poniedziałek, 19 sierpnia 2013

niedziela, 11 sierpnia 2013

ZAPRASZAM NA NOWE OPOWIADANIE!

Zapraszam Was moje drogie i kochane czytelniczki na mój nowy blog:

http://twinsintheteam.blogspot.com

Opowiadanie o dwóch całkowicie różnych siostrach bliźniaczkach, które (jedna chce, a dla drugiej to wyrok śmierci) spędzają czas w Spale z Naszymi siatkarzami.
Ale to nie będzie jakiś tam zwykły, prosty romansik. Tak jak w opowiadaniu Hopes, Dreams and Volley, tu także będę chciała Wam pokazać... coś innego. Pokażę Wam walkę o rodzinę, prawdziwą miłość i oddanie. Będą niespodzianki i niezwykłe zwroty akcji. Wzloty i upadki. Szczęście i pech. Ale wszystkiego dowiecie się w trakcie czytania i śledzenia losów bliźniaczek. :)


Serdecznie zapraszam ! :)
Wasza oddana bloggerka. 


PS. Dziękuję czytelniczce Basi F. za podpowiedź związaną z udostępnieniem tutaj linku do nowego bloga.


wtorek, 6 sierpnia 2013

EPILOG. // O wspaniałym człowieku nigdy się nie zapomina.

Nie gaś swoich marzeń w po­piel­niczce rzeczy­wis­tości.Nie pozwól by zmieniły się w po­piół lub ule­ciały z dy­mem.Zgasły jak zduszo­ny oga­rek papierosa.
Pozwól,aby roz­winęły skrzydła i miały szansę na spełnienie. 

I pamiętaj, że nie ma zbyt wiele cza­su, by być szczęśli­wym. Dni prze­mijają szyb­ko. 
Życie jest krótkie. 


Pierścionek na palcu Julii błyszczał z każdym dniem co raz bardziej, zupełnie jak iskierki w oczach Zbyszka. 
Po wygranym meczu w Sofii, zdobyciu Ligi Światowej razem powrócili do Polski. Siatkarzy czekało niesamowite powitanie na lotnisku. Polscy kibice nie zawiedli, jak zwykle pokazali, że są najwspanialsi na świecie. Zupełnie jak Nasi siatkarze. 
Po wszystkich wywiadach, spotkaniach, na które jeździli Nasi reprezentanci, Julia pojechała ze Zbyszkiem na długo wyczekiwane i obiecane przed siatkarza, wspólne wakacje. Spędzili je tym razem w Zakopanem, nic nikomu nie mówiąc o wyjeździe. Pełna konspiracja. 
Gdy wrócili po dwóch tygodniach, przygotowania do ślubu Anki szły pełną parą. Najgorsze było kupno sukni ślubnej. Wiecie, jaka ona jest niezdecydowana; dopiero po tygodniu poszukiwań znalazła tą swoją wymarzoną i pod koniec sierpnia stanęła na ślubnym kobiercu obok Piotrka Nowakowskiego, z rosnącym zdrowym dzieckiem pod sercem. A na weselu bawiła się cała reprezentacja, damska i męska Resovia, cała rodzina i przyjaciele. Przyjechała nawet Kamila ze swoim tatą, oraz Monika prosto z Bułgarii oświadczając, że robotę ma gdzieś, bo za bardzo tęskni za Grzesiem. 
Cóż, to była niesamowita noc. Bo siatkarze mimo wygranej, która dodała im skrzydeł, dalej byli pozytywnymi wariatami pełnymi energii. 
Jeśli chodzi o Monikę, to jej szef po prostu wrócił ją na lepsze stanowisko z powrotem do Polski. Chyba nie mógł znieść jej tęsknoty za rodzimym krajem i za chłopakiem. 
Gdy nadeszły święta Bożego Narodzenia, w domu Anki był już miesięczny synek, Filip. Razem z dzieckiem i mężem Ania spędzała wigilię ze swoimi rodzicami i rodzicami Piotrka tu, w Rzeszowie. Julia natomiast pojechała z narzeczonym do jego rodziców, mimo wielkich wahań - wiecie, po dawnym spotkaniu z Panią Bartman. Ale jego tata okazał się być naprawdę sympatyczny, i gdy zaszła potrzeba, gasił swoją żonę stając po stronie Juleczki. 
W drugi dzień świąt Julia oświadczyła, że jest w ciąży. Matka Bartmana, mimo wcześniejszych oporów, od razu zaczęła planować ślub. 
W sylwestra spotkali się wszyscy razem na rzeszowskiej hali, gdzie zorganizowana była impreza. To był szczęśliwy moment ponownych spotkań. I mimo wszystko, rok dwa tysiące trzynasty, pomimo pechowej cyfry, MUSIAŁ okazać się być szczęśliwy. Julia poślubiła Zbyszka i urodziła mu śliczną córeczkę Karolinkę. Razem z córką i Max`em zamieszkali w domu na obrzeżach Rzeszowa. 
Po roku Julia została powołana, jednak zgodnie ze ZByszkiem doszli do wniosku, że zrezygnuje. Dziewczyna chciała się zająć domem, a mężowi pozwolić reprezentować kraj. Mimo wszystko jednak nie zrezygnowała z siatkówki. Z Resovią połączyła ją niesamowita więź. 
Niestety, po siedmiu latach beztroskiego życia białaczka wróciła. Przeszczep się nie przyjął, tabletki nie pomagały. Ale Julia nie płakała, pomimo szybkiego słabnięcia i co raz bardziej postępującej choroby. Leżała w szpitalu z lekkim uśmiechem na twarzy, raz po raz powtarzając, jak bardzo kocha córkę i męża. Przecież przeżyła tak wiele. I o nic Boga więcej prosić już nie mogła.
Julia Sosnowska zmarła dnia piątego sierpnia. I uśmiechała się nawet podczas ostatniego tchnienia życia...

~~~~~~~~
- Tato, tato! - Krzyczała Karolina szarpiąc ojca za rękaw. - Patrz, mamusia! 
Zbyszek spojrzał na ekran zawieszony na górze rzeszowskiej hali. Uśimiechnął się widząc, jak blondynka spogląda na nich uśmiechnięta, z niezwykłą radością w oczach. Taka pełna życia. 
I taką ją przedstawiał ich córce. Chciał, by wyrosła na tak samo silną kobietę, jaką była ona. 
- Widzisz, patrzy na nas. - Objął córkę ramieniem. 
 To już dwa lata po jej śmierci. Dokładnie piąty sierpnia. Własnie odbywał się mecz Sokoła Chorzów z tutejszym, żeńskim klubem. Jak co roku. To była tradycja, że co roku wszyscy Rzeszowianie schodzili się na halę, by uczcić wspaniałą zawodniczkę, jaką była Julia. 
