poniedziałek, 5 sierpnia 2013

50. Holidays, so beautiful!...

- JA. NIE. MOGĘ. - Anka stała z wytrzeszczonymi oczami. Lada moment a wylecą jej z orbit, przysięgam.- My mamy mieszkać w tym pałacu?!
- Ee.. wiesz, to chyba nie ten adres... - Przełknęłam ślinę.
Nerwowo grzebałam w torebce w poszukiwaniu notesu z zapisanym adresem Kamili. Nie mogłam uwierzyć, że... dobra, wiedziałam, że są bogaci, ale żeby aż tak? Moja mama była materialistką do szpiku kości!
  Nim zdążyłam sprawdzić, u bramy pojawiła się moja siostra we własnej skórze. W wysoko związanym niedbałym koczku, topie i obszernych spodniach dresowych.
Anka momentalnie zaczęła piszczeć.
- Jezu Chryste, Julka! To naprawdę tu! - Ekscytowała się. Podbiegła do Kamili i zaczęła ją ściskać i całować. - Dziękuję za zaproszenie!
  Stałam w kompletnym szoku, nie mogąc zrobić najmniejszego kroku. Normalnie szczęka opadła mi do samej ziemi. Pierwsze co pomyślałam, to że Kamila ma naprawdę cudowne życie. Ma wszystko, czego chce. No, poza jednym... rok temu w szpitalu przyznała mi się, jaka była o mnie zazdrosna. Bo ja miałam miłość, a ona nie...
Choć z tego, co opowiadała, gdy była dwa dni temu u nas w Rzeszowie, relacje z jej ojcem polepszyły się, odkąd matka jest w wariatkowie. I gdy tylko wracała do domu w związku z wolnym na uczelni, jej tata odrywał się od pracy i spędzał z nią cały czas.
- Idziesz? - Zawołała mnie ruda.
- Idę, idę.
Niepewnym krokiem dołączyłam do dziewczyn i weszłyśmy na ogromny podjazd. Wszystko aż zadziwiało nowoczesnością i jednocześnie elegancją. A wnętrze... nie, to się nie mieściło w głowie, że ludzie mogą tak mieszkać.
Po dwudziestu pięciu latach spędzonych w małej, katowickiej klitce, miałam mieszkać przez trzy tygodnie w willi? Wrócę do Rzeszowa niesamowicie rozpieszczona.
- Pewnie jesteście głodne. - Kamila wciąż się uśmiechała. A my? Stałyśmy na wielkim holu jak posągi, nie mogące wydusić z siebie ani słowa. - Chodźcie do kuchni. Joe weźmie wasze bagaże. - I momentalnie pojawił się u nas starszy już lokaj.
Jezu Chryste!
- W sumie... to ja bym coś zjadła. - Wyjąkała w końcu Anka.
- Chodźcie.
W trójkę poszłyśmy do przepięknej, nowoczesnej kuchni. Boże, ile ja bym dała, żeby mieć takie pomieszczenie do gotowania. Mieć i gotować w niej razem.. ze Zbyszkiem.
Ostatnio co raz częściej myślałam o wspólnym mieszkaniu z siatkarzem. Chociaż jego kuchnia też była i przestronna i nowoczesna. Ale dom... kurczę, nie myślę o willi. Ale własnych czterech ścianach, ogródku...
- Co chcecie? - Zapytała nas Kamila. Usiadłyśmy na krzesłach barowych przy "wysepce" na środku kuchni. Nim zdążyłyśmy cokolwiek powiedzieć, dodała - w sumie Pani Ela zrobiła rano sałatkę z krewetkami. - Bez gadania wyciągnęła ją na blat i postawiła ja przed nami. - Ale w sumie może wolicie kanapki. - Teraz wyjęła półmisek z przygotowanymi produktami na kanapki oraz pokrojony chleb zbożowy z chlebaka.
- Kamila! - Ogarnęłam ją w końcu. Na co miała wyciągać nam całą lodówkę?
- No.. ale wiecie, ogólnie to czujcie się jak u siebie w domu. - Z uśmiechem położyła nam pod nosami talerzyki ze sztućcami.
- Naprawdę, chleb z masłem by wystarczył. - Westchnęłam patrząc na ogrom i przepych jedzenia, które nam podała na śniadanie.
 Gdy to powiedziałam, Ania zgromiła mnie spojrzeniem. Wiedziałam doskonale, że jej się to podoba. Willa z basenem, blisko do morza i bogate, różnorodne jedzenie. Czego może więcej chcieć kobieta w ciąży? No właśnie. Coś mi się wydaje, że nawet brak Piotrka jej nie przeszkadza.
Nie to co ja. To mnie przytłaczało. Ten przepych, to bogactwo i elegancja... nie moje klimaty. Dlatego tak bardzo różniłam się od matki. Swoją drogą, ciekawe jaki był jej mąż.
- Tata prosił, żebyśmy na niego poczekały, zanim wyjdziemy na miasto. - Usiadła na przeciwko nas i oparła głowę na dłoniach. - Ma przyjechać w porze lunchu.
Siostra dosłownie czytała mi w myślach.
Chciałam go poznać. Jesteśmy przecież poniekąd.. rodziną? Cóż, dziwnie mi to przyznać, ale miałam nadzieję, że to jakiś fajny gościu.
Nie, zaraz. Facet, który poślubił moją matkę nie mógł by fajny.
- To świetnie. - Uśmiechnęłam się. - Nie mogę się doczekać, żeby go poznać. - Przyznałam zupełnie szczerze.- I przepraszam za nią - skinęłam na Ankę, która właśnie przegryzała sałatkę kanapką z szynką i serem. - Teraz to ma podwojony apetyt.
- Wiem, wiem. Ale mówiłam, że jesteście u siebie. - Powiedziała. Spojrzała na Ankę. - Tak w ogóle to gratuluję. - Mówiła o ciąży, oczywiście.
- Dzięki.
I wtedy rozległa się skoczna melodia mojego telefonu. Sięgnęłam do kieszeni.
- Oho, ukochany zatęsknił. - Rzuciła Ania z ironią.
Faktycznie, to był Bartman. Pokazałam jej język i wyszłam na hall.
- Cześć, kotek. - odezwał się jego słodki głos.
To był cios w serce. Tak strasznie zakuło z tęsknoty... bo to nie jest tak, że wieczorem wrócimy do domu i będziemy się lenić przed telewizorem. Jesteśmy razem, ale osobno...
- No cześć. - Zmarszczyłam brwi, żeby się nie rozpłakać. Boże, od kiedy ja się taka płaczliwa zrobiłam? Gdzie się podziała twarda Julka? - Jak żyjesz?
- Własnie jesteśmy po treningu. Trener dał nam taki wycisk, że jutro nie wstanę. - Aż widziałam oczyma wyobraźni, jak krzywi się i dąsa na cały, niczemu nie winien świat.
- Sam sobie taki los wybrałeś, Zbyszku. - Zachichotałam.
- No wiem, wiem.
- Po prostu musisz trochę marudzić. - Droczyłam się z nim.
- A żebyś wiedziała. - Zaśmiał się. - Jesteś jedyną osobą, która mnie rozumie. Jakbym powiedział tu komukolwiek, że po jednym dniu mam w dupie wszystko, to wywaliliby mnie na zbity pysk.

