści! Nie chodziło już o samego Bartmana i jego zmartwirnia, ale o nią samą- czy była na to gotowa.
  Juz z daleka widział, jaka jest spięta. Nerwowo rozglądała się po koleżankach. Z libero klepnęły sobie lekką "piątkę". I zagrywka przeciwniczek. Na Julię.
 To było do przewidzenia. Jest nowa. Będą ją sprawdzać.
  Odebrała. Krzywo, ale odebrała. Ruda pobiegła i jakoś udało jej się to rozegrać. Punkt jednak zdobyły chorzowskie zawodniczki po bloku.
  Zbyszek doskonale pamiętał swój pierwszy poważny mecz. Jedna akcja poszła źle to i potem wszystko się zawaliło... jednak Julia pokazała się z innej strony.
Kolejna zagrywka również na nią. Dokładniejszy odbiór. Wystawa. Zdobyły punkt i zbiegły sie w kółeczku.
Julia poszła na zagrywkę.
- Dasz radę! - krzyknął w końvcu Zbyszek na całe gardło. Ale to na nic, i tak go nie słyszała. A szkoda. Tak bardzo chciał ją wesprzeć.
I wtedy na niego spojrzała. Dokładnie na niego. I uśmiechnęła się posyłając chwilę potem petardę.
- AS!!!!! - Wrzasnęli wszyscy naokoło.
A ZByszek po raz kolejny zaniemówił.
- A nie mówiłem, że to terminator? - Zachichotał Ignaczak krzyżując ręce na piersiach i patrząc na Sosnowską z uznaniem.
- Jaki terminator! - Grozer go trzepnął w głowę. - To Pani Bartman, a to zobowiązuje. - Nabijali się dalej.
  Zibi zmierzył ich obu spojrzeniem.
- A swoją drogą - Nowakowski, o dziwo, odezwał się - kiedy zamierzasz się jej oświadczyć?
  Grobowa cisza zapadła między chłopakami. Przez morderczą minę Zbyszka nikt już nie wrócił do tego tematu.
- O, patrzcie! Pięć do dwóch. - Bezpiecznie zmienił temat Kosa.
No bo wiadomo, poirytowany Bartman, który nie śmieje się z żartów Ignaczaka i Grozera to zły Bartman. A Bartman, któremu dosrał sam Nowakowski, to jeszcze bardziej zły Ba...
- Co za pogrom! - Igła znowu podskoczył i stał. A i po co? Siedzieli przecież w pierwszym rzędzie.
On faktycznie miał kompleks na punkcie wzrostu i Zbyszek, odwdzięczając się pięknym za nadobne, nie omieszkał się mu tego nie wypomnieć.
 Ignaczak zrobił obrażoną minę i usiadł z powrotem na tyłku, krzyżując ręce na piersiach.
  Julia właśnie zdobyła punkt z ataku. Zresztą, kolejny już.
- Patrzcie, to moja dziewczyna. - Atakującego Resovii rozpierała duma. - Uczcie się od niej wspaniałej gry.


Koniec seta był zawzięty. Punkt za punkt. Wóz albo przewóz. Na drugiej przerwie technicznej Chorzów prowadził jednym punktem. Julia była przekonana, że trener ją zmieni. W końcu Izka odpoczęła. Ale co patrzyła poza linię boiska, żadna nie stała w kwadracie.
Kolejny atak Julii poszedł po bloku, ale wybroniły. I już rozgrywały, gdy światła na całej hali zgasły i zapanowała martwa cisza.
Ciemność i cisza. Strach.
Na ogromnej hali rozległ się jeden wielki pisk jednej z siatkarek. Nikt nic nie widział.
- Julia!... - Bartman chciał iść, ale kompletnie nic nie widział. - Kurwa!
I wtedy włączyli światła. - Przepraszamy, chwilowe spięcie. - Powiedział głos komentatora.
  Cisza jednak pozostawała dalej. Wszyscy patrzyli się na dziewczynę klęczącą na środku boiska, chowająca głowę we własnych rękach. Płakała.
- Cholera!...- Zbyszek już chciał przeskoczyć przez bandę, ale Grzesiek złapał go za ramię.
- Stój.
- Ale ona się boi! - Warknął do przyjaciela. Chciał się wyrwać, jednak Kosa nie popuścił.
- No właśnie! Niech sama z tym walczy! Idąc tam nie pozwolisz jej pokonać własnego strachu! - Tłumaczył mu zawzięcie.
Miał rację. Świętą rację. Bo fakt faktem, to siedziało wewnątrz niej.
- Spójrz. - Kiwnął Kosa w stronę boiska i lekko się uśmiechnął.
Bartman odwrócił się i powoli rozluźniał mięśnie.
Dziewczyna kucała. Wytarła mokrą od łez twarz. Koleżanki chciały jej pomóc, ale ona im kiwała, że sama sobie poradzi. I wstała, gotowa do dalszej walki.
 Na hali rozległy się głośne oklaski. I nie ważne było to, że nikt nie wiedział, dlaczego ona tak bardzo się boi ciemności. Przecież każdy ma jakieś swoje lęki. Ale najważniejszy był fakt, że nie chciała niczyjej pomocy. Sama wstała pokonując ten strach wewnątrz siebie.
I poczuła się wspaniale. Czuła nagły przypływ siły i tym sposobem poprowadziła drużynę do zwycięstwa.


- To było coś. - Złapał mnie Zbyszek, wyciągając ze środka kółeczka.
Dziewczyny i tak dalej skakały i krzyczały rytmicznie "Jesteśmy najlepsze! RE-SO-VIA! Jesteśmy najlepsze!".
Przytulił mnie mocno do siebie i uniósł lekko, kręcąc nas w kółko.
- Dzięki. - Uśmiech nie schodził mi z twarzy.
- Poradziłaś sobie nie tylko na boisku. Ale i tutaj. - Pokazał na moją głowę.
Miał rację. Strach, który mną zawładnął... Gdy światła zgasły i zapanowała grobowa cisza, wspomnienia wróciły, a w głowie wirowało mi niebieskie spojrzenie.
- No właśnie. - Spojrzałam mu głęboko w oczy. - Widzisz, radzę sobie. Czy teraz pojedziesz na LŚ?...
- Ale on...
Miał oczywiście na myśli Kamila, który dalej żył na wolności.
- Gdyby miał coś zrobić, zrobiłby już tydzień temu. - SKrzywiłam się.
Tak bardzo chciałam o tym zapomnieć i do tego nie wracać. Wymazać z pamięci. A to wracało na każdym kroku. Czy to się nigdy nie skończy?
- Porozmawiamy o tym jutro, ok? - Niechętnie, ale zgodziłam się. - Nie psujmy sobie dzisiaj humorów. Bo wiesz, Julia... ja... - Sięgnął do kieszeni spodni. 
- Idziemy świętowaaaaaaaaaaaać! - Wpadła między nas nagle libero i nim zdążyliśmy cokolwiek powiedzieć, pchnęła nas w stronę drzwi.
Wyszliśmy z hali wszyscy: i męska i damska Resovia. Na raz. A przed halą czekali na nas kibice. Tłum młodych dziewczyn i chłopaków z aparatami i notesikami.
- Możemy autografy? Możemy? Zdjęcie?! - Krzyczeli jedni przez drugich.
Oczywiście największe powodzenie miała nasza wspaniała czwórka reprezentantów, mimo że to był mecz dziewczyn. Choć nie powiem, Ruda i Libero były rozchwytywane. Ale mój siatkarz to już w ogóle. Dla własnego bezpieczeństwa stanęłam nieco dalej i z uśmiechem na twarzy patrzyłam, jak oni wszyscy wielbią Bartmana. Cóż, był wspaniały i wielki, dużo osiągnął i nikt nie mógł tego zaprzeczyć.
Mimo wszystko dał tyko kilka autografów i dołączył do mnie, pozostawiając na pastwę losu pozostałych.
- Kurcze, Julia, wiesz... - Złapał mnie za rękę.
- Hm?
I nim zdążył cokolwiek powiedzieć, podeszły do nas trzy dziewczyny.
- Możemy zdjęcie? - Mierzyły nas błagalnym spojrzeniem.
- Pewnie. - Trochę poirytowany Zbyszek uśmiechnął się.
- Ale nie. My chcemy z Julią! - Spojrzały na mnie rozanielone. - Twój mecz był wspaniały! Jesteś wielka! - Mówiły. A ja oniemiałam.
Stał ze mną sam Zbyszek Bartman, a jednak to ze mną chciały zdjęcie. Nieprawdopodobne...
Atakujący zrobił nam w czwórkę zdjęcie. Potem jeszcze podpisałam im się w zeszycikach i odeszły niezwykle szczęśliwe.
- Zabierasz mi fanki. - Burknął  marszcząc brwi. - Chociaż... - namyślił się - wystarczy mi jedna, wielka fanka. - Mówił oczywiście o mnie.
Prychnęłam. - Skąd wiesz, że moim idolem jesteś, co? - Zaśmiałam się głośno.
- No właśnie, - Igła wpakował się między nas - przecież wszyscy dobrze wiemy, że to mnie uwielbia!
- Tak Igła.- Dałam mu pstryczka w nos. - Śnisz. Obije śnicie.
 I śmiejąc się podbiegłam do dziewczyn. 


Resoviacy szli właśnie do wynajętego klubu pobawić się. Bartman szedł zamyślony, z rękoma w kieszeni. Raz po raz tylko zerkał na dziewczynę idącą kilka kroków przed nim, śmiejącą się wraz z koleżankami z drużyny. 

- Ale z ciebie dupa. - Skwitował przyjaciela Kosa. Szedł obok niego dorównując mu kroku.
- Co masz na myśli? - Spojrzał an niego podejrzliwie Bartman.
- No chciałeś jej coś dać.
Zbyszek się poirytował. Co on taki dzisiaj rozgadany, ten Grzesiek? Nagle go oświeciło?
- Weź że to zrób raz a porządnie. - Poklepał go po plecach i popchnął do przodu, w stronę blondynki.
Odwróciła się, jakby wyczuwając jego bliskość.
- Zbyszku? - Powiedziała jego imię tak radośnie. W oczach miała te wspaniałe iskierki i Bartman po prostu zaniemówił.
 Poczekali, aż wszyscy przejdą i ruszyli na końcu grupy.
- Chciałem to zrobić po meczu... - Wyciągnął z  kieszeni pudełeczko -... ale sama widziałaś, jak to było...
- Ale Zbyszku...
Serce jej podskoczyło. Czy to...? Teraz?! W takim momencie?! Cholera...!!!
- Chciałem ci coś dać na pamiątkę pierwszego meczu. - Otworzył całkiem spore pudełeczko i podał je Julii.- Mam nadzieję, że ci się podoba.
  Dziewczyna zauroczona patrzyła na błyszczącą, srebrną bransoletkę z cudowną zawieszką piłki siatkowej. Mała piłeczka była srebrna, zdobiona błyszczącymi brylancikami.
- Przyjrzyj się. - Poprosił . Tak tez uczyniła.
Z jednej strony okrągłej zawieszki były ich inicjały. J.S.+Z..B. Taki mały gest... taka błahostka sprawiła, że Julia miała łzy w oczach. Fakt, na początku myślała, że ujrzy co innego.. ale na to nie było się co spieszyć. Zbyszek i tak udowadniał jej na każdym kroku, że ją kocha. I to było najważniejsze.
- Pomożesz? - Wyciągnęła bransoletkę z pudełeczka i podała ja siatkarzowi, podając mu nadgarstek.
- Pewnie. - Przystanęli. Bartman zapinał ją niezwykle ostrożnie ale i całkiem sprawnie. 