Byli tu wszyscy jej przyjaciele. Byli tu wszyscy, którzy kochali ją całym sercem. I wszyscy z lekkim uśmiechem na twarzy, pełnym skruchy i tęsknoty. 
- Zbyszku, możemy prosić o słowo wstępu przed meczem? - Poprosił komentator. 
  Bartman wziął córkę za rękę i zbiegli po schodach. Z mikrofonem w ręku, z szaleńczo bijącym sercem stanął małą, drobną blondyneczką na środku hali. Chrząknął. 
- To już dwa lata. Dwa, długie lata... - Westchnął siatkarz, mocniej ściskając Karolinę za rączkę. - ... jak jej nie ma wśród nas. Smutek w sercu jest, ale i radość, bo jej życie nauczyło czegoś tak naprawdę każdego z nas. - Uśmiechnął się lekko pod nosem. - Julia pokazała nam, że trzeba walczyć. Że jeśli się mocno wierzy, to można góry przenosić. Dokonywać niemożliwego. Tu, na rzeszowskim boisku grała wspaniałą grę, wspaniałą siatkówkę. Swoim przyjaciołom dawała radość, pokazywała, że warto żyć, że trzeba łapać każdy dzień. Bo czas ucieka nam.. między palcami. - Przerwał na moment, by wziąć córkę na ręce. - A mnie? Mnie dała siłę do walki, nie tylko na boisku. Dała mi nadzieję. Dała mi wspaniałą córkę, która teraz wypełnia całe moje życie. I najważniejsze; dała mi miłość, która jest najcenniejszym darem życia. 
I nigdy, ale to przenigdy o tobie nie zapomnimy. Bo wspaniałym się człowiek nie rodzi; on się wspaniałym staje. I ty właśnie się taka stałaś. 
Julia Bartman, na zawsze w naszych sercach. 




~*  *  *~
PRZEPRASZAM, że bez happy endu. Chociaż i tak wydaje mi się, że takie zakończenie jest dobre. Mam nadzieję, że mnie nie zjecie? 
Bo jeśli Wam się coś nie widzi, to zamiast ostatnich akapitów dodajcie sobie "I żyli długo i szczęśliwie" - ja osobiście nie lubię takich baśniowych, dziecięcych zakończeń. 
Julia przeżyła wspaniałe życie, pełne smutków i radości. Wykorzystała je maksymalnie, nie sądzicie? 
Pamiętajcie, że cokolwiek by się w życiu nie działo - NIE WOLNO SIĘ PODDAWAĆ! I chciałam, abyście czytając mojego bloga, uwierzyły w to i mimo upadków i problemów we własnym życiu, potrafiły się podnieść, tak jak to zrobiła Julia. Znalazła na tyle siły w białaczce, żeby przeżyć własne życie. I przeżyła.
Komentujcie i dzielcie się swoimi przemyśleniami. TO będzie dla mnie wspaniała nagroda.
I dziękuję Wam, moje drogie czytelniczki, które często komentowały moje nowe posty, że ze mną byłyście. Nie potrafię opisać, jak wielkim szczęściem było dla mnie czytanie waszych komentarzy.


A na poprawę humoru, nasze biało-czerwone wariaty :) (filmik niżej)
My, oddani kibice, zawsze będziemy Wam kibicować! 

PS. Mam już pomysł na nowe opowiadanie, o nowym blogu poinformuję Was w nowym poście tutaj, jakoś w tym tygodniu - jakby ktoś był zainteresowany. :)



"- Popatrzcie na nich! - krzyknęła Julia do swoich czytelników. - Wariaty, nie? - Zachichotała.- Ale weźcie z nich przykład. Uśmiechajcie się, bawcie się i korzystajcie z życia. Każdy dzień traktujcie tak, jakby był tym ostatnim. Wtedy wasze życie stanie się wspaniałe...". :)

52. Niejedna wygrana Zbyszka Bartmana.


**Zachęcam do oglądania filmików - klimatycznie!**
Ósmy lipca dwa tysiące dwanaście. Godzina dziewiętnasta czterdzieści pięć. Sofia. Finał World League 2012. Polska kontra Stany Zjednoczone.
Szykowała się ogromna walka. Kibice zgromadzeni na hali skakali i radowali się tuż przed meczem.
My też tam byłyśmy, w VIP`owskich miejscach. Ubrane w biało-czerwone stroje z numerami własnych chłopaków. Ja, Anka i Monika, która przyjechała do Sofii w ten dzień, co my, tylko wybrała sobie ... hm, lepszą godzinę.
Nasz samolot wylądował o piątej rano, więc pod hotelem byłyśmy o szóstej. ZA WCZEŚNIE. I co tu robić?
Na szczęście spotkałyśmy jego. Na nasz widok rozpromienił się. Cały Winiarski; to on nam umożliwił wejście do hotelu, w którym spali w Sofii. Gdyby nie on i jego poranny jogging zapewne sterczałybyśmy pod drzwiami, dopóki nie wyszliby na trening. 

- Ale nie zdziwcie się, że jeszcze śpią. - Burknął pod nosem sam Winiarski. 
- To się obudzą! Ileż można spać! - poirytowała się Anka. Od razu zaczęła walić w drzwi jak oszalała.
- Anka, spokojnie.
Winiar się zaśmiał.
- Powodzenia. Ja idę pod prysznic. - I wszedł do pokoju znajdującego się na przeciwko.
  Anka znowu walnęła trzy razy z pięści w brązowe drzwi z numerem piętnastym. I gdy się w końcu otworzyły, zostałam wciągnięta w wir gwałtownych wydarzeń.
- Julka! - Zielonooki otworzył drzwi i na jego twarzy wymalowało się ogromne zdziwienie.
 Zaraz potem obok niego stanął sam Nowakowski.
- Anka?! - Krzyknął Cichy Pit.
- Żeby nie było: to nie sen. - Uśmiechnęłam się lekko.
Zbyszek mnie tak wyściskał, tak wycałował, jakby mnie wieki nie wiedział. Ja też się ogromnie ucieszyłam na jego widok. Wiecie, jak to jest. Zobaczy ukochaną osobę po rozłące... 

Pomyśleć, że to było zaledwie wczoraj rano. Byłyśmy już tu dwa dni. I dzisiaj, właśnie teraz rozpoczynał się mecz o wszystko.
Czy to nie było aż za piękne? Wiecie, Polska ... pierwsze miejsce w Lidze Światowej... wciąż tego nie ogarniałam umysłem. Ta atmosfera panująca na hali, ten klimat i krzyki kibiców. Coś wspaniałego. Gdy Polacy wbiegali na boisko krzyczałam jak najęta. Ale wzrok skupiłam tylko na zawodniku z numerem dziewięć.
Czy ten wspaniały człowiek o wielkim sercu, genialny gracz i bóg w ludzkiej postaci był naprawdę moim chłopakiem? Coś.. nieprawdopodobnego.