- Oj tam. Dobrze wiesz, że to tylko gadanie. - Wygodnie oparłam się o ścianę. - Tak naprawdę żyć bez siatkówki nie możesz.
- Ale bez ciebie też nie.
  Moje serce mocniej zabiło. Dlaczego? Dlaczego ja tak reaguję? Zupełnie jak podczas rozmowy po pierwszej randce. Wciąż się nakręcam. Ale może to i lepiej? Że w naszym związku nie ma tej monotonii, której tak się obawiałam?...
- Tęsknię, Zbyszku... - Wyszeptałam niemalże bezgłośnie, ale on to usłyszał.
- Ja też. Cholernie. Niewyobrażalnie. - Na jego słowa krajało mi się serce i w oku zakręciła się łezka tęsknoty.
Między nami zapadła chwila ciszy, jednak tej potrzebnej. Słyszałam w słuchawce jego niespokojny oddech, a przed oczami miałam jego zielone tęczówki, pełne ogromnej miłości.
- Jesteś już w Gdańsku? - Zapytał nagle, przywracając mnie do porządku.
- Tak, tak. W sumie przyjechałyśmy zaledwie godzinę temu. - Odparłam już spokojniejszym tonem.
- Fajnie. Skorzystaj, kochanie. - Jego wesoły głos sprawił, że na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Znowu zaczęłam krążyć po holu. - Odpoczynek ci się należy jak nikomu innemu.
- Ja odpoczywam, a ty się męczysz... - i gdzie tu sprawiedliwość?
- Spokojnie, odbijemy sobie w sierpniu. Obiecuję.
A jeśli Zbyszek Bartman coś obiecuje, to tak też się dzieje.
Gdy już miałam coś powiedzieć, za swoimi plecami usłyszałam głos. Męski głos.
- Ju.. Julia? - Kto to, u licha, był?
  Gwałtownie się odwróciłam i napotkałam jego zaciekawione spojrzenie. Jego mina była zdziwiona, jakby nie mógł uwierzyć w to, co widzi.
- Zbyszku, oddzwonię. - Powiedziałam do telefonu i nie czekając na odpowiedź, rozłączyłam się. Spojrzałam na rudego mężczyznę w średnim wieku, w garniturze i okularach na nosie. - Tak, to ja.- Przyznałam się.
- To.. nieprawdopodobne, jak bardzo jesteś podobna do Wioletty... -  wpatrywał się we mnie jak w obrazek. Trochę mnie to krępowało i zawstydzona spuściłam głowę. - Oh, przepraszam. - Otrząsnął się. - Nie powinienem.
- Nie, nic się nie stało. - Pokręciłam głową uśmiechając się słabo.
- Tatuś! - Z kuchni nagle wyskoczyła ruda. Stanęła obok mnie i objęła mnie ramieniem. - Widzę, że poznałeś już moją siostrunię.
  No i tak to się zaczęło.
  Pan Jerzy okazał się być bardzo sympatycznym facetem. Mimo iż byłam niechciana córką z pierwszego małżeństwa jego żony, nie dał mi tego odczuć. Zachowywał się tak przyjacielsko, tak rodzinnie. I normalnie usta mu się nie zamykały. Cóż, gadanie Kamila to z pewnością po nim odziedziczyła.
Jej tata przez całą dobrą godzinę opowiadał o swojej córce albo wypytywał mnie o sport. Niestety, po godzinie musiał wracać do pracy. Nie było łatwo, jak sam to podkreślił, bo był prezesem w jakiejś znanej, tutejszej firmie, której nazwy nawet nie zapamiętałam.