Srebrna bransoletka była idealna: Ja i Zbyszek, łącząca nas miłość oraz siatkówka. 
I namiętny pocałunek był zwieńczeniem cudownej chwili...






~*  *  *~
Dobry wieeczór moje drogie. :)
Wiem, zapowiadałam na jutro nowy rozdział, ale usiadłam i w miarę szybko napisałam. No bo ileż się uczyć można! (na prawko). Za to jutro nie wiem jak będzie z rozdziałem, ponieważ mam ciężki dzień. Nie mniej jednak postaram się. :)
A jak Wam się podoba rozdział? KOMENTUJCIE! :)

Czy w końcu złapią Kamila? Kto napadnie na Julkę w jej własnym mieszkaniu?! I czy Zbyszek zdecyduje się w końcu czy pojedzie na zgrupowanie?...
Tego wszystkiego dowiecie się w następnym epizodzie! Zapraszam :)




44. Bo gdy zaczynasz się bać, to wszystkiego na raz...

Zbyszek wpadł do rzeszowskiego szpitala, potrącając po drodze wychodzących ludzi. Zdezorientowany rozglądał się we wszystkie możliwe strony na głównym holu, przy rejestracji. Nie wiedział, gdzie iść. Gdzie ona leży. Na jakim oddziale.
- Zbyszek! - To była Anka.
 Zawołała go z głębi jednego z korytarzy. Skierował się do niej szybkim krokiem. Ba, niemalże biegnąc.
- Co z nią? Gdzie jest? - Panikował. Nie chciał zadawać najgorszego pytania. Czy Julia żyje.
  Siatkarz tak bardzo nienawidził szpitali. Nienawidził ich z całego serca, bo Julia tak często w nich była. A jej życie było zagrożone. Znowu.
- Wciąż nieprzytomna. - Wyjaśniała, gdy przemierzali korytarz ramię w ramię. - Ale funkcje życiowe w normie.
  Zbyszek zacisnął pięści. To wszystko moja wina- pomyślał - gdybym został do niczego by nie doszło!
- Jak ja dorwę tego, kto ją pobił... - Syknął pod nosem.
- Zbyszek... - Ania stanęła przed nim i położyła mu ręce na ramionach. To spojrzenie nie zapowiadało nic dobrego, i siatkarz o tym doskonale wiedział. - Zbyszek, wciąż nie jesteśmy pewni, czy to było TYLKO pobicie..
Nogi się pod nim ugięły. To... to niemożliwe..
Wtedy weszli do jej sali. Leżała sama. Podłączona do całej szpitalnej aparatury. Znowu. Jej serce pikało spokojnie i rytmicznie. Była blada. Bez słowa spojrzał na jej posiniaczone ręce. I całkowicie sine nadgarstki.
Ktoś ją nie tylko pobił. Ktoś ją.. dotykał.
- Kiedy się obudzi?... - Zapytał niepewnie. I tak cicho, jakby nie chciał jej zbudzić.
- Lekarze mówią, że niedługo powinna... - Położyła mu rękę na ramieniu Ania.
Razem przez chwilę wpatrywali się w Julię. Dziewczynę, której los znowu pisze złe scenariusze. I dlaczego?.. Dlaczego ta biedna, niczemu nie winna dziewczyna musi tak cierpieć? Jej życie... jest jak jeden wielki ból.
- Zostań z nią. Sprawdzę, czy są wyniki badań. - Ania, niezwykle przygnębiona opuściła salę.
  Zbyszek podsunął krzesło pod szpitalne łóżko i usiadł. Wsłuchiwał się w miarowy rytm serca ukochanej. Sam natomiast nie potrafił uspokoić szaleńczo bijącego swojego narządu. Był taki zły. Zwłaszcza na siebie.
Julia się dziwnie zachowywała. A on miał przeczucia, że coś się stanie. Dlaczego, u licha, pojechał na ten cholerny mecz?!
  Nagle pikanie urządzenia stojącego obok zaczęło gwałtownie przyspieszać. Przestraszył się. Dziewczyna zaczęła się wiercić, a jej mina była niespokojna.
- SIostro! - Krzyknął i poderwał się z miejsca. Nie wiedział, co się dzieje.
Zaczęła jęczeć i krzyczeć. Z jej wciąż zamkniętych oczy wydobyły się łzy.
- Zostaw mnie! Zostaw mnie! - Powtarzała nieustannie. - Zbyszek, pomóż!
  Siatkarz automatycznie złapał ją za rękę.
- Przecież tu jestem! - Wołał, ale jedynie w głowie, bo struny głosowe odmówiły mu posłuszeństwa.
  I ona wtedy gwałtownie wyrwała swoją dłoń i odwróciła się na drugi bok kuląc w kłębek, a dłońmi zakrywając głowę.
- Zostaw mnie!!! - Krzyczała dalej. I tak bardzo płakała.
Na salę wbiegł lekarz i pielęgniarka.
- Proszę się odsunąć. - Rozkazał mu męski głos.
Zrobił krok do tyłu, wciąż zdezorientowany i przybity tym, co się dzieje z Julią.
- Spokojnie. - Powiedziała pielęgniarka do niej, jednak ona wciąż się wierciła.
- Zostaw mnie! - I znowu te słowa.. słowa, które chyba na zawsze wyryją się w pamięci Zbyszka...
  I wtedy zaczęli działaś gwałtowniej, bardziej stanowczo. Złapali ją za ręce i nogi uniemożliwiając jakiekolwiek ruchy. Przyszła druga pielęgniarka i dała jej ten zastrzyk...
 Co jej robicie? Co to za zastrzyk? - Pytał się w myślach zaniepokojony chłopak.
 A ona po chwili opadła znowu bezwiednie na poduszkę, taka spokojniejsza. Rytm jej serca się uspokajał.
- Zbyszku...? Zbyszku, gdzie ty jesteś... kiedy cię potrzebuję.. - Wyszeptała jeszcze, nim znowu pogrążyła się w głębokim śnie. Zbyszek miał tylko nadzieję, że ten koszmar już się jej nie przyśni...


  Pamiętam tylko jak zniknął. Z oddali słyszałam jego śmiech zamieniający się powoli w echo. I choć powinnam się cieszyć, że odszedł, wciąż się bałam.
Śmiech ucichł zupełnie. Pozostawił mnie w swojej samotności. W tej przerażającej ciemności i ciszy.
Zastanawiałeś się kiedyś, jakby to było gdybyś został sam? Nagle wszyscy ludzie by zniknęli, a ty pozostałbyś sam wraz ze swoim wiernym strachem, który tak naprawdę zawsze, w kazdej chwili jest przy tobie? Bo on tak naprawdę tylko czyha, aż noga ci się powinie. Aż stracisz swoją cholerną pewność siebie. Aż doświadczysz tego, co straszne i przerażajace. Przekonasz się, czego się boisz. I to cie będzie co raz bardziej pogrążało.
Ja właśnie się dowiedziałam, czego najbardziej się boję. Samotności i ciemności. Śmieszne? Dla mnie na pewno nie... I zapewne każdy, kto leżałby w ciemnym pomieszczeniu, sam, samiutki, w przerażającej ciszy, czułby się zagrożony i przestraszony. Każdy szelest, każdy odgłos doprowadzałby go do wewnętrznej paniki. A strach osiągnąłby apogeum.
  Czy śmierć ze strachu istnieje? Słyszałam, że tak. A właściwie przeczytałam to kiedyś w opowiadaniu science-fiction, pomieszanym z horrorem. Powiedzmy, że jest potencjalny morderca. Psychopata. Zabija. I się cholernie tym dopieszcza. Kocha widok trupów, ich zapach. Widok przerażonych, krzyczących i umierających ludzi jest dla niego jak narkotyk. I ów morderca złapał pewnego urzędnika, tak bez powodu. Już dawno miał go na oku, śledził go. Dniami i nocami zastanawiał się, jaka śmierć tego niewinnego przecież człowieka będzie najlepsza . Aż w końcu go porwał. Związał grubymi sznurami. Młody urzędnik bardzo się bał; wszystkie jego uczucia i emocje były dokładnie opisane. Każdy detal. A to wszystko po to, by doprowadzić do głowy czytelnika wizję związanego mężczyzny, leżącego na torowisku i świadomego, że lada moment nadjedzie rozpędzony pociąg. Pot. Strach. Przerażenie w oczach. W uszach dźwięk nadjeżdżającego pociągu. W końcu go zobaczył. Wiercił się, szarpał, ale to na nic. Krzyczał jak opętany, ale zagłuszył go sygnał wydawany przez pojazd. I przed tą krwawą, bolesną śmiercią umarł ze strachu i dał satysfakcję mordercy.
I teraz wyobraźcie sobie, że jesteście na jego miejscu. Lub moim. Ja.. naprawdę umierałam ze strachu. Bo nie potrafiłam się podnieść. Nie potrafiłam zwalczyć tej ciemności i tego miotającego mną strachu. Nawet wtedy, jak było już po wszystkim, wciąż towarzyszył mi strach, a w głowie bezustannie przewijał się obraz tego psychopaty...