Bo wiecie, gdy w życiu jest pod górkę to nie wolno się poddawać. Trzeba walczyć. Bo los się w końcu do nas uśmiechnie. 

I tak samo było z naszymi siatkarzami. Walczyli! Kurwa, walczyli jak nienormalni! A ja oglądałam to raz spinając się a raz śmiejąc. 
Znów historia rodzi się na naszych oczach. To jest gra, do której nas przyzwyczaili. Wspaniała gra. Piękna siatkówka. Jest walka. Jest pot i są łzy. Zdenerwowanie i radość. Wzloty i upadki. Szczęśliwe akcje i te zupełnie nieudane.. I te emocje... Kurczę, ale co ja Wam będę opowiadać! Sami zobaczcie. 


Czternastu graczy, którzy wyszli na środek boiska z podniesionymi głowami i z walecznym nastawieniem. Tworzyli jedną potęgę, którą łączyło to samo marzenie - wygrać Ligę Światową. I wspólna radość po trzecim, wygranym secie i jednocześnie całym meczu, była tą najcenniejszą nagrodą, jaką mogli dostać. Bo oni zasłużyli na to najbardziej ze wszystkich.

Skakałyśmy jak oszalałe. Piszczałyśmy. To wszystko było takie...! Nie! Tego się nie da opisać słowami! To było jak spełnienie najskrytszych marzeń. popłakałam się widząc radość naszych chłopaków. Skakali, cieszyli się. Ale kto by się dziwił?! Swędrowski ma rację: Historia rodzi się na naszych oczach. Historia, w której tworzeniu wziął udział mój ukochany, moi przyjaciele. I radość, która wypełniła moje serce była niewyobrażalna.
I ich radość... radość, która wypełniła całą halę, całą Sofię... Nie! Cały świat. A zwłaszcza Polskę...




Gdy odbyło się uroczyste wręczenie medali, na hali rozległ się jeden wielki błysk fleszy z aparatów. Zapewne nasi biało-czerwoni będą w każdej gazecie świata. O mój Boże, co za wyróżnienie. Moja mała główka po prostu tego nie ogarnia. Jakby było mało radości, Zbyszek zdobył nagrodę najlepszego atakującego.!
Możdżon został najlepszym blokującym, Ignaczak oczywiście najlepszy libero całej LŚ, a MVP trafiło w rączki Kurasia.
- Chodź. - Anka pociągnęła mnie za rękę.
 Umożliwili nam wejście na boisko. Poza tym, było takie zamieszanie, że nawet jeśli nie mogłybyśmy tam wejść, i tak byśmy to zrobiły (pamiętacie, "lata praktyki"). Choć sam fakt, że nikt nas nie ścigał był co najmniej dziwny. Od razu rzuciłam się w ramiona uradowanego Zbyszka. Złapał mnie mocno i zakręcił w kółko. Nie ważne było to, że cały świat na nas patrzy. Nic się nie liczyło poza mną a nim.
- Poczekaj tu. - Poprosił nagle i zniknął, zostawiając mnie na środku ogromnej hali.
I wtedy światła trochę przygasły. Tylko to nad moją głową świeciło się mocniej.
- Prosimy o chwilę ciszy. - Poprosił komentator po angielsku.
Kurwa, co się dzieje?! Byłam przerażona, naprawdę. Czy on musiał mnie zostawić akurat w tym momencie?
Nerwowo rozglądałam się w kółko. Serce wciąż biło jak oszalałe; sama nie wiedziałam czy dalej z radości, czy już ze strachu. I wtedy... wtedy go zobaczyłam, a serce momentalnie mi stanęło.
- Julia, - podszedł, z lekkim uśmiechem na twarzy, z rękoma schowanymi za plecami - wygrałem dzisiaj złoto, ale chciałbym wygrać jeszcze jedno. - Serce podeszło mi do gardła. Uklęknął na jednym kolanie i ujął moją dłoń. - Julio, czy zostaniesz moją żoną? - Zapytał wpatrując się we mnie zakochanymi, zielonymi oczami, a na dłoni położył mi otwarte pudełeczko z przepięknym złotym pierścionkiem, zdobionym błyszczącymi brylancikami.
Momentalnie zawirowało mi w głowie. Łzy spłynęły po moich wciąż rozpalonych policzkach. Łzy szczęścia.
I co ja miałam z nim zrobić? Wybrał taki moment! Takie miejsce! Cały świat na nas patrzy, na litość boską!  Musiałam jednak przyznać jedno : chyba lepszych oświadczyn sobie wymarzyć nie mogłam....
Och, Zbyszku Bartmanie, jak ja cię szaleńczo kocham!
- Wariat. - Wywróciłam aktorsko oczami. Gdy zmarszczył brwi, od razu dodałam - ależ oczywiście, że tak!
  Uśmiech od ucha do ucha znowu pojawił się na jego twarzy. Wstał i mocno złapał mnie w swoje silne ramiona. Płakałam. On też.
Na hali rozległy się głośne oklaski i piski. "Congratulations on your engagement. I hope you will both be very happy together!" - Powiedział komentator, życząc nam szczęścia z okazji zaręczyn.
Nasi przyjaciele podeszli do nas bliżej i cieszyli się razem z nami. Ale dla mnie liczył się w tamtym momencie tylko on. Założył mi pierścionek na palec nie pozwalając mi odbiec spojrzeniem z jego zielonych tęczówek. I pocałowałam go tak mocno, że świat ponownie przestał istnieć. 

A pierścionek na moim palcu już zawsze błyszczał z tą samą intensywnością, zupełnie jak iskierki w zielonych oczach Zbyszka Bartmana... 


~*  *  *~
Witajcie, moje kochane :)
To już ostatni przed Epilogiem rozdział. Cóż, zaraz go wrzucę, to i tam się rozpiszę bardziej.... jak opanuję łzy! ;o
Buziaki! 








poniedziałek, 5 sierpnia 2013

51. Szalony pomysł ciężarnej Anki.

- Mamo?... - Zapytałam niepewnie.
Od razu tego pożałowałam. Ona... nie spodziewałam się takiej reakcji. Najpierw na mnie spojrzała i na jej twarzy wymalował się gniew. A potem... cóż, potem się na mnie rzuciła. Ale na pewno nie po to, by wyściskać własną córkę.
- TY bękarcie!!!! - Wrzeszczała jak opętana. Wstała i widziałam jak jej mięśnie napinają się. Wstyd mi to przyznać, ale wyglądała jak psychopatka. Jakby znalazła się w jakimś amoku... jakby żyła w innym świecie. Swoim świecie.
  Na szczęście w porę na salę wpadł lekarz i trzymając ją mocno za ramiona, usadził z powrotem na krzesło.
  Czułam jak mi się robi niedobrze. Moja własna matka.
- Ty ... ty... jak śmiesz się tu pokazywać! - Krzyczała opętana. - Nienawidzę cię, nienawidzę!
