poniedziałek, 5 sierpnia 2013

51. Szalony pomysł ciężarnej Anki.

- Mamo?... - Zapytałam niepewnie.
Od razu tego pożałowałam. Ona... nie spodziewałam się takiej reakcji. Najpierw na mnie spojrzała i na jej twarzy wymalował się gniew. A potem... cóż, potem się na mnie rzuciła. Ale na pewno nie po to, by wyściskać własną córkę.
- TY bękarcie!!!! - Wrzeszczała jak opętana. Wstała i widziałam jak jej mięśnie napinają się. Wstyd mi to przyznać, ale wyglądała jak psychopatka. Jakby znalazła się w jakimś amoku... jakby żyła w innym świecie. Swoim świecie.
  Na szczęście w porę na salę wpadł lekarz i trzymając ją mocno za ramiona, usadził z powrotem na krzesło.
  Czułam jak mi się robi niedobrze. Moja własna matka.
- Ty ... ty... jak śmiesz się tu pokazywać! - Krzyczała opętana. - Nienawidzę cię, nienawidzę!
Przełknęłam ślinę i powstrzymywałam łzy. Z ledwością. Jej opiekun spojrzał na mnie niepewnie i bezgłośnie zapytał, czy chcę już wyjść. Ja jednak pokręciłam głową. W moim sercu wciąż była ta iskierka nadziei...
- Mamo. - Powtórzyłam spokojnym głosem. Starałam się nie okazywać zdenerwowania. Starałam się nie okazywać nic, poza cholerną czułością i troską. Kurwa, jak ja to robiłam? Skąd u mnie to opanowanie?...
- Żałuję, że nie umarłaś. - Syknęła i splunęła mi pod nogi.
To był cios w serce. Zmarszczyłam nos, chcąc powstrzymać wybuch gwałtownego płaczu, ale na szczęście po moim policzku spłynęła tylko jedna łza. Stanowczo już za wiele razy przez tą kobietę płakałam.
A ta sytuacja mnie powoli przerastała. Moje opanowanie też miało swój kres, jednak pozostała mi godność, której ona już nie miała ani krzty.
 Podeszłam nieco i ostrożnie się nachyliłam, zachowując odpowiedni dystans, by w razie czego uniknąć ataku.
- Wiesz, chciałam ci tylko podziękować za jedną rzecz. - Wyznałam jej szczerze. - Za to, że mnie urodziłaś. Za nic więcej. Bo teraz mam piękne życie, a nie takie, jaka ty sama mi zgotowałaś.
I wyszłam, pozostawiając ją w zupełnym milczeniu. 

 Mimo wszystko całe popołudnie, jakie pozostało, miałam naprawdę tragiczne. Kamila z Anką próbowały mnie pocieszyć, gdy usłyszały, co się stało. Jednak w pełni to nie pomagało. Wiecie, usłyszeć takie słowa od rodzonej matki potrafią naprawdę "zabić". A najgorsze było w tym wszystkim to, że ja chciałam dobrze. I z tego co lekarz mówił, moja matka przez cały zeszły tydzień powtarzała moje imię. W kółko, bezustannie...
Najwyraźniej trafiłam na dzień, kiedy naprawdę nie była w humorze. Bywa i tak. 
Humor dopiero zaczął mi się poprawiać, kiedy grali nasi chłopcy grali pierwszy mecz w Toronto. Z Brazylią. I to był ten przełomowy moment.
Moment, który przyniósł mnie, Ani i Kamili tonę łez radości. Te emocje, ten dreszcz. Czułam się, jakbym siedziała na trybunach i im kibicowała. Każda akcja, każde uderzenie w ataku, każda zagrywka... wszystko przeżywałam razem z naszymi zawodnikami. Ale to była ich gra; gra, do której nas przyzwyczaili!
- Oni kurwa naprawdę dają z siebie wszystko! - Ryczała Anka po dwóch wygranych naszych setach.
Czułam to samo co ona. Dumę z naszych chłopców. Ogromną dumę.
Kolejne dwa sety były naprawdę emocjonujące, jednak doprowadziły do tie-break`a. I wtedy było apogeum stresu i napięcia...

- Ależ nieprawdopodobna historia! - Krzyczał Swędrowski, gdy kończymy mecz 15:12.  - POLSKA WYGRYWA PIERWSZY RAZ Z BRAZYLIĄ OD  DZIESIĘCIU LAT! 
  Poskoczyłyśmy z kanapy i zaczęłyśmy się ściskać, jak polscy siatkarze ukazani na ekranie. Coś niesamowitego! Te dreszcze, radość, emocje!
I gdy po piętnastu minutach zadzwonił do mnie Zbyszek, serce wciąż waliło mi jak oszalałe, a emocje nie oklapły.
- Widziałaś?! Kurwa, widziałaś to?! - Wrzeszczał do telefonu. - Ja pierdolę! 
Tak bardzo się ekscytował, że znowu się popłakałam.
- Widziałam, Zbyszku! Żebyś ty wiedział, jaka ja jestem z was cholernie dumna. Z ciebie dumna!
 I taka tez była prawda. Rozpierała mnie duma, gdy oglądałam każdy kolejny mecz będąc w Gdańsku. Toronto, Katowice, São Bernardo do Campo i Tampere. I każdy mecz przynosił tyle samo emocji przed telewizorem, na widowni i na boisku. Chłopcy walczyli i potężnej Brazylii dali się pokonać jedynie raz. Tylko raz. A to znaczyło, że... oni naprawdę mogą wiele osiągnąć. Ci głupiutcy chłopcy, żartujący na każdym kroku, tak beztrosko podchodzący do życia... teraz dawali z siebie wszystko na boisku. Walczyli z całych sił. Dla Polski, dla Nas i przed wszystkim dla siebie.
Z grupy B Polska awansowała do Final Six z mocnej, pierwsze pozycji, gromadząc na swoim koncie aż dwadzieścia dziewięć punktów. Brazylia również przeszła mając dwadzieścia sześć puntów. Fakt, że nasi wyszli z grupy oznaczał jedno: szykuje się jeszcze większa walka, większe emocje. I jak nasze serca to wytrzymają?! Koniecznie trzeba będzie zamówić wizytę u kardiologa..