Niepewnie podniosłam powieki. Chyba zbyt gwałtownie, bo przez promienie słońca padające na moją twarz, musiałam od razu je zmrużyć. Nie na długo jednak. Nie chciałam znowu zasypiać. Nie mogłam.
Z lekko otwartymi oczami, przekręciłam głowę na bok.
Ach, no tak. Znowu szpital. Jej życie było takie tragicznie. najlepiej byłoby, gdyby chyba zamieszkała w tym miejscu...
- Julia?... - Dochodził do niej spokojny, kobiecy głos.
- Co się.. co się stało?... - Wysapałam na tyle głośno, na ile mi pozwalały struny głosowe.
  Przyjaciółka podeszła i pogłaskała mnie po głowie.
- Nic, czym miałabyś się teraz przejmować... - Uśmiechnęła się lekko, choć z ogromnym smutkiem w oczach.
- Pomóż mi się podnieść. - Poprosiłam nieco głośniej.
  Chwyciła mnie za ręce i ostrożnie podniosła, układając potem poduszkę za moimi plecami, bym mogła sie oprzeć.
- jak się czujesz? - Zapytała Ania siadając na łóżku.
- Obolała. Bardzo obolała... - Wyznałam szczerze. Automatycznie spojrzałam na widoczne, bolące miejsce. Ręce. Ogromne siniaki. Skąd?... - Powiedz mi, co się stało? DLaczego nic nie pamiętam?
  Ale ona milczała i spuściła wzrok, unikając kontaktu wzrokowego ze mną.
- Ania. - Ponagliłam ją.
- Wiesz.. - westchnęła głęboko wciąż na mnie nie patrząc - ktoś cię napadł w szatni...
  Wzdrygnęłam się. Na ciele momentalnie pojawiła się gęsia skórka.
I wtedy wszystko wróciło jak grom z jasnego nieba. Jak gaśnie światło, jak ktoś mnie uderza, pcha... i rozbiera...
- Anka! - Oblałam się już zimnym potem. - Ja nie pamiętam... czy on?!... - Miałam na myśli oczywiście, czy zostałam zgwałcona. Ale nie przeszło mi to przez gardło.
- Nie, Julcia. - Uspokoiła mnie tym swoim anielskim spojrzeniem. Złapała mnie za rękę. - Napadł cię w szatni, stąd te siniaki... ale na szczęście obeszło się bez złamań. No a potem... nic nie zrobił, bo ten portier wszedł do szatni i on zbiegł.
  Pan Stasiek uratował mi życie. I uratował moją kobiecą godność... fakt, czułam na sobie wciąż obcy zapach, obcy, nieprzyjemny dotyk, taki gwałtowny i silny.. ale do najgorszego nie doszło...
  Momentalnie zaczęłam płakać.
- Gdyby... gdyby coś... to ja nie wiem... - jąkałam się - ... jak ja bym spojrzała w oczy Zbyszkowi!
- Co do niego... - zaczęła niepewnie Anka.
- Co z nim? Stało się coś? - Zaczynałam panikować.
- Nie, nic się nie stało... to znaczy... bo wiesz - w końcu zebrała w sobie siłę, by powiedzieć to za jednym razem, na temat - on się pozbierać nie może. Nie może sobie tego wybaczyć. Obwinia się za to wszystko. I... naprawdę jest tragicznie...


  Siedział obok. W ciszy. W zupełnym milczeniu. Ani on nie potrafił sie odezwać, ani ja. Zupełnie tak, jakby bojąc się wypowiedzenia nieodpowiednich słów. Bo co w takich sytuacjach się mówi? Nie wiedziałam. Ale nie mogłam znieść jego widoku.
Siedział przygarbiony na krześle obok, z łokciami opartymi na kolanach, a twarzą zatopioną w dłoniach. Raz po raz chwytał się za czarną czuprynę, targał ją. Z bezradności.
- Zbyszku, jest już w porządku. - Złapałam go za rękę.
Od razu pożałowałam tych słów. Tym sposobem pociągnęłam zapalnik granatu, który odpalił Bartmana z kilkusekundową zwłoką.
- NIE! Nic nie jest w porządku! - Wstał gwałtowne i jego mięśnie się napięły. - Zostałaś prawie zgwałcona!
  Na to słowo się wzdrygnęłam. Ja...
- Ale do tego nie doszło, Zbyszku. - Choć ja starałam się łagodniej mówić.
- Kurwa! - Zaklął. - Gdybym tu został!...
- Nie mogłeś tego przewidzieć!
  Nerwowym krokiem przeszedł w stronę okna. Widziałam, że go nosi.
- Cholera, jak ja go znajdę... !

- Zbyszek! - Przywracałam go do porządku. Znałam go aż za dobrze i wiedziałam, że nie rzucał słów na wiatr. A jeszcze tego brakowało, by sam wymierzał sprawiedliwość. - Jedyne, co teraz powinieneś zrobić to przestać się zamartwiać.
- Żartujesz sobie ze mnie? - Prychnął podchodząc teraz do mojego łóżka. - Mam sobie spokojnie żyć wiedząc, że ten chuj chodzi gdzieś obok Ciebie?!
  Fakt faktem, sama się tego obawiałam. Ale musiałam być twarda. musiałam pokazać siatkarzowi, że się nie boję. Bo co gorszego może się jeszcze stać?...
- Julia, ja... - nieco spokojniej, ale dalej z nerwami usiadł obok mnie. Spojrzał mi głęboko w oczy i ujął moją rękę. - Wiem, że zawiodłem. - Wyznał. Chciałam zaprzeczyć, ale uciszył mnie spojrzeniem i kontynuował - ja... przemyślałem to.
  Przerażona na niego spojrzałam. Znając jego wymyślił coś naprawdę głupiego... i nie myliłam się.
- Nie jadę na to zgrupowanie do Spały. Rezygnuję z Ligi Światowej. - Był taki zdecydowany.
- Oszalałeś! - Aż podskoczyłam z miejsca. To była najgłupsza, najbardziej durnowata rzecz, jaką usłyszałam! - Nie zgadzam się!
- Nie zostawię cię samej na tak długo! - Kłócił się.
Och Zbyszku, gdybym miała na tyle siły, to bym cię tak zbluzgała, tak na ciebie nawrzeszczała...
- Jeśli to zrobisz to się w życiu już do ciebie nie odezwę. - Tylko tyle powiedziałam.
Odwróciłam głowę. Miałam łzy w oczach i nie mogłam na niego patrzeć.
I znowu to samo... znowu niszczę mu życie. Niszczę mu siatkarską karierę. Dlaczego to się musi zawsze tak układać? Tak niszczyć?!...
- Masz grać, rozumiesz? Obiecałeś mi złoto! - Przypomniało mi się na poczekaniu. Wiedziałam, że Zbyszek nie łamie danych obietnic.
- Ale.. - sam nie wiedział, co powiedzieć.
- Będę z Anią. Nic mi się nie stanie. - Zapewniałam jego i samą siebie. Ale czy ja w to wierzyłam?- Poza tym wyjeżdżasz dopiero za dwa tygodnie. Do tego czasu wszystko się wyjaśni. Złapią go.
- Skąd wiesz? Przecież nawet nie pamiętasz, jak wygląda.. 

Obojętnie wzruszyłam ramionami.
  Wiem, Zbyszku, ale to powiem tylko policji. Nie pozwolę, abyś wpadł w szał, w furię wiedząc, że to Kamil, nasz fizjoterapeuta. Bo to doprowadziłoby do czegoś złego. I mielibyśmy przez to jeszcze więcej kłopotów.
A wystarczy, że mi co noc będą się śnić te jego lodowate, błękitne tęczówki. 

Pod koniec dnia nie byłam pewna, czy Zbyszek wziął sobie do serca moje słowa. Niemalże cały czas przekonywałam go, żeby nie rezygnował ze zbliżającej się Ligi Światowej przeze mnie. Nie potrafiłabym z tym żyć... ale któż by potrafił wiedząc, że jej najważniejsza osoba na świecie zrezygnowała z czegoś, co bardzo kocha? Z jednej z niewielu życiowych szans? Inni siatkarze tylko marzą, by wystąpić na światowej arenie. I ja nie miałam serca zabrać tego Zbyszkowi.
Mieli jechać za niecałe dwa tygodnie na zgrupowanie do Spały, a potem prosto stamtąd na pierwsze mecze. A to znaczyło, że na dłuższy czas się rozstaniemy.... zakładając, że w ogóle się zdecyduje jechać. Przecież to uparty osioł jest.
Od raz odpędzałam od siebie te myśli. Najważniejszy był fakt, że policja szuka już niebieskookiego. Przyszli popołudniu i spisywali moje zeznania. Bartmana przy tym nie było... ku jego zdziwieniu poprosiłam, żeby wyszedł, gdy dwóch mundurowych weszło na moją salę. Po prostu nie byłam w stanie przy nim o tym mówić. Za bardzo go to wszystko pogrążało. I jeszcze jakby się dowiedział, kto to był... choć i tak jestem prawie na sto procent pewna, że się domyśla.
Teraz postanowiłam skupić się na tym, by zapomnieć. No i mój pierwszy mecz. Zbliża się wielkimi krokami. Chociaż sama nie wiem, jak ja wejdę na tą halę, do tej szatni... bałam się, że to mnie po prostu przerośnie. Ucieknę? A może zacisnę pięści i dam z siebie wszystko?
Ale czy warto jest się martwić jutrzejszym dniem?... Najważniejsze przecież, że ten zmartwiony osioł jest obok mnie. Tu i teraz.




                                                                  ~*  *  *~
Witajcie, moje Drogie. 
Poprzedni rozdział dobijający. Ten... nieco mniej chyba, nie? :)
Wiem, że kiedyś dawałam po kilka rozdziałów dziennie, ale teraz niestety mam dużo spraw prywatnych na głowie, zrozumcie.
Ej no i sorka za jakiekolwiek błędy, korekty dzisiaj nie robiłam. (!!)
Dziękuję za tyle komentarzy pod poprzednim rozdziałem, choć ich częstotliwość (co minutę? wtf!) zaniepokoiła mnie. Nie chciałabym, abyście dawały po kilka komentarzy od siebie, byleby było ich więcej..  :) choć nie powiem, miło było wciąż odbierać powiadomienia o nowych. 
Nowy rozdział pojawi się jutro pod wieczór. A w nim...

Czy Kamil znowu pojawi się w życiu Julii? Jak dziewczyna zareaguje przed wejściem na trening?  Jaką niespodziankę przygotuje dla niej Zbyszek?! Tego dowiecie się już jutro. :)

 





wtorek, 30 lipca 2013

43. Miałeś być przecież moim bohaterem...

Czy to ty, Zbyszku? Ktoś mnie dotyka, ale to chyba nie ty. Boję się. To wcale nie jest przyjemne. Ten dotyk jest okropny i taki... nie Twój.

Zbyszku... boli mnie. Tak bardzo boli, że nawet płacz nie wystarcza, a jęki i krzyk nie przynoszą oczekiwanej ulgi. Dlaczego tak cierpię, Zbyszku? Przecież leżę spokojnie, w martwym bezruchu, w ciszy. A jednak dalej boli. Wszystko wewnątrz mnie tak bardzo boli, jakby ktoś przygniótł mnie czymś naprawdę ciężkim. 
Zbyszku, jest gorzej. Nie czuję już ucisku na ciele, ale coś i tak sprawia mi niewyobrażalny ból. Nigdy takiego nie doświadczyłam. Proszę, przyjdź do mnie i mi pomóż. Proszę.
Przyjdź proszę, Zbyszku. Tu jest tak przeraźliwie pusto....  Szukam gdzieś w przestrzeni twoich zielonych tęczówek. A może tylko w głowie? Sama nie wiem. Chyba mam zamknięte oczy. 
Mijają minuty, ale ciebie nie ma. Gdzie jesteś, Zbyszku? Obiecałeś, że nigdy nie będę cierpiała. Że zawsze będziesz przy mnie. Twoje ramiona były moim schronieniem, niczym spokojna przystań na wzburzonym morzu. A teraz cię nie ma. 
Leżę sama, skulona od samotności. Czuję się taka bezradna, jak dziecko, które się przewróciło i nie może wstać. Płacze z bólu. 

Zbyszku, gdzie jesteś? Bo ja nie mam już siły.... 