Przełknęłam ślinę i powstrzymywałam łzy. Z ledwością. Jej opiekun spojrzał na mnie niepewnie i bezgłośnie zapytał, czy chcę już wyjść. Ja jednak pokręciłam głową. W moim sercu wciąż była ta iskierka nadziei...
- Mamo. - Powtórzyłam spokojnym głosem. Starałam się nie okazywać zdenerwowania. Starałam się nie okazywać nic, poza cholerną czułością i troską. Kurwa, jak ja to robiłam? Skąd u mnie to opanowanie?...
- Żałuję, że nie umarłaś. - Syknęła i splunęła mi pod nogi.
To był cios w serce. Zmarszczyłam nos, chcąc powstrzymać wybuch gwałtownego płaczu, ale na szczęście po moim policzku spłynęła tylko jedna łza. Stanowczo już za wiele razy przez tą kobietę płakałam.
A ta sytuacja mnie powoli przerastała. Moje opanowanie też miało swój kres, jednak pozostała mi godność, której ona już nie miała ani krzty.
 Podeszłam nieco i ostrożnie się nachyliłam, zachowując odpowiedni dystans, by w razie czego uniknąć ataku.
- Wiesz, chciałam ci tylko podziękować za jedną rzecz. - Wyznałam jej szczerze. - Za to, że mnie urodziłaś. Za nic więcej. Bo teraz mam piękne życie, a nie takie, jaka ty sama mi zgotowałaś.
I wyszłam, pozostawiając ją w zupełnym milczeniu. 

 Mimo wszystko całe popołudnie, jakie pozostało, miałam naprawdę tragiczne. Kamila z Anką próbowały mnie pocieszyć, gdy usłyszały, co się stało. Jednak w pełni to nie pomagało. Wiecie, usłyszeć takie słowa od rodzonej matki potrafią naprawdę "zabić". A najgorsze było w tym wszystkim to, że ja chciałam dobrze. I z tego co lekarz mówił, moja matka przez cały zeszły tydzień powtarzała moje imię. W kółko, bezustannie...
Najwyraźniej trafiłam na dzień, kiedy naprawdę nie była w humorze. Bywa i tak. 
Humor dopiero zaczął mi się poprawiać, kiedy grali nasi chłopcy grali pierwszy mecz w Toronto. Z Brazylią. I to był ten przełomowy moment.
Moment, który przyniósł mnie, Ani i Kamili tonę łez radości. Te emocje, ten dreszcz. Czułam się, jakbym siedziała na trybunach i im kibicowała. Każda akcja, każde uderzenie w ataku, każda zagrywka... wszystko przeżywałam razem z naszymi zawodnikami. Ale to była ich gra; gra, do której nas przyzwyczaili!
- Oni kurwa naprawdę dają z siebie wszystko! - Ryczała Anka po dwóch wygranych naszych setach.
Czułam to samo co ona. Dumę z naszych chłopców. Ogromną dumę.
Kolejne dwa sety były naprawdę emocjonujące, jednak doprowadziły do tie-break`a. I wtedy było apogeum stresu i napięcia...

- Ależ nieprawdopodobna historia! - Krzyczał Swędrowski, gdy kończymy mecz 15:12.  - POLSKA WYGRYWA PIERWSZY RAZ Z BRAZYLIĄ OD  DZIESIĘCIU LAT! 
  Poskoczyłyśmy z kanapy i zaczęłyśmy się ściskać, jak polscy siatkarze ukazani na ekranie. Coś niesamowitego! Te dreszcze, radość, emocje!
I gdy po piętnastu minutach zadzwonił do mnie Zbyszek, serce wciąż waliło mi jak oszalałe, a emocje nie oklapły.
- Widziałaś?! Kurwa, widziałaś to?! - Wrzeszczał do telefonu. - Ja pierdolę! 
Tak bardzo się ekscytował, że znowu się popłakałam.
- Widziałam, Zbyszku! Żebyś ty wiedział, jaka ja jestem z was cholernie dumna. Z ciebie dumna!
 I taka tez była prawda. Rozpierała mnie duma, gdy oglądałam każdy kolejny mecz będąc w Gdańsku. Toronto, Katowice, São Bernardo do Campo i Tampere. I każdy mecz przynosił tyle samo emocji przed telewizorem, na widowni i na boisku. Chłopcy walczyli i potężnej Brazylii dali się pokonać jedynie raz. Tylko raz. A to znaczyło, że... oni naprawdę mogą wiele osiągnąć. Ci głupiutcy chłopcy, żartujący na każdym kroku, tak beztrosko podchodzący do życia... teraz dawali z siebie wszystko na boisku. Walczyli z całych sił. Dla Polski, dla Nas i przed wszystkim dla siebie.
Z grupy B Polska awansowała do Final Six z mocnej, pierwsze pozycji, gromadząc na swoim koncie aż dwadzieścia dziewięć punktów. Brazylia również przeszła mając dwadzieścia sześć puntów. Fakt, że nasi wyszli z grupy oznaczał jedno: szykuje się jeszcze większa walka, większe emocje. I jak nasze serca to wytrzymają?! Koniecznie trzeba będzie zamówić wizytę u kardiologa..

I w ten sposób pozostałe dwa tygodnie wakacji w Gdańsku upłynęły. Na plażowaniu, kibicowaniu naszym przed wielką plazmą w salonie Kamili i wieczornych pogaduszkach. Musiałam jednak przyznać, że odpoczęłam jak nigdy. Wiecie, sam fakt bycia nad polskim morzem przynosił dziwną ulgę i beztroskę.
O nieszczęsnym spotkaniu z matką dosyć szybko zapomniałam. Cóż, czego mogłam się spodziewać jak nie nienawiści? Przecież nie oczekiwałam od niej spóźnionego przypływu matczynej miłości... Kobieta, którą spotkałam w psychiatryku dała mi jedną, porządną lekcję. A jeśli nie lekcję, to pogląd na przyszłość... ja NIGDY tak swoich dzieci nie potraktuję. Nigdy nie porzucę ani nie zostawię. Cokolwiek by się nie działo.
Obiecuję to sobie i moim przyszłym dzieciom. 
Podróż PKS`em z powrotem do Rzeszowa była naprawdę męcząca. Anka co chwilę miała ciążowe mdłości, zupełnie jakby była w pierwszym trymestrze. Udało nam się to jednak opanować po jakiś dwóch godzinach jazdy i postoju na stacji benzynowej. Choć osobiście wolałabym, ażeby te mdłości miała, bo przynajmniej nie gadała...
A wpadła na naprawdę pojebany pomysł. I tylko przekleństwo mogło wyrazić to, co o tym wszystkim myślę.
- Kobieto, jeszcze nawet nie wróciłaś do domu! - Poirytowałam się niesamowicie.
Ja wiem, że Anka to usiedzieć na tyłku nie umie, ale teraz to przesadza. Przecież w ciąży jest, gdzie jej tam kolejne podróże! I to jakie długie!