Zaraz po jego wyjściu wyszłyśmy na spacer w kierunku morza, wcześniej przebierając się w krótkie spodenki, topy i sandałki. W takim stroju mogłyśmy iść na podbój Bałtyku, a jak!
Dziewczyny szły przede mną o czymś zawzięcie dyskutując. A ja? Napawałam się czystym, świeżym powietrzem, piskiem latających nad naszymi głowami mew i szumem morza, którego jeszcze nie dostrzegłam. Ściągnęłam sandałki. Piasek był taki miękki i przyjemny...
- Julka, patrz! - Szarpnęła mnie nagle za rękę Anka i pociągnęła do przodu.
I wtedy to zobaczyłam. Ogrom i potęgę morza. Na horyzoncie widać było jedynie statek. A fale rozbijały się na plaży tworząc piękną, białą pianę.
- Ojej... - Tylko tyle z siebie wydusiłam.

Dziewczyny, śmiejąc się z mojej reakcji i z mojej miny, pociągnęły mnie za ręce w stronę wody. Po chwili byłam niemalże cała mokra. Ale czy to było ważne? Najważniejsze było to szczęście, które wypełniło mnie od środka.
Jedyne, czego żałowałam, to że nie było tutaj jeszcze Zbyszka. 

Wyobraziłam sobie, jak idziemy wzdłuż morza trzymając się za ręce, przy cudownym zachodzie słońca. Sytuacja wyssana niczym z jakiegoś romantycznego filmu czy książki. Mówcie co chcecie, ale chyba każda dziewczyna o tym marzy. Nawet ja.
Choć teraz nie narzekałam. Szłam, mimo że sama, ale z uśmiechem wpatrująca się w biegnące i wygłupiające się przede mną dziewczyny. Wyglądają na niesamowicie szczęśliwe. I czego chcieć więcej, jak dwie kobiety najbliższe twojemu sercu są radosne jak nigdy?
To na tym polega miłość. Na cieszeniu się z radości drugiego człowieka. A ja je kochałam jak wariatka.
  Ruszyłam biegiem w ich stronę i dołączyłam do wygłupów.
 