- Zbyszek!
Gwałtownie otworzyła oczy, niezwykle przerażona.
- Cii.. to tylko zły sen. - Uspokajał ją, delikatnie głaszcząc po głowie. - Śpij, jestem tu.
- Ale nie znikniesz?...
- Nie. Będę zawsze przy Tobie. 


~~~~~~~~~~
Noc miałam potworną. Raz po raz budziłam się sprawdzając, czy Zbyszek śpi obok mnie. Za każdym razem miałam wrażenie, że zniknie i zostanę sama w ciemnościach, których tak bardzo się bałam. 
Koło godziny piątej nad ranem obudziłam sie już na dobre. Parę minut później zadzwonił budzik Zbyszka, którego wyłączył na drzemkę z zamkniętymi oczami marudząc pod nosem, że chce dalej spać. I spał. 
Ja wstałam i poszłam do kuchni. Słońce już wschodziło i w mieszkaniu robiło się coraz jaśniej. Cisza jednak pozostawała niezmienna - słychac było jedynie tykający, kuchenny zegar i budzik Zbyszka dzwoniący co dziesięć minut, aż do szóstej trzydzieści. DOpiero za tym razem obudził Zbyszka na dobre. 
O siódmej wyjeżdżali spod hali na Podpromiu, więc czas i pora wstawać, panie Zbyszku!
 Gdy wszedł do kuchni, niezwykle zaspany, na stole już stały dwie kawy.
- Jesteś taka kochana. - Bezwiednie oklapł na krześle. Wyglądał tak, jakby zaraz miał z powrotem zasnąć. 
- Kawa i do łazienki się ogolić. - Prychnęłam pod nosem mierząc go spod byka. - Wyglądasz okropnie. 
- Zawsze myślałem, że taki jednodniowy zarost jest seksowny.. - Skrzywił się na samą myśl o goleniu. 
- Ten swój jednodniowy masz już od trzech dni. - Poirytowałam się. 
  Zbyszek wywrócił oczami. Zgromiłam go spojrzeniem. Uwierzycie, że momentalnie zrobił się potulny jak owieczka? Ja też normalnie bym w to nie uwierzyła, ale tak działała chyba na niego poniedziałkowy leń i senność. 
  Za dziesięć siódma przyjechała po nas Anka z Piotrkiem. Jechaliśmy ich samochodem, bo potem w planach miałam powrót z przyjaciółką do niej na dopołudniowe pogaduchy. 
Szybko założyłam na siebie spodnie dresowe i ogromną bluzę ZByszka. Na dworze panowało chłodne, podeszczowe powietrze. Usiadłam z Bartmanem na tylnich siedzeniach i od razu jego głowa opadła na moje ramię. 
- Wstawaj, kretynie! - Potrzepałam nim gwałtownie. - Niedługo grasz! 
- Jakie tam niedługo... - mruczał pod nosem usilnie się do mnie przytulając. - ... jeszcze kilka godzin... długie kilka godzin...
- To nie znaczy, że musisz je przespać. - Burknęłam pod nosem i kątem oka na neigo spojrzałam. 
 Zasnął. uwierzycie? Nawet w takich warunkach, przed meczem, w samochodzie, ON ŚPI. 
- Olej go. Przynajmniej jest spokój. - machnęła ręką ANka. Ona zawsze znajdzie plusy w najdurniejszych sytuacjach. 
- Lepiej niech go obudzi... przynajmniej w autokarze będzie spał... - Rzucił CIchy Pit. 
Nie dziwiłam mu się. Rozbudzony Bartman przed meczem to Bartman nei do zniesienia. ale to już nie był ani mój ani Anki problem. Niech oni sobie z nim radzą. Z nim i jego niewyparzoną gębą. 
Swoją drogą wiele dałabym, aby z nimi jechać. Ich trener na pewno nie miałby nic przeciwko mojej obecności. I z chęcią zobaczyłabym się z Dzikiem. Stanowczo długo się nie widziałam z naszymi polskimi mordeczkami. Ale kto wie, może wybiorę się na tegoroczną Ligę Światową razem z biało-czerwonymi? 
 Niestety teraz nie było opcji. Nie przed zbliżającym się meczem...
  Pod halą wszyscy pozostali już byli i stali przed srebrzystym autokarem. Co niektórzy popijali kawę z termosów, inni rozmawiali i śmiali się. I cóż, tylko Bartman był jak z dupy i nie pasował do tego obrazka. Bo gdyby nie ja, a zdurigje strony Nowakowski, upadłby na ziemię jak kamień i zasnął. 
- Przejście dla śpiącej królewny! - Przed nami szła Anka i rozgromiła towarzystwo przed wejściem do autokaru. 
Wszyscy się śmiali. 
- Anka, daruj sobie. - prychnął z zamkniętymi oczami Bartman. 
Weszłam znim do autokaru i usadziłam na pierwszym lepszym miejscu. A właściwie to dwóch. Siedział na wpół leżąco i zamował naprawdę sporo miejsca. 
- Dobra, to szerokiej drogi. - Powiedziałam nie będąc pewną, czy to zakoduje. 
Złapał mnie za rękę i pociągnął na siebie. 
- Ale kotek, zostań.. jedź ze mną.. - Marudził. 
Cały Bartman. I co ja miałam z nim począć? 
- Uwierz, że gdybym mogła to bym pojechała. - Westchnęłam głęboko. 
Siatkarz powoli zaczynał kontaktować. Usiadł na jednym miejscu, tym bardziej przy oknie, robiąc mi miejsce na którym usiadłam. Mieliśmy jeszcze trochę czasu, bo w sumie zawodnicy byli wszyscy, ale trener się gdzieś zajął.
- To może ja zostanę. - Spojrzał mi głęboko w oczy. 
Że co?! 
Od razu trzepnęłam go w głowę za ten idiotyczny pomysł. 
- Kretyn! - Prychnęłam. - Masz tam jechać i wygrać. 
- No ale wiesz no... - Skrzywił się nieco. - Nie tak, że nie chcę jechać.. ale mam jakieś dziwne przeczucia. 
  Przełknęłam ślinę. Jakie "dziwne przeczucia"? Kurwa, a może mu Kosa coś powiedział o tym cholernym Kamilu? O nie, nie, nie!
- Czemu? - Zapytałam niepewnie. 
  Siatkarz spojrzał w przestrzeń za szybą. 
- Całą noc miałas koszmary... - Brzmiał naprawdę smutno. 
  Skąd on?... Kurwa. Już przynajmniej wiedziałam, dlaczego chce mu się spać. 
- Nie spałeś przeze mnie? 
  Zerknął na mnie chwilę, po czym nic nie odpowiadając znowu spojrzał za szybę. 
- Zbyszek. - Przywróciłam go do rzeczywistości. 
  Przetarł zaspane oczy dłonią. 
- Nad ranem spałem jakieś dwie godzinki... - Wyznał szczerze. - Ale nie przejmuj się, wyśpię sie w autokarze. - W końcu się uśmiechnął. 
  Było mi smutno. No bo z mojego powodu praktycznie nie spał. Wspaniale. 
- Przepraszam. - Burknęłam pod nosem i spuściłam wzrok. 
Zbyszek ścisnął mocniej moją dłoń. 
- Nie przepraszaj. - Ściągnął wzrokiem moje spojrzenie. Jego zielone tęczówki przepełnione były troską. - Powiedz lepiej, co się dzieje? Co cię trapi?.
  Zatkało mnie. Do głowy wrócił ten cholerny sen. Koszmar. Nie pamiętam dokładnie, co w nim było, ale strach po nim pozostał. Strach i ogromny niepokój... ale przed czym to ja sama nie wiedziałam...
- Skąd te pytania? - Udawałam, że wszystko jest OK, choć nie było. 
- W nocy... wciąż mnie wołałaś. Bałaś się czegoś. Albo i kogoś. - Wyjaśnił nie spuszczając ze mnie wzroku. Widać było, że ta sytuacja tak bardzo go bolała. Wzdrygnęłam się na te słowa. - Martwię się o ciebie. Czy czegoś się obawiasz? - Czułam, że się pocę. - Powiedz mi, proszę. 
Tak, Zbyszku. Boję się Kamila, bo patrzy na mnie jak zakochany psychopata. 
- Nie, Zbyszku - wymusiłam uśmiech, bo choć trochę uspokoić siatkarza - wszystko w porządku. Nie martw się, naprawdę. To był tylko głupi sen. 
  Zielone tęczówki mierzyły mnie badawczo. ba, wręcz wywiercały mi dziurę w głowie. Zupełnie tak, jakby chciał wedrzeć się do mojej głowy, do moich myśli i dowiedzieć się, czy to prawda. 
- Może jednak zostanę. - Upierał się. 
- Przestań głupoty gadać! - Przywracałam go do porządku. 
No bez przesady, żeby o głupie sny olewać mecz z Jastrzębskim!
  Bartman dalej patrzył niepewnie. Znowu się do niego uśmiechnęłam, ale nie specjalnie poprawiło mu to humor. 
- Jedź. - Odparłam już spokojniejszym głosem. - Jedź i pozdrów ode mnie Kubiaka. 
Westchnął. 
Siatkarze zaczęli wchodzić do autokaru, więc to znaczyło jedno. Pożegnanie. Dwudniowe rozstanie, bo wracają dopiero jutro popołudniu. 
- Ale jakby coś, to dzwoń. - Rzucił na koniec. 
Aktorsko wywróciłam oczami a on pogroził mi palcem. Jak ojciec! 
- No dobrze, dobrze.  
 Pocałowaliśmy się krótko i gdy siatkarze się usadowili, życzyłam wszystkim powodzenia i opuściłam pojazd, dołączając do Anki na parkingu. 
I przez cały czas czułam na sobie zaniepokojone spojrzenie Zbyszka Bartmana...

  Gdy siatkarze odjechali, razem z Anką pojechałyśmy do niej na śniadanie. Nie było mowy o spaniu. To znaczy Ance się chciało, ale powiedziała że się zdrzemnie, kiedy ja pojadę na trening. No cóż, a ja... może i też bym poszła spać, ale wizja kolejnego koszmaru jakoś tak mnie pobudzała. Normalnie jak kofeina.
Bałam się. Bałam się zamknąć oczy, bo od razu pojawiało się to chłodne, błękitne spojrzenie. 
I to samo spojrzenie napotkałam zaraz po tym, gdy o jedenastej piętnaście weszłam na halę. 
- Cz... cześć. - Starałam się zachowywać normalnie, choć tak naprawdę strasznie się bałam. Julka, ale czego? 
- Cześć. - Uśmiechnął się. 
Wyglądał tak.. niby normalnie. Może przemyślał to, co mu powiedziałam? Może zrozumiał i da mi spokój? Bo jak Boga kocham, wtedy w jego gabinecie zachowywał się jak psychopata... nie! Jak jakiś obłąkaniec! Gdyby tylko dziewczyny wiedziały, nie uśmiechałyby się teraz do niego tak słodko... 
- Trening mamy przełożony! - Ruda wyszła z pokoju trenera i ogłosiła całemu światu.