- Ojej, przesadzasz no. - Skrzywiła się. - Poza tym wiem, że o tym marzysz. Chcesz tego. - Tym swoim spojrzeniem wymusiła na mnie dosyć szybką zmianę decyzji. - Naprawdę, pożądasz tego....
- Dobra, przestań. - Aż dłońmi twarz zasłoniłam.
Ona była istnym potworem. A drugi, mały potworek miał przyjść niedługo na świat. Jak ja ich oboje ogarnę?! Pozostawało mieć nadzieję, że to dziecko będzie miało wrodzony spokój Piotra Nowakowskiego.
- Mały lub mała też się ucieszy. - Przyjaciółka czule pogłaskała wystający brzuszek i uśmiechnęła się pod nosem.

Do Rzeszowa zawitałyśmy na zaledwie dwa dni. Nawet Max`em nie zdążyłam się nacieszyć. Rodzice Anki również byli zszokowani naszą nagłą decyzją. To znaczy.. decyzją ich córki, która przecież nawet nie rozumiała siatkówki.. ale w tym przypadku to nie miało znaczenia. I nie wypakowując rzeczy z walizek pojechałyśmy taksówką na lotnisko.
- Wiesz, że to jest szalony pomysł. - Skwitowałam ją, gdy z biletami w rękach czekałyśmy na naszą odprawę.
- A czymże byłoby życie bez szaleństw?! - Krzyknęła rozradowana. - Pomyśl, jak ten twój kretyn się ucieszy!
 I przed oczami miałam jego zielone tęczówki. I to właśnie w pogoni za nimi wsiadłam do samolotu, choć bardzo się obawiałam tego lotu. Naprawdę. Wiecie, jaka ja pechowa jestem. 

Ale fakt, Anka miała w jednym rację. Marzyłam o tym, by zobaczyć, jak Nasi siatkarze grają o pierwsze miejsce w Sofii, dlatego też usiadłszy spokojnie na swoim miejscu w samolocie, dla świętego spokoju zamknęłam oczy wymuszając piękny sen o Zbigniewie Bartmanie....





~*  *  *~
Hej, moje Kochane. :)
Dzisiaj był ciężki dzień, a jutro będzie jeszcze bardziej ciężki... Ale co poradzić? 
Ten rozdział musiałam Wam napisać dzisiaj ( i o dziwo, udało się), ponieważ jutro o 7:30 mam pierwszy autobus, bo jadę do starego szpitala po dokumentację z dawniejszych badań. A potem... prosto do ortopedy... ale o moim "kiedysiejszym" wypadku opowiem Wam innym razem. Szkoda psuć sobie humorów. No a potem jeszcze spotkanie rodzinne.. no i będę dopiero w domu wieczorem. AUTENTYCZNIE. 
Dlatego kolejnego rozdziału możecie się spodziewać albo jutro późnym wieczorem (ale serio późnym), albo z samego rana w środę. Nie mniej jednak postaram się Wam wrzucić go jutro. 

Pozdrawiam Was gorąco. ;* 
Wasza Bloggerka! 


50. Holidays, so beautiful!...

- JA. NIE. MOGĘ. - Anka stała z wytrzeszczonymi oczami. Lada moment a wylecą jej z orbit, przysięgam.- My mamy mieszkać w tym pałacu?!
- Ee.. wiesz, to chyba nie ten adres... - Przełknęłam ślinę.
Nerwowo grzebałam w torebce w poszukiwaniu notesu z zapisanym adresem Kamili. Nie mogłam uwierzyć, że... dobra, wiedziałam, że są bogaci, ale żeby aż tak? Moja mama była materialistką do szpiku kości!
  Nim zdążyłam sprawdzić, u bramy pojawiła się moja siostra we własnej skórze. W wysoko związanym niedbałym koczku, topie i obszernych spodniach dresowych.
Anka momentalnie zaczęła piszczeć.
- Jezu Chryste, Julka! To naprawdę tu! - Ekscytowała się. Podbiegła do Kamili i zaczęła ją ściskać i całować. - Dziękuję za zaproszenie!
  Stałam w kompletnym szoku, nie mogąc zrobić najmniejszego kroku. Normalnie szczęka opadła mi do samej ziemi. Pierwsze co pomyślałam, to że Kamila ma naprawdę cudowne życie. Ma wszystko, czego chce. No, poza jednym... rok temu w szpitalu przyznała mi się, jaka była o mnie zazdrosna. Bo ja miałam miłość, a ona nie...
Choć z tego, co opowiadała, gdy była dwa dni temu u nas w Rzeszowie, relacje z jej ojcem polepszyły się, odkąd matka jest w wariatkowie. I gdy tylko wracała do domu w związku z wolnym na uczelni, jej tata odrywał się od pracy i spędzał z nią cały czas.
- Idziesz? - Zawołała mnie ruda.
- Idę, idę.
Niepewnym krokiem dołączyłam do dziewczyn i weszłyśmy na ogromny podjazd. Wszystko aż zadziwiało nowoczesnością i jednocześnie elegancją. A wnętrze... nie, to się nie mieściło w głowie, że ludzie mogą tak mieszkać.
Po dwudziestu pięciu latach spędzonych w małej, katowickiej klitce, miałam mieszkać przez trzy tygodnie w willi? Wrócę do Rzeszowa niesamowicie rozpieszczona.
- Pewnie jesteście głodne. - Kamila wciąż się uśmiechała. A my? Stałyśmy na wielkim holu jak posągi, nie mogące wydusić z siebie ani słowa. - Chodźcie do kuchni. Joe weźmie wasze bagaże. - I momentalnie pojawił się u nas starszy już lokaj.
Jezu Chryste!
- W sumie... to ja bym coś zjadła. - Wyjąkała w końcu Anka.
- Chodźcie.
W trójkę poszłyśmy do przepięknej, nowoczesnej kuchni. Boże, ile ja bym dała, żeby mieć takie pomieszczenie do gotowania. Mieć i gotować w niej razem.. ze Zbyszkiem.
Ostatnio co raz częściej myślałam o wspólnym mieszkaniu z siatkarzem. Chociaż jego kuchnia też była i przestronna i nowoczesna. Ale dom... kurczę, nie myślę o willi. Ale własnych czterech ścianach, ogródku...
- Co chcecie? - Zapytała nas Kamila. Usiadłyśmy na krzesłach barowych przy "wysepce" na środku kuchni. Nim zdążyłyśmy cokolwiek powiedzieć, dodała - w sumie Pani Ela zrobiła rano sałatkę z krewetkami. - Bez gadania wyciągnęła ją na blat i postawiła ja przed nami. - Ale w sumie może wolicie kanapki. - Teraz wyjęła półmisek z przygotowanymi produktami na kanapki oraz pokrojony chleb zbożowy z chlebaka.
