wtorek, 6 sierpnia 2013

52. Niejedna wygrana Zbyszka Bartmana.


**Zachęcam do oglądania filmików - klimatycznie!**
Ósmy lipca dwa tysiące dwanaście. Godzina dziewiętnasta czterdzieści pięć. Sofia. Finał World League 2012. Polska kontra Stany Zjednoczone.
Szykowała się ogromna walka. Kibice zgromadzeni na hali skakali i radowali się tuż przed meczem.
My też tam byłyśmy, w VIP`owskich miejscach. Ubrane w biało-czerwone stroje z numerami własnych chłopaków. Ja, Anka i Monika, która przyjechała do Sofii w ten dzień, co my, tylko wybrała sobie ... hm, lepszą godzinę.
Nasz samolot wylądował o piątej rano, więc pod hotelem byłyśmy o szóstej. ZA WCZEŚNIE. I co tu robić?
Na szczęście spotkałyśmy jego. Na nasz widok rozpromienił się. Cały Winiarski; to on nam umożliwił wejście do hotelu, w którym spali w Sofii. Gdyby nie on i jego poranny jogging zapewne sterczałybyśmy pod drzwiami, dopóki nie wyszliby na trening. 

- Ale nie zdziwcie się, że jeszcze śpią. - Burknął pod nosem sam Winiarski. 
- To się obudzą! Ileż można spać! - poirytowała się Anka. Od razu zaczęła walić w drzwi jak oszalała.
- Anka, spokojnie.
Winiar się zaśmiał.
- Powodzenia. Ja idę pod prysznic. - I wszedł do pokoju znajdującego się na przeciwko.
  Anka znowu walnęła trzy razy z pięści w brązowe drzwi z numerem piętnastym. I gdy się w końcu otworzyły, zostałam wciągnięta w wir gwałtownych wydarzeń.
- Julka! - Zielonooki otworzył drzwi i na jego twarzy wymalowało się ogromne zdziwienie.
 Zaraz potem obok niego stanął sam Nowakowski.
- Anka?! - Krzyknął Cichy Pit.
- Żeby nie było: to nie sen. - Uśmiechnęłam się lekko.
Zbyszek mnie tak wyściskał, tak wycałował, jakby mnie wieki nie wiedział. Ja też się ogromnie ucieszyłam na jego widok. Wiecie, jak to jest. Zobaczy ukochaną osobę po rozłące... 

Pomyśleć, że to było zaledwie wczoraj rano. Byłyśmy już tu dwa dni. I dzisiaj, właśnie teraz rozpoczynał się mecz o wszystko.
Czy to nie było aż za piękne? Wiecie, Polska ... pierwsze miejsce w Lidze Światowej... wciąż tego nie ogarniałam umysłem. Ta atmosfera panująca na hali, ten klimat i krzyki kibiców. Coś wspaniałego. Gdy Polacy wbiegali na boisko krzyczałam jak najęta. Ale wzrok skupiłam tylko na zawodniku z numerem dziewięć.
Czy ten wspaniały człowiek o wielkim sercu, genialny gracz i bóg w ludzkiej postaci był naprawdę moim chłopakiem? Coś.. nieprawdopodobnego.
Bo wiecie, gdy w życiu jest pod górkę to nie wolno się poddawać. Trzeba walczyć. Bo los się w końcu do nas uśmiechnie. 

I tak samo było z naszymi siatkarzami. Walczyli! Kurwa, walczyli jak nienormalni! A ja oglądałam to raz spinając się a raz śmiejąc. 
Znów historia rodzi się na naszych oczach. To jest gra, do której nas przyzwyczaili. Wspaniała gra. Piękna siatkówka. Jest walka. Jest pot i są łzy. Zdenerwowanie i radość. Wzloty i upadki. Szczęśliwe akcje i te zupełnie nieudane.. I te emocje... Kurczę, ale co ja Wam będę opowiadać! Sami zobaczcie. 


Czternastu graczy, którzy wyszli na środek boiska z podniesionymi głowami i z walecznym nastawieniem. Tworzyli jedną potęgę, którą łączyło to samo marzenie - wygrać Ligę Światową. I wspólna radość po trzecim, wygranym secie i jednocześnie całym meczu, była tą najcenniejszą nagrodą, jaką mogli dostać. Bo oni zasłużyli na to najbardziej ze wszystkich.

Skakałyśmy jak oszalałe. Piszczałyśmy. To wszystko było takie...! Nie! Tego się nie da opisać słowami! To było jak spełnienie najskrytszych marzeń. popłakałam się widząc radość naszych chłopaków. Skakali, cieszyli się. Ale kto by się dziwił?! Swędrowski ma rację: Historia rodzi się na naszych oczach. Historia, w której tworzeniu wziął udział mój ukochany, moi przyjaciele. I radość, która wypełniła moje serce była niewyobrażalna.
I ich radość... radość, która wypełniła całą halę, całą Sofię... Nie! Cały świat. A zwłaszcza Polskę...