Na szczęście. Bo niebieskie tęczówki wprost wywiercały mi dziurę w głowie.

- Ale jak to? - Zdziwiłam się. 
  Rozgrywająca uśmiechnęła się szeroko i poruszyła brwiami. 
- No mecz jest! Twój chłopak gra! - Popukała mi po głowie. 
Tyle to i sama wiedziałam. 
- No...?
- No i idziemy do sali konferencyjnej oglądać ich mecz. A po meczu trening. - Ruda objęła mnie ramieniem. 
- KIBICUJEMY! - Wydarła się na cały głos Izka. Zaczęła skakać jak nienormalna między nami. - W górę serca, Resovia wygra mecz, Resovia wygra mecz! ... - Śpiewała. 
Po chwili pozostałe do niej dołączyły i pobiegły w stronę konferencyjnej. Stałam całkowicie zaszokowana i zdruzgotana. 
Boże, co raz bardziej myślę, że tylko ja tu jestem normalna.. a może własnie na odwrót? Bo jakoś ta meczowa atmosfera w ogóle nie mogła mi się udzielić, nawet jak po prezentacji zawodników nasi zaczęli grać. MÓJ CHŁOPAK zaczął grać. 
- Patrzcie, kurwa! - Krzyknęła jedna. - Bartman zdobył punkt! 
Ach, naprawdę? 
- Tak to robią resoviacy! - Izka siedząca obok mnie aż podskoczyła. 
  Ale ja nawet tego nie zobaczyłam. Dopiero na powtórce. Faktycznie, mój skarb właśnie zdobył punkt uderzając piłkę z ataku. A mnie było tak wstyd. Wstyd, że zamiast podziwiać cudowną i piękną siatkówkę... zamiast kibicować naszym.. no i Jemu zwłaszcza, wciąż zerkałam na niebieskookiego. 
  Dlaczego? Bałam się. Cały czas. Za każdym razem miałam nadzieję, że jak na niego spojrzę to odwróci wzrok. Ale on dalej na mnie patrzył tymi chłodnymi, niebieskimi oczami... to spojrzenie było takie samo, jak wtedy w gabinecie... takie spojrzenie psychopaty. Dokładnie tak, jak w śnie.. tylko brakowało tego szyderczego śmiechu.
A co jak on?...

- Młoda, obudź się! - Libero pomachała mi dłonią przed twarzą. - Jakbyś nie zauważyła, nasi wygrali! 
Co... to już wszystko minęło? Mecz się skończył? Ale... ale jak to? I o czym mi to zeszło?... 
To ten strach.. nie pozwalał mi się skupić na niczym innym, nawet na moim siatkarzu w telewizji. 
Spojrzałam na ekran. Zrobili zbliżenie na Zbyszka i pozostałych. Cieszyli się i skakali w kółeczku, jak zawsze po zwycięstwie. Po chwili doszedł do Zbyszka Kubiak i po przyjacielsku się przytulili. Jak widać, siatkówka łączy.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Dziwne, prawda?
A wszystko dlatego, że to napięcie zniknęło. Kamil wyszedł z tej sali, a wraz z tym poczułam wielką ulgę i dopiero po tym mogłam spokojnie odetchnąć, rozluźnić się i cieszyć z dziewczynami. 

  W kieszeni moich spodni zadzwoniła komórka. Niech no ja zgadnę, kto...
- Oglądałaś?! - Krzyczał rozradowany. W tle słyszałam innych cieszących się siatkarzy. - Widziałaś to!?
  Przygryzłam wargę. 
- Tak, oglądałam. - Skłamałam. Przecież tak naprawdę obejrzałam tylko kilka akcji. - Byłeś niesamowity. 
- Prawda? - Zaśmiał się. Cały Zbyszek i jego narcyzm. 
  Ruda klepnęła mnie w ramię i cicho rzuciła "trening". 
- Kurde, muszę kończyć. Trening mamy. Przesunął trener ze względu na wasz mecz, ale teraz muszę już lecieć się pocić.. - Westchnęłam zrezygnowana. Choć z jednej strony tak jakoś ciężko mi się z nim rozmawiało. - Zadzwonię po, ok? 
- Dobra, leć. - Aż widziałam przed oczami jego wspaniały uśmiech. - Kocham cię!
- Ja Ciebie też kocham, Zbyszku. 
Kocham cię i nic tego nie zmieni. Nawet to, co miało sie stać za dwie godziny...

Po treningu tak bardzo bolały mnie barki. Trener dawał mi nieźle w kość. No ale po co? Dlaczego? Mógłby się skupić na dziewczynach z szóstki, a nie męczyć nowicjuszkę, jaką wciąż byłam. Choć z drugiej strony byłam mu wdzięczna. Choć na te dwie godziny zapomniałam o Kamilu i jego natarczywym spojrzeniu.
Krzysiek został ze mną parę minut dłużej na sali i znowu mnie porządnie naciągał. Cholera, tylko on nie wiedział, jak to boli. Kiedyś... pewnego dnia.. ja mu tak wszystko naciągnę. Bo założę się, że sam jest całkowicie spięty. 

- Znowu nadwyrężyłaś. - Skwitował. 
Ta, naprawdę? Wow. 
- Powinnaś się też w domu trochę rozciągać. - Dodał i pomógł mi wstać. 
- Dobra, postaram się. - Uśmiechnęłam się cierpko. Już, Panie Krzysztofie, będę cierpiała w domu. Chyba Pan kpi! - Dziękuję. 
  WYbiegłam z sali i minęłam się z przebranymi jiuż dziewczynami. 
- Do jutra! Cześć! - Żegnały się. 
Boże, jak ja nie lubiłam być ostatnia. A tak było tego dnia. W szatni ani żywej duszy. Ale z drugiej strony nigdzie mi się nie spieszyło; Anka pojechała do rodziców na obiad. Monika pracowała. Siatkarzy nie było. Postanowiłam więc spożytkować ten czas i zadzwonić do Zbyszka. Usiadłam na ławce i wyciągnęłam telefon z torby. 
- No cześć, kotek! - Krzyknął radośnie do telefonu. - Żyjesz?
Bardzo śmieszne. 
- Jak słychać. - Rzuciłam z sarkazmem. - Chociaż nie powiem, te barki mnie męczą. 
- Wymasuję cię porządnie jak wrócę. 
  Och, Zbyszku, przydałby mi się masaż już teraz. Jutro to ja nie wstanę z łóżka! 
- Dobra, poczekam. - Wstałam i krążyłam między szafkami. - A jak tam po meczu? Emocje opadły?
- Coś ty. Igła skacze jak pojebany, zresztą oni tak z Grozerem mają jakąś głupawkę, jak zawsze. Tylko Nowakowski spokojnie na tyłku siedzi. - Opowiadał. - No i Kosok. Ale chyba tylko dlatego, że też rozmawia przez telefon. Z Moniką. 
Zaśmiałam się. Wyobraziłam sobie tą całą scenkę.. cóż, wiele bym dała, żeby móc to zobaczyć na żywo. 
- Co teraz będziesz robiła? - Zapytał teraz on. Jednak ja milczałam. - Julia? 
  Niepewnie się odwróciłam. Usłyszałam, że ktoś otwiera drzwi. Wzdrygnęłam się, a po moich skroniach spłynął lodowaty, gęsty pot. 
- Jest tu ktoś? - Zapytał Pan Stasiek. 
 Uf, co za ulga. To tylko portier...
- Tak, ja! Za minutkę wychodzę! - Odkrzyknęłam mu, zasłaniając jedna ręką komórkę. 
- Będę na piętrze, więc klucz zostaw mi przy okienku jak możesz. 
- OK!
  Przystawiłam telefon znowu do ucha. - Przepraszam, portier. 
- Wiem, słyszałem. 
- Chyba bym umarła, jakby mnie tu zamknął. - Zachichotałam. 
- Przyjechałbym cię uwolnić! 
- Nie śmiem wątpić, mój ty bohaterze. - Droczyłam się z nim. - A wcześniej o co pytałeś?- Nawiązałam do rozmowy sprzed przyjścia portiera. 
- Co będziesz dziś robić? 
  Naprawdę chciałam odpowiedzieć na to banalne pytanie. Ale nie zdążyłam...
Ktoś zgasił światło. Sekundę potem zawiązał mi usta starą szmatą, wyrwał z rąk telefon i nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, pchnął mnie z całej siły prosto na szafki.


- Julia? - Zapytał do telefonu Zbyszek. Dziewczyna znowu milczała. - Znowu portier przyszedł? - Zaśmiał się. 
  Ale wtedy to usłyszał. Szarpanie. Jęki. I mina mu od razu zrzedła. 
- Nie rozłączaj się.. - powiedział męski głos po drugiej stronie - posłuchaj, jak twoja ukochana cierpi.
  Siatkarz zamarł. Ręce mu zaczęły drżeć i o mało co nie wypuścił komórki z rąk. Kto to?....
  Serce waliło mi jak oszalałe. Normalnie lada moment a wyskoczy z klatki piersiowej. I.. zaniemówił. Najzwyczajniej w świecie nie potrafił się odezwać. Ale co by to dało? NIC! Kompletnie nic! 

  Słyszał, jak mężczyzna kładzie telefon dziewczyny na podłogę. Słyszał wszystko doskonale. Jak Julia próbuje cokolwiek powiedzieć, ale chyba ma związane ręce. Jak on ją bije i próbuje uciszyć, uspokoić jej szarpanie się i walkę. 
- JULIA! - Wrzasnął do telefonu. 
Ale to na nic.
Był taki bezradny. Julię ktoś bił, a on był tak daleko. A przecież obiecywał jej, że nigdy już nie będzie cierpiała...

Nie rozłączając się podbiegł do Nowakowskiego. 
- Dzwoń do Anki! - Rozkazał. Piotrek spojrzał na niego zdezorientowany. 
Bartman był przerażony. I Zdruzgotany. I zły. Wszystkie emocje nim targały. To było niewyobrażalne i tragiczne - nie móc pomóc ukochanej osobie, kiedy ta cierpi.
Nikomu by tego nie życzył. 

- Przed chwilą z nią rozmawiałem...
- Kurwa dzwoń! Ktoś napadł Julkę w szatni! 
  Piotrka zatkało z początku, ale pozbierał się szybko do kupy i drżącymi rękoma wykręcił numer do Anki.
Bartman od razu wyrwał mu telefon. 

- Jedź na halę, szybko. 
- Zbyszek? - Zaskoczona odezwała się po chwili. Nie spodziewała się jego głosu. - Co się stało? 
- Julia, ona!... 

Zbyszku, wszystko jest jak w tym koszmarze z poprzedniej nocy. Jest ciemno, bo ktoś zgasił światło... 
 Dotyka mnie. Szarpię się, próbuję się uwolnić, ale to na nic. Upadam na podłogę. Bije mnie. Tak mocno mnie bije. Dlaczego?...
Boję się. Zwłaszcza jak rozrywa moją koszulkę niczym bestia. 
Zbyszku, to tak bardzo boli. Tak bardzo, że płacz nie daje ukojenia. Ani jęki. Bo krzyczeć nie mogę, mam związane usta. 