- Kamila! - Ogarnęłam ją w końcu. Na co miała wyciągać nam całą lodówkę?
- No.. ale wiecie, ogólnie to czujcie się jak u siebie w domu. - Z uśmiechem położyła nam pod nosami talerzyki ze sztućcami.
- Naprawdę, chleb z masłem by wystarczył. - Westchnęłam patrząc na ogrom i przepych jedzenia, które nam podała na śniadanie.
 Gdy to powiedziałam, Ania zgromiła mnie spojrzeniem. Wiedziałam doskonale, że jej się to podoba. Willa z basenem, blisko do morza i bogate, różnorodne jedzenie. Czego może więcej chcieć kobieta w ciąży? No właśnie. Coś mi się wydaje, że nawet brak Piotrka jej nie przeszkadza.
Nie to co ja. To mnie przytłaczało. Ten przepych, to bogactwo i elegancja... nie moje klimaty. Dlatego tak bardzo różniłam się od matki. Swoją drogą, ciekawe jaki był jej mąż.
- Tata prosił, żebyśmy na niego poczekały, zanim wyjdziemy na miasto. - Usiadła na przeciwko nas i oparła głowę na dłoniach. - Ma przyjechać w porze lunchu.
Siostra dosłownie czytała mi w myślach.
Chciałam go poznać. Jesteśmy przecież poniekąd.. rodziną? Cóż, dziwnie mi to przyznać, ale miałam nadzieję, że to jakiś fajny gościu.
Nie, zaraz. Facet, który poślubił moją matkę nie mógł by fajny.
- To świetnie. - Uśmiechnęłam się. - Nie mogę się doczekać, żeby go poznać. - Przyznałam zupełnie szczerze.- I przepraszam za nią - skinęłam na Ankę, która właśnie przegryzała sałatkę kanapką z szynką i serem. - Teraz to ma podwojony apetyt.
- Wiem, wiem. Ale mówiłam, że jesteście u siebie. - Powiedziała. Spojrzała na Ankę. - Tak w ogóle to gratuluję. - Mówiła o ciąży, oczywiście.
- Dzięki.
I wtedy rozległa się skoczna melodia mojego telefonu. Sięgnęłam do kieszeni.
- Oho, ukochany zatęsknił. - Rzuciła Ania z ironią.
Faktycznie, to był Bartman. Pokazałam jej język i wyszłam na hall.
- Cześć, kotek. - odezwał się jego słodki głos.
To był cios w serce. Tak strasznie zakuło z tęsknoty... bo to nie jest tak, że wieczorem wrócimy do domu i będziemy się lenić przed telewizorem. Jesteśmy razem, ale osobno...
- No cześć. - Zmarszczyłam brwi, żeby się nie rozpłakać. Boże, od kiedy ja się taka płaczliwa zrobiłam? Gdzie się podziała twarda Julka? - Jak żyjesz?
- Własnie jesteśmy po treningu. Trener dał nam taki wycisk, że jutro nie wstanę. - Aż widziałam oczyma wyobraźni, jak krzywi się i dąsa na cały, niczemu nie winien świat.
- Sam sobie taki los wybrałeś, Zbyszku. - Zachichotałam.
- No wiem, wiem.
- Po prostu musisz trochę marudzić. - Droczyłam się z nim.
- A żebyś wiedziała. - Zaśmiał się. - Jesteś jedyną osobą, która mnie rozumie. Jakbym powiedział tu komukolwiek, że po jednym dniu mam w dupie wszystko, to wywaliliby mnie na zbity pysk.

- Oj tam. Dobrze wiesz, że to tylko gadanie. - Wygodnie oparłam się o ścianę. - Tak naprawdę żyć bez siatkówki nie możesz.
- Ale bez ciebie też nie.
  Moje serce mocniej zabiło. Dlaczego? Dlaczego ja tak reaguję? Zupełnie jak podczas rozmowy po pierwszej randce. Wciąż się nakręcam. Ale może to i lepiej? Że w naszym związku nie ma tej monotonii, której tak się obawiałam?...
- Tęsknię, Zbyszku... - Wyszeptałam niemalże bezgłośnie, ale on to usłyszał.
- Ja też. Cholernie. Niewyobrażalnie. - Na jego słowa krajało mi się serce i w oku zakręciła się łezka tęsknoty.
Między nami zapadła chwila ciszy, jednak tej potrzebnej. Słyszałam w słuchawce jego niespokojny oddech, a przed oczami miałam jego zielone tęczówki, pełne ogromnej miłości.
- Jesteś już w Gdańsku? - Zapytał nagle, przywracając mnie do porządku.
- Tak, tak. W sumie przyjechałyśmy zaledwie godzinę temu. - Odparłam już spokojniejszym tonem.
- Fajnie. Skorzystaj, kochanie. - Jego wesoły głos sprawił, że na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Znowu zaczęłam krążyć po holu. - Odpoczynek ci się należy jak nikomu innemu.
- Ja odpoczywam, a ty się męczysz... - i gdzie tu sprawiedliwość?
- Spokojnie, odbijemy sobie w sierpniu. Obiecuję.
A jeśli Zbyszek Bartman coś obiecuje, to tak też się dzieje.
Gdy już miałam coś powiedzieć, za swoimi plecami usłyszałam głos. Męski głos.
- Ju.. Julia? - Kto to, u licha, był?
  Gwałtownie się odwróciłam i napotkałam jego zaciekawione spojrzenie. Jego mina była zdziwiona, jakby nie mógł uwierzyć w to, co widzi.
- Zbyszku, oddzwonię. - Powiedziałam do telefonu i nie czekając na odpowiedź, rozłączyłam się. Spojrzałam na rudego mężczyznę w średnim wieku, w garniturze i okularach na nosie. - Tak, to ja.- Przyznałam się.
- To.. nieprawdopodobne, jak bardzo jesteś podobna do Wioletty... -  wpatrywał się we mnie jak w obrazek. Trochę mnie to krępowało i zawstydzona spuściłam głowę. - Oh, przepraszam. - Otrząsnął się. - Nie powinienem.
- Nie, nic się nie stało. - Pokręciłam głową uśmiechając się słabo.
- Tatuś! - Z kuchni nagle wyskoczyła ruda. Stanęła obok mnie i objęła mnie ramieniem. - Widzę, że poznałeś już moją siostrunię.
  No i tak to się zaczęło.
  Pan Jerzy okazał się być bardzo sympatycznym facetem. Mimo iż byłam niechciana córką z pierwszego małżeństwa jego żony, nie dał mi tego odczuć. Zachowywał się tak przyjacielsko, tak rodzinnie. I normalnie usta mu się nie zamykały. Cóż, gadanie Kamila to z pewnością po nim odziedziczyła.
Jej tata przez całą dobrą godzinę opowiadał o swojej córce albo wypytywał mnie o sport. Niestety, po godzinie musiał wracać do pracy. Nie było łatwo, jak sam to podkreślił, bo był prezesem w jakiejś znanej, tutejszej firmie, której nazwy nawet nie zapamiętałam.