Tak wyglądał nasz pierwszy tydzień. Wstawałyśmy w południe, chodziłyśmy na plażę się opalać, potem na spacer brzegiem morza i późnym wieczorem na miasto. Gdańsk był przecież taki piękny i uwierzcie, było co robić.
Niestety po tym tygodniu sielanka się skończyła, nie tylko dla mnie. Zbyszek wraz z reprezentacją wyjechali do Toronto zagrać pierwsze mecze. To będzie ciężki orzech do zgryzienia, ale wierzyłam w naszych chłopaków.
No a ja? Poszłam tam. Ania z Kamilą czekały na zewnątrz. Poza tym ona mogła mieć tylko jednego odwiedzającego. Ubrany na biało mężczyzna, który pracował w tym psychiatryku, wciąż spoglądał na mnie niepewnie, jakby bojąc się mnie do niej wpuścić. Ale ja tego dnia starałam się być twarda, choć bałam się niemiłosiernie. I gdy otworzył mi drzwi do sali z jednym oknem z kratami, łóżkiem, biurkiem i stoliczkiem, przy którym siedziała właśnie kobieta wpatrując się w ścianę, serce zaczęło walić mi w piersi jak oszalałe.
Wycofać się? Zostać? Odezwać się? Kompletnie nie wiedziałam, jak się zachować.
Udało mi się jednak zdobyć na odwagę i weszłam, siadając na łóżku na przeciwko niej. Była blada jak nigdy. Taka... zaniedbana. Pamiętałam ją jako elegancką kobietę, pełną wyrazu i klasy. Z surowością wymalowaną na twarzy. A teraz? Tak obojętnie wpatrywała się w ścianę za moimi plecami nawet nie zauważając, że tam jestem.
Jednak po coś tu przyszłam. Nie mogłam więc siedzieć bezczynnie. Musiałam coś.. powiedzieć. Tak bardzo chciałam z nią porozmawiać...
- Mamo?... - Zapytałam się niepewnie.
  I od razu tego pożałowałam...




~*  *  *~
Hej, hej. 
Mam nadzieję, że się nie gniewacie, że nowy rozdział dopiero dziś rano? Ale w sumie mam tak napięte życie teraz, że chyba dam radę wrzucać jedynie jeden rozdział dziennie :(
Ale w sumie co mam się spieszyć, jak to prawie koniec?...
PS. KOMENTUJCIE, żebym wiedziała, że ze mną dalej jesteście ! :)

Gorące pozdrowienia znad morza od Rudej, Anki i Julki! ;3





8 komentarzy:

  1. Zżera mnie ciekawość - czekam na kolejny rozdział! Staram się nie myśleć, że to już powoli koniec, ale cieszy mnie wiadomość, że w dalszym ciągu masz zamiar pisać, więc... ;)
    No ale, jak tu się rozstać z takimi bohaterami - z Julką, Zbyszkiem, Anką, Kamilą, Piotrkiem, Moniką, Grześkiem... Ygh... No cóż - w każdym razie - niecierpliwie czekam na rozwój wydarzeń. ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. Czemu powoli zbliża się koniec ? Ja nie chce !!!!! Tak mnie wciągneło to opowiadanie że na samą myśl że już wkrótce koniec robi mi się smutno:( dlaczego nie możesz pociągnąć tego dłużej jak najdłużej ? Ja nie dam rady nie wytrzymam bez Julki i Zbyszka :( Chyba się uzależniłam od czytania tego bloga . Wpadłam w naług i ciężko mi będzie z niego wyjść no trudno mój komentarz nie sprawi przeciez że bedziesz pisać cały czas dopłóki mi się nie znudzi bo to by bylo nienormalne . czekam na kolejny rozdział:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ej, ale ja nie zakończę przygody z pisaniem :)
      Już mam pomysł na nowe opowiadanie (cóz, jak skończę to nie chcę, żebyście czekały na kolejne jakoś długo), z tym że tylko na siatkarzy się zdecydować nie mogę hehe ;D
      Buziaki!

      Usuń
  3. Jestem zdania jak koleżanka u góry!
    Czekam na kolejny ;))

    OdpowiedzUsuń
  4. Jejkuu czemu to już bliżej końca? :(( Tak bardzo podobało mi się to opowiadanie zwłaszcza dlatego, że lubię Bartmana ;D Ale to już mniejsza z tym no bo co z tego, że lubię skoro niektóre blogi z nim są beznadziejne, a twój akurat jest świeetny! <3

    OdpowiedzUsuń
  5. faajne zdjęcie :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetny rozdział:) Z resztą całe opowiadanie jest świetne;) tylko szkoda,że już powoli się kończy:(

    OdpowiedzUsuń