Mimo wszystko szarpię się. Nie chcę tego! Ten dotyk jest okropny! Ale wtedy ktoś mnie przygniata swoim ciałem. Znajduje się tak blisko, aż za blisko. A ten strach... strach mnie paraliżuje. Z sekundy na sekundę po prostu poddaję się temu co raz bardziej. Z bezsilności....
Czuję, jak wiruje mi w głowie. Sił mi zaczyna brakować. Już nawet nie mam się czym bronić, bo związał mi ręce. Leżę w martwym bezruchu, w ciszy. Słyszę tylko jego przekleństwa. Nazywa mnie dziwką, szmatą. Mówi, że mi się należy i że ty będziesz miał za swoje. Zbyszku, kto jest taki podły? 
Leżę prawie naga, a on robi ze mną co chce... 
Słysze twój głos w telefonie ułożonym przy mojej obolałej głowie. Krzyczysz moje imię, tak zawzięcie, choć to i tak niczego nie zmieni. Jesteś taki zrozpaczony, taki... bezradny. 
 I wtedy smuga światła pada na jego twarz. To spojrzenie. To niebieskie, chłodne spojrzenie.

Po chwili nic już do mnie nie dociera. Ciężar z mojego ciała znika... Zwijam się tylko w kłębek, taka bezbronna, taka naga i bezsilna. Tak bardzo mnie wszystko boli, Zbyszku...

Zbyszku, gdzie jesteś? Miałeś być przecież moim bohaterem...



~*  *  *~
Sorry, że taki dobijający rozdział. Ale .. sama jakoś  jestem nie w sosie dziś... to chyba przez tą pogodę. Tak, to na pewno to. 
Rozdział miałam wrzucić jutro, ale... niech będzie jeszcze dziś przed północą heh. 
Tak, zgadzam się z wami. Kamil to kretyn i debil. Tak się pokazał w poprzednim rozdziale. Ale teraz... Cóż. W prawdziwym życiu też zdarza się spotkać zakochanego psychola. 
Wiecie, jaka ja jestem. Lubię dobijać. ;]

Komentujcie! Tak dużo wejść, a tak mało komentarzy! I uważajcie, bo jak się fochnę, to z przytupem! ;D Albo nie! Jak nie będziecie komentować, to ot, będą same dołujące rozdziały! hahahahhaha. ;D
Oczywiście, pomijam dziewczyny, które ZAWSZE się udzielają. I za to Was kocham. ;3

PS. Jutro rozdział będzie dopiero wieczorem. Rano, uwaga, muszę się uczyć. Egzamin teoretyczny z prawka zbliża się wielkimi krokami. Trzeba by spróbować go pokonać za pierwszym razem.. :)



42. Chcę, żebyś była szczęśliwa, ale nie z Nim.

  Następnego dnia z samego rana umówiłam się ze Zbyszkiem na poranny jogging. Pogoda była wręcz idealna; słońce jeszcze nie dawało się we znaki, a wiatr przyjemnie okalał całe ciało.
 Spotkaliśmy się w pobliskim parku, który był mniej więcej w połowie drogi jaka dzieliła nasze mieszkania. Oczywiście biegłam w tamtą stronę, więc zajęło mi to zaledwie piętnaście minut.
  Zbyszek już tam był. Opierał jedną nogę na ławce i rozciągał się. Widząc jak jego mięśnie się napinają się, automatycznie robiło mi się ciepło. W nieco mokrych włosach, czarnych luźnych dresach i opinającej jego tors  bluzce NIKE wyglądał cholernie seksownie.
  Podbiegłam cicho i złapałam go od tyłu. Odwrócił się i tym razem to ja byłam w pułapce.
- Julia. - Powiedział czule. Jego głos był taki delikatny i melodyjny, że czułam jak się rozpływam.
Warto było czekać całą noc na swoje imię wypowiedziane przez te usta.
- Zbyszku. - SPojrzałam mu głęboko w oczy.
  Powoli zbliżał swoją twarz ku mojej. Gdy znalazł się wystarczająco blisko, kucnęłam uwalniając się jednocześnie z jego objęcia i pobiegłam przez park. Gdy już zorientował się, że zwiałam, ruszył za mną.
- Ładnie to tak uciekać? - po chwili biegł już obok mnie dostosowując tempo truchtu do mojego.
- Nie zasłużyłeś sobie na buziaka. - Pokazałam mu język.
Mimo wczesnej pory ludzi w parku było sporo. Niektórzy tak jak my- biegali, niektórzy spacerowali z psami. Starsi ludzie natomiast spacerowali. Ich wszystkich łączyło jedno - uśmiechali się na nasz widok.
W sumie "nasz widok" to chyba zbyt mocne określenie. Wiecie, w końcu biegł obok mnie Zbyszek Bartman, w ogóle nie zmęczony, delikatnie się uśmiechający i odpowiadający na każde spojrzenie przechodniów szerokim uśmiechem.
- Ścigamy się? - Zaproponował nagle Bartman. - Do tamtego wielkiego drzewa. - Pokazał "metę" w oddali. Dąb, o którym mówił, znajdował się mniej więcej sto metrów przed nami. Pikuś.
Musiałam przyznać, że była to kusząca propozycja.
- O co?
- Jesli wygram zrobisz mi pożądny masaż plus spóźniony buziak na powitanie. - Zdecydował.
Ha, ha, Zabawne, Zbyszku Bartmanie.
  Namyśliłam się.
- Dobrze więc .. - musiałam wymyśleć coś dobijającego i motywującego - jeśli ja wygram, niesiesz mnie na baranach po bieganiu z tego parku do domu.
  Siatkarz uniósł brwi zdziwiony, jednak po chwili się uśmiechnął. Widocznie był taki pewny swojej wygranej... Zabawne.
- To gotowi.... - oboje się schyliliśmy przygotowując się do biegu. Bartman sygnalizował start.- Start!
Wystartował a ja zostałam w miejscu.
- O cholera! - Wrzasnęłam kucając i krzywiąc się. Szybko złapałam za kostkę i jęknęłam z bólu.
  Zbyszek stanął i od razu podbiegł.
- Co ci? - Przestraszył się nie na żarty. Kucnął obok i uniósł moją głowę do góry. - Kostka?
  To był ten moment.
  Przewróciłam go zwinnie na ziemie na plecy i szybko wstałam sprintem ruszając do wyznaczonego drzewa.
  On również się zebrał całkiem szybko, jednak miałam ze dwadzieścia metrów w zapasie i cały dystans zakończył się moim zwycięstwem.
- Kurwa, Julka. - Podpadł ręce na kolanach. - To było nie fair!
- Hej, misiek, wszystkie chwyty dozwolone. - Puściłam mu oczko. - Pogódź się z przegraną.
 Zbyszek zrobił obrazoną minę.
- Masz. - Dałam mu szybkiego buziaka w usta. - CHociaż część swojej nagrody, bo zagrałam chamsko.
Ten mały, prawie nic nie znaczący gest sprawił, że na twarzy siatkarza znów pojawił sie uśmiech. Specjalny, bartmanowy uśmiech, przeznaczony tylko dla mnie.
- Chodź, pobiegamy jeszcze trochę. - Pociągnęłam go za rękę i pobiegliśmy w stronę parkowej alei.
  A to wielkie drzewo tworzyło jedno ze wspomnień szczęśliwej miłości.

- Jesteś kochany. - Zeskoczyłam z jego pleców tuż przed swoim blokiem.
Bartman dzielnie zaniósł mnie aż do domu. Oczywiście nie byłam taka wredna, żeby kazać mu nieść siebie aż z parku. W ogóle to proponowałam mu, aby w ogóle nie wykonywał swojej kary. Ale on się uparł.
- Przegrałem, więc to zrobię. - Powiedział wtedy robiąc dobrą minę do złej gry.
- No to chociaż połowę drogi... - Błagałam. Nie chciałam go aż tak wymęczyć przez swoje cwaniactwo. Zwłaszcza że czekał go o dwunastej trening na hali.
  Wszedł do mnie na chwile na górę i poczęstowałam go babeczkami i kawą. TO mu znacznie poprawiło humor i dodało siły.
- Przyjdziesz dziś do mnie na trening? - Zapytał. Siedziałam mu na kolanach i wspólnie jedliśmy jedną, dużą babeczkę z kawałkami czekolady. Odrywałam kawałki i karmiłam go jak małe dziecko. Najwazniejsze, że wyglądał na szczęśliwego.
uwielbiałam taką beztroskę i jego obecność. Takie drobnostki, błahostki... a potrafią uszczęśliwić.
- A chcesz? - Zapytałam znając odpowiedź.
- Ciebie zawsze i wszędzie. - Pocałował mnie w nosek. - A dziś zwłaszcza przyda mi się twoje wsparcie. Jutro jedziemy na mecz z Jastrzębskim.
 Cholera. Faktycznie. Nawet o tym mówił i kompletnie o tym zapomniałam. Co za wstyd...
- Dobra, przyjdę. - Zapewniłam. - Ale tylko jak zostaniesz na moim treningu.
Zgodził sie bez zastanowienia.
- Ty też masz niedługo mecz, prawda? - Zaciekawił się. Nic mu o tym nie mówiłam, bo w sumie nie ma o czym.
- Taa. - Ugryzłam potężny kawał babeczki. - Ale i tak nie będę grała.
- To nie zmienia faktu, że to twój pierwszy mecz w nowym klubie po takim czasie. Będzie niezapomniany, zobaczysz.
Przytuliłam się do niego głowę kładąc na ramieniu.
Pierwszy mecz po długiej przewie. Emocje będą nieprawdopodobne, a stres ogromny. Już dziś o tym wiedziałam, jednak zamiast myśleć o tym wolałam pochłonąć kolejną babeczkę.

Chłopcy na treningu mieli niezły wycisk. Aż mi się zrobiło Zbyszka żal, bo po porannym biegu jeszcze niósł mnie na plecach do domu. A teraz jeszcze to - bezustannie biegał, skakał, atakował. Ćwiczyli własnie wyjściową szóstkę na jutro, na mecz z Jastrzębskim.
To będzie jego spotkanie ze starymi znajomymi, w końcu grał kiedyś w tamtejszym klubie. Dlatego wiedziałam, że tak naprawdę nie mógł się tego doczekać.
- Cześć. - Dosiadł się do mnie na trybunach Kamil. Aktualnie nie miał co robić, bo chłopcy grali pierwszą szóstką na drugą szóstkę ćwicząc taktykę.
- No hej. - Uśmiechnęłam się.
Przemyślałam to wszystko i nie miałam już nic przeciwko niemu. Przeciez kolegować się z nim mogłam.
- Zawsze przychodzisz na trening swojego chłopaka? - Jego ciekawość wzięła górę.
Ciekawe, ciekawe, Kamilu. Spojrzałam na Zbyszka. Zauważył, że rozmawiałam z Kamilem, jednak starałam się zachowywać normalnie i z dystansem wobec mojego rozmówcy.
- Nie zawsze, ale dzisiaj przyszłam go wspierać. Jutro jadą na mecz.