Zaraz po jego wyjściu wyszłyśmy na spacer w kierunku morza, wcześniej przebierając się w krótkie spodenki, topy i sandałki. W takim stroju mogłyśmy iść na podbój Bałtyku, a jak!
Dziewczyny szły przede mną o czymś zawzięcie dyskutując. A ja? Napawałam się czystym, świeżym powietrzem, piskiem latających nad naszymi głowami mew i szumem morza, którego jeszcze nie dostrzegłam. Ściągnęłam sandałki. Piasek był taki miękki i przyjemny...
- Julka, patrz! - Szarpnęła mnie nagle za rękę Anka i pociągnęła do przodu.
I wtedy to zobaczyłam. Ogrom i potęgę morza. Na horyzoncie widać było jedynie statek. A fale rozbijały się na plaży tworząc piękną, białą pianę.
- Ojej... - Tylko tyle z siebie wydusiłam.

Dziewczyny, śmiejąc się z mojej reakcji i z mojej miny, pociągnęły mnie za ręce w stronę wody. Po chwili byłam niemalże cała mokra. Ale czy to było ważne? Najważniejsze było to szczęście, które wypełniło mnie od środka.
Jedyne, czego żałowałam, to że nie było tutaj jeszcze Zbyszka. 

Wyobraziłam sobie, jak idziemy wzdłuż morza trzymając się za ręce, przy cudownym zachodzie słońca. Sytuacja wyssana niczym z jakiegoś romantycznego filmu czy książki. Mówcie co chcecie, ale chyba każda dziewczyna o tym marzy. Nawet ja.
Choć teraz nie narzekałam. Szłam, mimo że sama, ale z uśmiechem wpatrująca się w biegnące i wygłupiające się przede mną dziewczyny. Wyglądają na niesamowicie szczęśliwe. I czego chcieć więcej, jak dwie kobiety najbliższe twojemu sercu są radosne jak nigdy?
To na tym polega miłość. Na cieszeniu się z radości drugiego człowieka. A ja je kochałam jak wariatka.
  Ruszyłam biegiem w ich stronę i dołączyłam do wygłupów.
 

Tak wyglądał nasz pierwszy tydzień. Wstawałyśmy w południe, chodziłyśmy na plażę się opalać, potem na spacer brzegiem morza i późnym wieczorem na miasto. Gdańsk był przecież taki piękny i uwierzcie, było co robić.
Niestety po tym tygodniu sielanka się skończyła, nie tylko dla mnie. Zbyszek wraz z reprezentacją wyjechali do Toronto zagrać pierwsze mecze. To będzie ciężki orzech do zgryzienia, ale wierzyłam w naszych chłopaków.
No a ja? Poszłam tam. Ania z Kamilą czekały na zewnątrz. Poza tym ona mogła mieć tylko jednego odwiedzającego. Ubrany na biało mężczyzna, który pracował w tym psychiatryku, wciąż spoglądał na mnie niepewnie, jakby bojąc się mnie do niej wpuścić. Ale ja tego dnia starałam się być twarda, choć bałam się niemiłosiernie. I gdy otworzył mi drzwi do sali z jednym oknem z kratami, łóżkiem, biurkiem i stoliczkiem, przy którym siedziała właśnie kobieta wpatrując się w ścianę, serce zaczęło walić mi w piersi jak oszalałe.
Wycofać się? Zostać? Odezwać się? Kompletnie nie wiedziałam, jak się zachować.
Udało mi się jednak zdobyć na odwagę i weszłam, siadając na łóżku na przeciwko niej. Była blada jak nigdy. Taka... zaniedbana. Pamiętałam ją jako elegancką kobietę, pełną wyrazu i klasy. Z surowością wymalowaną na twarzy. A teraz? Tak obojętnie wpatrywała się w ścianę za moimi plecami nawet nie zauważając, że tam jestem.
Jednak po coś tu przyszłam. Nie mogłam więc siedzieć bezczynnie. Musiałam coś.. powiedzieć. Tak bardzo chciałam z nią porozmawiać...
- Mamo?... - Zapytałam się niepewnie.
  I od razu tego pożałowałam...




~*  *  *~
Hej, hej. 
Mam nadzieję, że się nie gniewacie, że nowy rozdział dopiero dziś rano? Ale w sumie mam tak napięte życie teraz, że chyba dam radę wrzucać jedynie jeden rozdział dziennie :(
Ale w sumie co mam się spieszyć, jak to prawie koniec?...
PS. KOMENTUJCIE, żebym wiedziała, że ze mną dalej jesteście ! :)

Gorące pozdrowienia znad morza od Rudej, Anki i Julki! ;3





niedziela, 4 sierpnia 2013

49. Niejedno pożegnanie... Czas na nowe doświadczenia?

- Kurczę - Zbyszek wyglądał jak smutny pies - nie chcę jechać bez ciebie.
- Weź się ogarnij! - Trzepnęłam go w ten pusty łeb. Naburmuszył się, ale na krótko. Znowu dał mi całusa.
Cóż... może i pusty ten łeb, ale jaki kochany.
  Szliśmy właśnie spacerem na Podpromie, trzymając się za ręce. Za jakieś pół godziny siatkarze wyjadą, by dać z siebie wszystko na boisku, wyjść z grupy i zawalczyć o złoto. I wszyscy w to tak bardzo wierzyliśmy. 
- Pamiętasz, co mi obiecałeś? - Zapytałam ze słodką miną małej dziewczynki. Zaczęłam wymachiwać naszymi dłońmi w wysoko w górę.
- Taa. - Burknął. - Od wczoraj przecież mi to przypominasz.
  Stanęłam przed nim tarasując mu drogę i położyłam ręce na szyi.
- Jak następnym razem się tu zobaczymy, ma tu wisieć medal. A tu - położyłam palec na jego ustach - ma być szeroki, zwycięski uśmiech.
  Zbyszek już teraz uśmiechnął się ukazując rząd idealnie białych zębów. I nie minęła sekunda, jak skradł mi krótki pocałunek. Znowu!
- Co ty taki całuśny dzisiaj, co? - Z rękami na jego ramionach wpatrywałam się w iskierki w zielonych oczach.
- Musze cię wycałować na cały miesiąc. - I znowu złożył mi na ustach wspaniały pocałunek.
Mój książę. Mój prawdziwy i jedyny książę. Boże, jak ja go kocham...! Pomyśleć, jak nudne byłoby moje życie bez niego. Nudne i bezsensowne. Każdy człowiek potrzebuje przecież miłości, tej prawdziwej i niepowtarzalnej.
Choć często się zastanawiam, jak się potoczy nasze życie i nasz związek, tak teraz wolałam o tym nie rozmyślać. 

- Chodź, bo w końcu odjadą bez ciebie. - Pociągnęłam do za rękę i niechętnie ruszył za mną.