I w ten sposób pozostałe dwa tygodnie wakacji w Gdańsku upłynęły. Na plażowaniu, kibicowaniu naszym przed wielką plazmą w salonie Kamili i wieczornych pogaduszkach. Musiałam jednak przyznać, że odpoczęłam jak nigdy. Wiecie, sam fakt bycia nad polskim morzem przynosił dziwną ulgę i beztroskę.
O nieszczęsnym spotkaniu z matką dosyć szybko zapomniałam. Cóż, czego mogłam się spodziewać jak nie nienawiści? Przecież nie oczekiwałam od niej spóźnionego przypływu matczynej miłości... Kobieta, którą spotkałam w psychiatryku dała mi jedną, porządną lekcję. A jeśli nie lekcję, to pogląd na przyszłość... ja NIGDY tak swoich dzieci nie potraktuję. Nigdy nie porzucę ani nie zostawię. Cokolwiek by się nie działo.
Obiecuję to sobie i moim przyszłym dzieciom. 
Podróż PKS`em z powrotem do Rzeszowa była naprawdę męcząca. Anka co chwilę miała ciążowe mdłości, zupełnie jakby była w pierwszym trymestrze. Udało nam się to jednak opanować po jakiś dwóch godzinach jazdy i postoju na stacji benzynowej. Choć osobiście wolałabym, ażeby te mdłości miała, bo przynajmniej nie gadała...
A wpadła na naprawdę pojebany pomysł. I tylko przekleństwo mogło wyrazić to, co o tym wszystkim myślę.
- Kobieto, jeszcze nawet nie wróciłaś do domu! - Poirytowałam się niesamowicie.
Ja wiem, że Anka to usiedzieć na tyłku nie umie, ale teraz to przesadza. Przecież w ciąży jest, gdzie jej tam kolejne podróże! I to jakie długie!
- Ojej, przesadzasz no. - Skrzywiła się. - Poza tym wiem, że o tym marzysz. Chcesz tego. - Tym swoim spojrzeniem wymusiła na mnie dosyć szybką zmianę decyzji. - Naprawdę, pożądasz tego....
- Dobra, przestań. - Aż dłońmi twarz zasłoniłam.
Ona była istnym potworem. A drugi, mały potworek miał przyjść niedługo na świat. Jak ja ich oboje ogarnę?! Pozostawało mieć nadzieję, że to dziecko będzie miało wrodzony spokój Piotra Nowakowskiego.
- Mały lub mała też się ucieszy. - Przyjaciółka czule pogłaskała wystający brzuszek i uśmiechnęła się pod nosem.

Do Rzeszowa zawitałyśmy na zaledwie dwa dni. Nawet Max`em nie zdążyłam się nacieszyć. Rodzice Anki również byli zszokowani naszą nagłą decyzją. To znaczy.. decyzją ich córki, która przecież nawet nie rozumiała siatkówki.. ale w tym przypadku to nie miało znaczenia. I nie wypakowując rzeczy z walizek pojechałyśmy taksówką na lotnisko.
- Wiesz, że to jest szalony pomysł. - Skwitowałam ją, gdy z biletami w rękach czekałyśmy na naszą odprawę.
- A czymże byłoby życie bez szaleństw?! - Krzyknęła rozradowana. - Pomyśl, jak ten twój kretyn się ucieszy!
 I przed oczami miałam jego zielone tęczówki. I to właśnie w pogoni za nimi wsiadłam do samolotu, choć bardzo się obawiałam tego lotu. Naprawdę. Wiecie, jaka ja pechowa jestem. 

Ale fakt, Anka miała w jednym rację. Marzyłam o tym, by zobaczyć, jak Nasi siatkarze grają o pierwsze miejsce w Sofii, dlatego też usiadłszy spokojnie na swoim miejscu w samolocie, dla świętego spokoju zamknęłam oczy wymuszając piękny sen o Zbigniewie Bartmanie....





~*  *  *~
Hej, moje Kochane. :)
Dzisiaj był ciężki dzień, a jutro będzie jeszcze bardziej ciężki... Ale co poradzić? 
Ten rozdział musiałam Wam napisać dzisiaj ( i o dziwo, udało się), ponieważ jutro o 7:30 mam pierwszy autobus, bo jadę do starego szpitala po dokumentację z dawniejszych badań. A potem... prosto do ortopedy... ale o moim "kiedysiejszym" wypadku opowiem Wam innym razem. Szkoda psuć sobie humorów. No a potem jeszcze spotkanie rodzinne.. no i będę dopiero w domu wieczorem. AUTENTYCZNIE. 
Dlatego kolejnego rozdziału możecie się spodziewać albo jutro późnym wieczorem (ale serio późnym), albo z samego rana w środę. Nie mniej jednak postaram się Wam wrzucić go jutro. 

Pozdrawiam Was gorąco. ;* 
Wasza Bloggerka! 


3 komentarze:

  1. Ta Anka ma naprawde szalone pomysły :) czekam na kolejny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  2. CZekam na kolejny rozdział ;))

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny rozdział z resztą jak każdy:)
    Pozdrawiam Kinia

    OdpowiedzUsuń