 Na wszelki wypadek pomachałam Zbyszkowi. Stał własnie na zagrywce i nim uderzył w piłkę, odwzajemnił mój gest. Chwilę potem wyskoczył i to był as serwisowy.
- Wow. Faktycznie twoja obecność dobrze na niego działa. - Skomentował Kamil patrząc na jego poczynania. Najpierw as serwisowy, a zaraz potem punktowy atak w szósty metr.
- U nas to tak działa w dwie strony. - Wyciągnęłam nogi rozprostowując je. Siedzenie mi nie służyło. - Kurczę, muszę się przejść, bo mi nogi cierpną. Przebiorę się już na trening.
- OK.
  Wzięłam torbę i zbiegłam po schodkach na parkiet, wciąż czując na sobie wzrok młodego fizjoterapeuty.

Gdy wyszłam przebrana z szatni, dziewczyny dopiero się schodziły. Trener Wojtowicz poprosił kilku facetów, żeby zostali na nasz trening i poatakowali na nas (nie komentujcie). Mieliśmy chwilę czasu, więc liczyłam jeszcze na małą pogawędkę z Bartmanem. Trzeba było go pochwalić, bo to, co pokazał dziś na treningu było wspaniałe. I jeśli tak zagrałby tak jutro, to wygraną mieliby w kieszeni.
 Poszłam w kierunku hali, gdzie zapewne jeszcze się rozciągali. Tuż przed wejściem poczułam, jak ktoś wciąga mnie w wąski korytarzyk. Przeklęłam pod nosem. Co u licha?!...
Kompletnie zaskoczona po chwili zrozumiałam, co się dzieje.
 W powietrzu czułam napięcie i pożądanie. Pod jego dotykiem skórę przeszywał dreszcz. Odwrócił mnie o sto osiemdziesiąt stopni, popchnął do ściany i wpił się w moje usta. Poczułam miętę i jego własny, wyjątkowy słodki smak. Całował gwałtownie i mocno, jakby od tego miało zależeć nasze życie.
- Hej, mnie też miło cię widzieć. - Wyszeptałam, gdy puścił mnie na chwilę, bym mogła zaczerpnąć tchu.
- Tęskniłem.. - wymruczał tym swoim seksownym głosem, skubiąc moją szyję.
  Przeczesałam palcami jego wilgotną czuprynę. Docisnął swoje biodra do moich jeszcze bardziej, a ja po raz kolejny poczułam to niesamowite uczucie.
- Przecież jestem z tobą cały czas... - sapałam.
 Nic jednak nie odpowiedział, tylko delikatnie wsunął ręce pod moją treningową bluzkę. Znów poczułam ten dreszcz przebiegający od karku przez plecy, aż do tych intymnych miejsc.
I wtedy wciągnął mnie do tej starej, opuszczonej łazienki, do której nikt nie zagląda. Jest ciemno. Na oślep usadził mnie na umywalce.
Kochaliśmy się pospiesznie, tak jak nigdy. Tak jakbyśmy w każdym geście, w każdym ruchu pragnęli pokazać, jak bardzo za sobą tęskniliśmy. Za tą intymnością.
Długi czas nie było mi tak dobrze. Już dawno nie czułam się tak cudownie spełniona.
- Ty również za mną tęskniłaś. - Wymruczał, przepełniony tą swoją bartmanową satysfakcją. Oddałam mu się w starej łazience. Musiałam jednak przyznać, że to było cholernie ekscytujące.
  Pomógł mi zejść z umywalki i od razu odwróciłam się w stronę lustra. Przez małe okienko wpadała smuga światła, dzięki której choć trochę widziałam swoje odbicie. Poprawiłam zupełnie stargane włosy związując ponownie kucyk. Bartman poprawił mi bluzkę na plecach.
  Gdy razem wyszliśmy na korytarz, na sali słychać było już gwizdek trenera Wojtowicza. Cudownie. Byłam pierwsza a na trening wejdę jako ostatnia.
  Puściłąm rękę Zbyszka i wciąż rozpalona po tym szybkim seksie ruszyłam do rozgrzewajacych się dziewczyn. On natomiast śmiesznie rozanielony dołączył się do odbijających w kółeczku Igły, Kosoka, Grozera, Achrema i Nowakowskiego. Oddychałam głęboko starając się stwarzać pozory normalności, choć gdy tylko spojrzałam się na mojego siatkarza, oblewałam się rumieńcem.
- Julka. Julka, ręce. - Potrząsnęłam gwałtownie głową. Kamil stał nade mną i czekał, aż wyciągnę ręce do góry. - Kontaktuj.
- Przepraszam. - Zawstydzona spuściłam głowę, jakbym została przyłapana na gorącym uczynku.
Posłusznie wyciągnęłam ręce ku górze. Kamil przeszedł za mnie i chwycił mnie za nadgarstki. Najpierw ostrożnie ciągnął do tyłu ręce proste na całej długości, a potem pochylił się nade mną... właściwie kładąc się na mnie podczas gdy rękoma sięgałam podłogi.
  Wzdrygnęłam się. Był dziwnie blisko mnie. Ta bezpośredniość i jego dotyk spowodowała, że dziwnie się poczułam. To nie był profesjonalny Kamil.. a może tak działał na mnie tylko wcześniejszy numerek z Bartmanem?
Stanowczo zaczęłam przesadzać.
  Chłopcy w tym czasie rozłożyli dwie siatki na wielkiej sali na naszą wysokość. Trener podzielił nas na dwie drużyny według ułożonej przez siebie rozpiski.
Stanęłyśmy na swoich boiskach i przeszłyśmy do ataku. Chłopcy też się podzielili i blokowali nasze ataki.  To był horror. Wyskakiwali tak wysoko, że przebicie piłki w ogóle na drugą stronę graniczyło z cudem.
Potem ćwiczyliśmy jeszzce taktyki, grając z chłopakami ssześć na trzech. To było zabawne, zwłaszcza że przeciwko mojej drużynie grał kosa, Achrem i Igła. Widok atakującego libero był naprawdę komiczny.
- Kurwa punkt! - Wrzasnął jakby zdobił mistrzostwo świata, wcześniej uderzając piłkę wystawioną przez Grześka.
- Nie dziw się. - Burknęłam. - Siatka jest wystarczająco nisko nawet dla ciebie.
Wszyscy się zasmiali.
Gra na naszym boisku przebiegała dosyć ... "luzacko". Dobrze wiedziałyśmy, że byłyśmy tą drugą szóstką. Dlatego też trener stawał głównie przy drugim boisku przy pierwszej szóstce, a fizjoterapeuci uważali, by potężne ataki Grozera i Bartmana nie uszkodziły żadnej z zawodniczek.
- Sosnowska! - Krzyknął nagle trener. - Chodź tu.
  Zdziwiona podbiegłam do niego. Kiwnął również na Izkę.
- Zmienicie się. - Zarządził. - Chcę zobaczyć, jak Młoda sobie poradzi na twoim miejscu, Iza. Najprawdopodobniej będzie się z tobą zmieniała.
  Byłam w kompletnym szoku. To znaczy... fakt, że być może będę czwartą przyjmującą wcale nie oznaczał, że będę grała na meczu.
  Zajęłam swoje miejsce. Grozer dosyć mocno zagrywał na środek. Libero dzielnie odebrała i podała do rozgrywającej. Ruda posłała piłkę własnie mi.
 Dasz radę, Julka. Uda ci się.
Uderzyłam z całej siły, jednak piłka wróciła na naszą stronę. Zablokował mnie mój własny chłopak!
- No wiesz co?! - Podenerwowałam się. Bartman się wyszczerzył i posłał mi buziaka w powietrzu.
- Młoda! Nie pzowól, żeby ten kretyn cię tak załatwiał! - Krzyknął d mnie Wojtowicz.
- Ej! - oburzył się, jednak musiałam przyznać, że to zadziałało.
Czułam nagły przypływ siły i energii. Gdy Grozer jeszcze raz raczył nas potężną zagrywką, ta poleciała na mnie. Odebrałam i ledwo powstrzymałam krzyk. Ręce momentalnie stały się czerwone, ale to nie miało znaczenia. Piłka zawisła tuż nad siatką i Ruda dokończyła akcję kiwając prosto w boisko. Moja zagrywka.
Uderzyłam z wyskoku i Mikasa przeleciała tuż nad siatką w ręce niemieckiego gracza. Rozegrali.  Piotrek, stanowczo dla nas zbyt łagodny, zaledwoe splasował w ręce libero. Dzięki dokładnemu odbiorowi Ruda miała pole do popisu. Nie wybrała jednak ani środka, ani lewego ataku czy innych opcji. Wybrała mnie bym mogła pokazać, że potrafię.
Zrobiłam dwa szybkie, długie kroki i wyskoczyłam wysoko w górę pomagając sobie wymachem rąk. Wręcz zawisnęłam w powietrzu, i gdy zbyt wcześnie postawiony blok opadał, ja uderzyłam. Piłka przeleciała mu między rękoma i wpadła w boisko.
- Jest! - Krzyknęłam. Podbiegłam do dziewczyn i wszystkie przybiłyśmy sobie piątki, jakby to był prawdziwy mecz.
- No proszę, Zibi, teraz to masz serio konkurencję. - Grozer się z niego nabijał.
- Może Julka jest facetem?... - Zastanawiał się na głos Cichy Pit.
- Zapewniam, że nie jest facetem. Ani konkurencją. - Bartman stanął przed siatką i wyciągnął ręce ku górze. - Jest po prostu moją zdolną dziewczyną.
Gdy to usłyszałam, na mojej twarzy pojawił się promienny uśmiech.

Po treningu poszliśmy do swoich szatni. Z sali wyszłam jako ostatnia, bo pan Krzysiek jeszcze mnie rozciągał. Przez te mocne ataki trochę nadwyrężyłam ramię.
- Kurcze, boli. - Jęknęłam ze skrzywioną miną.
- Efekt popisywania się przed chłopakiem. - Zironizował Krzysiek i mocniej naciągnął ramię. Jęknęłam jeszcze bardziej.
  Krzysiek był wyraxnie niezadowolony. Uprzedzał mnie, że nie powinnam jeszcze aż tak bardzo szarpać barków, jednak wazniejsze okazało się ja i moje ego.
- Zbyszeeeek! - Zawołałam go. Wychodził właśnie z sali. To był mój akt rozpaczy. - Ratuj, bo on mi chce ramię wyrwać!
- Czasem trzeba trochę pocierpieć. - Wzruszył ramionami. I on mnie kochał!? Ładne mi rzeczy.
- Igła, to chociaż ty... - Brałam go na oczka kota ze Shreka, jednak on się głośno zaśmiał i wyszedł z chłopakami.
No nie, super! Wszyscy mnie olali.
- Wiesz co, idź teraz do Kamila, posmaruje ci jeszcze ramię maścią chłodzącą. - Pogłaskał mnie po głowie. O ironio. teraz taki troskliwy?