Gdy odbyło się uroczyste wręczenie medali, na hali rozległ się jeden wielki błysk fleszy z aparatów. Zapewne nasi biało-czerwoni będą w każdej gazecie świata. O mój Boże, co za wyróżnienie. Moja mała główka po prostu tego nie ogarnia. Jakby było mało radości, Zbyszek zdobył nagrodę najlepszego atakującego.!
Możdżon został najlepszym blokującym, Ignaczak oczywiście najlepszy libero całej LŚ, a MVP trafiło w rączki Kurasia.
- Chodź. - Anka pociągnęła mnie za rękę.
 Umożliwili nam wejście na boisko. Poza tym, było takie zamieszanie, że nawet jeśli nie mogłybyśmy tam wejść, i tak byśmy to zrobiły (pamiętacie, "lata praktyki"). Choć sam fakt, że nikt nas nie ścigał był co najmniej dziwny. Od razu rzuciłam się w ramiona uradowanego Zbyszka. Złapał mnie mocno i zakręcił w kółko. Nie ważne było to, że cały świat na nas patrzy. Nic się nie liczyło poza mną a nim.
- Poczekaj tu. - Poprosił nagle i zniknął, zostawiając mnie na środku ogromnej hali.
I wtedy światła trochę przygasły. Tylko to nad moją głową świeciło się mocniej.
- Prosimy o chwilę ciszy. - Poprosił komentator po angielsku.
Kurwa, co się dzieje?! Byłam przerażona, naprawdę. Czy on musiał mnie zostawić akurat w tym momencie?
Nerwowo rozglądałam się w kółko. Serce wciąż biło jak oszalałe; sama nie wiedziałam czy dalej z radości, czy już ze strachu. I wtedy... wtedy go zobaczyłam, a serce momentalnie mi stanęło.
- Julia, - podszedł, z lekkim uśmiechem na twarzy, z rękoma schowanymi za plecami - wygrałem dzisiaj złoto, ale chciałbym wygrać jeszcze jedno. - Serce podeszło mi do gardła. Uklęknął na jednym kolanie i ujął moją dłoń. - Julio, czy zostaniesz moją żoną? - Zapytał wpatrując się we mnie zakochanymi, zielonymi oczami, a na dłoni położył mi otwarte pudełeczko z przepięknym złotym pierścionkiem, zdobionym błyszczącymi brylancikami.
Momentalnie zawirowało mi w głowie. Łzy spłynęły po moich wciąż rozpalonych policzkach. Łzy szczęścia.
I co ja miałam z nim zrobić? Wybrał taki moment! Takie miejsce! Cały świat na nas patrzy, na litość boską!  Musiałam jednak przyznać jedno : chyba lepszych oświadczyn sobie wymarzyć nie mogłam....
Och, Zbyszku Bartmanie, jak ja cię szaleńczo kocham!
- Wariat. - Wywróciłam aktorsko oczami. Gdy zmarszczył brwi, od razu dodałam - ależ oczywiście, że tak!
  Uśmiech od ucha do ucha znowu pojawił się na jego twarzy. Wstał i mocno złapał mnie w swoje silne ramiona. Płakałam. On też.
Na hali rozległy się głośne oklaski i piski. "Congratulations on your engagement. I hope you will both be very happy together!" - Powiedział komentator, życząc nam szczęścia z okazji zaręczyn.
Nasi przyjaciele podeszli do nas bliżej i cieszyli się razem z nami. Ale dla mnie liczył się w tamtym momencie tylko on. Założył mi pierścionek na palec nie pozwalając mi odbiec spojrzeniem z jego zielonych tęczówek. I pocałowałam go tak mocno, że świat ponownie przestał istnieć. 

A pierścionek na moim palcu już zawsze błyszczał z tą samą intensywnością, zupełnie jak iskierki w zielonych oczach Zbyszka Bartmana... 


~*  *  *~
Witajcie, moje kochane :)
To już ostatni przed Epilogiem rozdział. Cóż, zaraz go wrzucę, to i tam się rozpiszę bardziej.... jak opanuję łzy! ;o
Buziaki! 








3 komentarze:

  1. O nieeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee ! epilog to słowo którego nienawidzę ;c

    Ale dziękuje Ci za opowiadanie które nie raz doprowadzało mnie do łez i na którego rozdziały tak wyczekiwałam :)

    Nie kończ pisać , pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też dziękuję ;))
    Za wylane hetrolitry łeż i za chwile szczęścia!

    OdpowiedzUsuń
  3. http://did-you-forget-that-i-was-even-alive.blog.onet.pl/2014/01/05/odcinek-4/


    Zapraszam na odcinek :)

    OdpowiedzUsuń