Skrzyżowałam nogi i wstałam jednym, sprawnym ruchem. Idąc przez salę cicho wyzywałam na niego i za plecami słyszałam tylko jego zachrypnięty chichot.
Kamil był w swoim, a moim starym gabinecie. Niewiele się zmieniło. Podziwiałam jednak jego pedanctwo - wszystkie kartki były idealnie poukładane. na biurku był zaledwie długopis. Wyglądało to tak, jakby się jeszcze dobrze nie zadomowił w naszym klubie.
Spojrzał na mnie znad "Rzeszowskiego przeglądu sportowego". Na szczęście nie było to ten feralny, majowy numer. Na czerwcowej okładce byli tutejsi młodzi lekkoatleci.
- Krzysiek prosił, żebyś mi ramie posmarował mascią chłodzącą.- Nie wiem czemu miałam wrażenie, że czekał aż przyjdę.
Poderwał się tak, jakbym zaraz miała umrzeć i poszedł do szklanej gabloty.
- Usiądź. - Wskazał na podłużne łóżko. Usiadłam i czekałam, ale nic nie robił. - Musisz ściągnąć bluzkę z prawego ramienia. - No tak. Racja.
Zrobiłam to, o co poprosił. Otrożnie wyciągnęłam obolałe ramię z rekawa i uwoniłam je dołem bluzki. Na szczęście miałam dziś na sobie sportowy stanik, więc nie czułam się zbytnio nieswojo.
Niby zwyczajnie, jak profesjonalny fizjoterapeuta nakładał na moje obolałe ramię maść, dokładnie wcierając i masując przy okazji. Niby to było takie normalne, kiedy drugą rękę zacisnął na moim drugim ramieniu uszztywniając całą obręcz barkową. I wszystko skończyłoby się dobrze, gdyby nagle nie chwycił mocno mojego karku i stanął przede mną wpijając się w moje usta.
  próbowałam go odepchnąć, ale mimo niewinnego wyglądu miał naprawdę dużo siły. okłądałam go pięściami, kiedy położył mnie na kozetce i próbował ściągnąć ze mnie koszulkę na dobre.
- Prze.. przestań! - Piszczałam cicho pomiędzy jego pocałunkami. W końcu udało mi się go odepchnąć na tyle mocno, że upadł na podłogę. - Co to było?!- Wrzasnęłam na niego.
- Ja... podobasz mi się. - Stwierdził a mnie jak w pysk strzelił.
Co on sobie wyobrażał?! Że może całować pierwszą lepszą?!
- Nawet jakbym nie miała chłopaka nie chciałabym zostać pocałowana w taki sposób! - Nerwowo zakładałam na siebie koszulkę. Krew we mnie wrzała.
- Kurde, przepraszam. - Bąknął pod nosem. - Ale ja chcę żebyś ze mną była! Spróbujmy, proszę!- Błagał. Podszedł do mnie, jednak zeskoczyłam na podłogę i oddaliłam się na bezpieczną odległość.
- mam chłopaka i go kocham.
 Znowu podchodził w moją stronę, a ja co raz bardziej zbliżałam się w stronę drzwi.
  Nie byłam z natury histeryczką, dlatego musiałam spróbować wytłumaczyć mu to wszystko na spokojnie. Poza tym jakbym wybiegła w tym stanie na korytarz, z szaleńczo bijącym sercem i niedbale włożoną koszulką, i nie daj boże wpadłabym na Zbyszka... Kamil byłby trupem.
  Blondyn patrzył na mnie tym swoich chłodnym, niebieskim spojrzeniem. Powoli zaczynałam się go bać, jednak nie mogłam mu tego okazywać.
- Zerwij z nim. - Jego słowa zabrzmiały jak rozkaz. - Kocham cię bardziej.
Jego zachowanie sprawiało, że zaczynałam w nim widzieć psychopatę. Naprawdę.
- Skoro mnie kochasz to powinieneś chcieć, żebym była szczęśliwa. - Próbowałam go złapać za słówka. Właśnie dotknęłam plecami drzwi. Na wyczucie sięgnęłam do klamki.
- Chcę, zebyś była szczęśliwa, ale ze mną! Ten kretyn cię zrani prędzej czy później!
Plask.
Kamil odruchowo położył dłoń na policzek. Nie wiem, czy dobrze zrobiłam wymierzając mu w twarz. Powoli zaczynałam wierzyć w to, że jest nieobliczalny. Jednak zrobiłam to i musiałam być twarda do końca.
- To zachowanie... - warknęłam groźnie - nie zbliżaj się do mnie a nikomu nie powiem, co zrobiłeś.
I wyszłam trzaskając drzwiami.
  Momentalnie w moich oczach nagromadziły się gęste łzy. Stanowczym krokiem i ze spuszczoną głową przemierzałam korytarz w kierunku własnej szatni, jednak nie spodziewałam się, że wpadnę na słup.
- Julka? - Pierwsze słyszę, żeby słupy gadały. Wciąż podminowana i zdruzgotana podniosłam głowę.- Kurwa, co jest?
 Dopiero spojrzenie Grześka uświadomiło mi, że po moich policzkach spływają łzy. Szybko starłam je dłońmi.
- Nic.- Rzuciłam krótko. Kosa jednak bacznie penetrował każdy centymetr mojej twarzy, jakby chcąc doszukać się odpowiedzi.
- Masz bluzkę założoną tył na przód. - Zauważył.
Zawsze mnie to wkurzało, że był zbyt bystry.
Chciałam go wyminąć, jednak złapał mnie mocno za ramiona. Jęknęłam.
- Zaraz... Byłaś u tego Kamila na smarowaniu ramienia, nie? - Idealnie skojarzył fakty. Nagle jego wyraz twarzy zmienił się w niezwykle rozzłoszczony. - KURWA! Zrobił ci coś ten padalec?!
- Nie! - Skłamałam. Grzesiek zbyt dobrze mnie znał i wiedział, kiedy mówię prawdę. Odpuściłam. - Dobra, próbował. - Siatkarz zacisnął szczękę, a jego mięśnie wyraźnie się napięły. - Ale spokojnie, nic nie zrobił.
- Julka, tak być nie może!
- Po pierwsze mów ciszej. A po drugie, już sobie z nim wszystko wyjaśniłam, jest OK. - Próbowałam uspokoić przyjaciela, mimo że sama byłam cała podnerwowana. - I nie mój Zbyszkowi! Błagam! - Mój zdesperowany głos chyba zrobił na nim wrażenie.
Westchnął głęboko, jednak wcale się nie rozluźnił.
- Wiesz, że on się wkurwi. Najpierw zabije jego, a potem mnie zamknie w domu pod kluczem. - Usilnie starałam się go dalej przekonać.
- O czym gadacie? - Spojrzeliśmy na Bartmana nadchodzącego z boku. Cholera.
  Z nadzieją spojrzałam na grześka, który wyglądał tak, jakby miał mu zaraz wszystko powiedzieć.
- ROzmawiamy własnie o zbliżającym się meczu dziewczyn. - SPojrzał na mnie porozumiewawczo. TO był chyba jakiś cud. DYskretnie mu podziękowałam. - Będę bacznie obserwował, jak gra Julka.
Czytając między wierszami: "Będę bacznie obserwował, czy Julce nie dzieje się nic złego".
- Dobra, chodźcie. - Wzięłam obydwóch pod ramię słysząc, że ktoś idzie. A obawiałam się najgorszego, czyli Kamila. A dzisiaj nie miałam ochoty na niego patrzeć.
Wzięłam torbę z szatni i szybko dołączyłam do chłopaków czekających na mnie przy portierni.


Wieczór spędziłam ze Zbyszkiem u niego w mieszkaniu. Jutro mieli jechac na mecz z jastrzebskim Węglem z samego rana, więc chciałam się z nim nagadać na całe dwa dni.
Tak mi się przynajmniej wydawało na początku. Koniec końców siedziałam obok niego na kanapie, przytulona do niego i objęta jego ramieniem. Bałam się cokolwiek powiedzieć, by nie usłyszał w moim głosie wciąż trzymającego mnie podenerwowania. Dlatego też oboje w ciszy i już w piżamach oglądaliśmy wieczorne wiadomości, niezwykle wyczerpani po treningach.
Moje powieki były co raz bardziej ciężkie i powoli, lecz rytmicznie opadały, aż w końcu odpłynęłam pogrążając się w głębokim śnie...
Albo i koszmarze.

- Julcia. Julcia, obudź się.- Powoli docierał do mnie głos zatroskanego Zbyszka. Pochylał się nade mną podparty na przeramieniu i wpatrywał z niezwykłą troską w oczach. - Miałaś zły sen. - Odpowiedział na moje pytanie, którego nie zadałam.
I wtedy sobie przypomniałam. Lodowate spojrzenie wirowało mi przed oczami, a w uszach dźwięczał ten szorstki głos. Jak dziecko wtuliłam się w ramiona Zbyszka i razem opadliśmy na łóżko.
- Już dobrze? - Upewniał się.
- Już dobrze. - Potwierdziłam cichym głosem. - Jesteś tu, więc jest dobrze.
I wtedy zrozumiałam, jak bardzo boję się jutrzejszego dnia.



~*  *  *~
Hej!
Przepraszam, że rozdział dopiero teraz. Ale miałam trochę załatwiania na uczelni i nie było mnie w domku od rana.
Miałam wrzucić rozdział w sumie wieczorem, ale jedna z czytelniczek wyjeżdża jutro (buziaki, kochana!), i na jej prośbę wrzucam jak najwcześniej. A wieczorem.. może uda mi się coś napisać, to również wrzucę (ale jeśli tak, to będzie to może i nawet przed północą).
I co myślicie o tym rozdziale? Chichotałam czytając, jak się boicie wyswatania Kamila z Julcią. :)
Cóż, w sumie to byłoby całkiem.. logiczne, że chce wprowadzić takie zamieszanie. Ale z drugiej strony Zbyszek z Julią tyle razem przeszli, że to byłoby naprawdę DZIWNE, jeśli zakochałaby się w Kamilu. 
A Kamila pozostawię bez komentarza.. choć z chęcią poczytam, co WY o nim myślicie :)

A teraz muszę się pochwalić. :) Nie wiem czy to zadziwiające wyniki, ale mnie bardzo cieszą. 
Wczorajszego dnia na bloga weszło aż 850 osób. W porównaniu z moimi początkami, kiedy wchodziło zaledwie czterdzieści, to jest .. COŚ. Ale wchodźcie, wchodźcie, bo chcę przekroczyć tysiaka! ;D
No i druga rzecz; ogólnie mój blog ma aż 6000 wyświetleń! Dziękuję, że jesteście i ze czytacie :)

Choć nie ukrywam, na tyle wyświetleń taka ilość komentarzy jest... śmieszna. 

Dlatego bardzo, ale to naprawdę bardzo dziękuję dziewczynom, które regularnie zostawiają nawet krótkie komentarze.