- Beze mnie? - Prychnął. - Nie żartuj. Beze mnie nie ma drużyny!
- Nie bądź taki do siatki, Zbyszku Bartmanie.  - Pogroziłam mu palcem . - Bo cię na obronie zabraknie.
Zmarszczył brwi.
- A to czasami nie leci : "nie bądź taki do przodu, bo cię z tyłu zabraknie"?
- Cicho! - Zaśmiałam się. - Przekształcenie przez wzgląd na ciebie i twoje wielkie, siatkarskie ego!

Przed halą na Podpromiu było sporo rzeszowskich kibiców, którzy chcieli jak najlepiej odprawić naszych reprezentantów z tutejszego klubu. Wszyscy ubrani w biało-czerwone stroje i wiwatujący na cześć wychodzących z wielkiej hali siatkarzy. Razem z Anią stałyśmy przy busie, który miał ich zabrać do Spały, gdzie mieli się spotkać z pozostałymi członkami reprezentacji. Ile ja bym dała, by również pojechać! 
- Boże, popatrz na nich. - Poirytowała się Anka, a ja, westchnąwszy głęboko, nie mogłam oderwać wzroku od maszerującego w naszą stronę Zbigniewa Bartmana.
Zachichotałam. Fakt, może dla niej wyglądali nieco dziwnie - w wyjściowych strojach reprezentacyjnych, szeroko uśmiechnięci do swoich kibiców. Raz po raz zatrzymywali się, by rozdać autografy. W sumie ledwo mogli się przepchnąć przez tłum. Ale w końcu dali sobie radę i stanęli przed nami.
- A wy co, jedziecie z nami? - Igła się ekscytował. Nie minęła chwila, jak zaczął wpychać nas do wnętrza busika.
- Hola, hola! Uważaj sobie, bo ci przygrzmocę! - Rzuciła zła Anka.
Wszyscy milczeliśmy i odsunęliśmy się na krok od niej, bo jakby się zamachnęła to każdy mógłby "niechcący" otrzymać prawego sierpowego.
Ania w ogóle zachowuje się naprawdę strasznie ostatnimi dniami. Huśtawki nastrojów jak podczas PMS. I jeśli tak wygląda cała ciąża to ja dziękuję. I współczuję Nowakowskiemu z głębi serca. 

- A co ona taka nerwowa jest? - Ignaczak wyraźnie utrzymywał teraz dystans, tak na wszelki wypadek. Żeby nie oberwać od rozjuszonej Anki.
- Nerwowa?.. - Prychnął Cichy Pit. - Tyś jej w domu nie widział...
Wszyscy zaczęliśmy się śmiać. Anka, cała czerwona ze zdenerwowania, wzięła biednego Piotrka na bok.
- Ania to mi przypomniała,  czego najbardziej w ciążach Iwonki nie lubiłem. - Zarechotał Igła. Wtedy jego wzrok powędrował gdzieś za nas. - O wilku mowa. - Kiwnął w tamtą stronę i od razu tam pobiegł. - Iwonkaa, kochanie!
 Ze śmiechu rozbolał mnie brzuch. Igła jest niemożliwy! Jak oni z nim wytrzymują tyle czasu na wyjazdach?
Ale.. z drugiej strony, zespół bez niego to jak człowiek bez serca. Naprawdę. To duch naszej polskiej drużyny.
- Wiecie, zostawię was, pewnie chcecie się pożegnać. - Grzesiek uśmiechnął się smutno.
Przykro mi było z jego powodu. Był taki samotny. Ledwo Monika wyjechała, a on już wyglądał jak najsmutniejsze dziecko świata... ale rozumiałam go doskonale.
- Trzymaj się, Grzesiu. - Przytuliłam go mocno, stając na palcach. - I powodzenia. - Cmoknęłam go w policzek.
Niby się znowu uśmiechnął, ale gdy tylko wchodził do busa, kąciki jego ust znowu opadły w dół.
- Biedny. - Rzuciłam smutno. - Tak bardzo mi przykro z jego powodu...
- Hej, nie bój się - Zbyszek położył mi dłoń na policzek - Igła mu poprawi humor. Nam wszystkim.
- Ty jakoś nie wyglądasz na specjalnie smutnego.. - zmierzyłam go badawczym spojrzeniem.
- A co, mam być teraz smutny przy tobie? - Powiedział. - Pamietaj mnie przez ten miesiąc uśmiechniętego.
I ty też masz się uśmiechać.
 Jak na zawołanie na mojej twarzy zagościł uśmiech i musiałam zacisnąć pięści, by się nie rozryczeć. 
- Będziesz dzwonił? - Upewniałam się.
- Będę.
- Będziesz o mnie myślał?
- Cały czas.
- Będziesz tęsknił?... - To ostatnie pytanie i jedna łezka spłynęła po moim policzku.
- Nieustannie... - Przytulił mnie mocno do siebie. - Kocham Cię.
  Piotrek wszedł do busu, potem Ignaczak. Spoglądałam w oczy ostatniemu już Zbyszkowi i trzymałam go za ręce. Powoli wycofywał się do tyłu, niby się uśmiechając. W końcu trzymał mnie tylko za palce, potem już za same opuszki... I gdy puścił czułam, jak łzy gromadzą mi się w oczach i z wielkim trudem powstrzymywałam ich wypłynięcie. Siatkarz na sam koniec położył rękę na swojej klatce piersiowej, tuż nad sercem i powiedział bezgłośnie "kocham cię"... 

  I gdy odjechali, czułam ogromny smutek. Tęsknota już zdążyła wypełnić moje serce. I tak dziwnie kuło tam w środku...
- W porządku? - Ania złapała mnie mocno za rękę.
Obie wpatrywałyśmy się w znikający autokar za zakrętem.
- W porządku. - Zapewniłam ją ciepłym uśmiechem. Wierzchem dłoni wytarłam spływające już po policzkach łzy. - Chodź, powinnyśmy się również spakować.
- Pewnie! - Anka aż podskoczyła, niezwykle uradowana. - Skoro ich nie będzie, my musimy to wykorzystać na maxa.
  Oho, odzywał się w niej diabeł. Już w jej główce pojawiały się niecne plany...
- Jedziemy tylko nad morze...
- Tylko? - Aż wytrzeszczyła na mnie oczy. - Kobieto! Plaża, morze, spalanie się na raka, nocne imprezki, wieczorne spacery, przystojni ratownicy...
- Ej, nie zapędzasz się? - Przerwałam jej. - Jacy "przystojni ratownicy"?
- No oj tam, oj tam. - Machnęła ręką. - Żartowałam. Ale uwierz, będzie bombowo. Przecież pierwszy raz na oczy morze zobaczysz!

  Nie zwlekałyśmy długo z wyjazdem. Już następnego dnia wzięłam wolne u trenera, oddałyśmy Maxa pod opiekę rodzicom Anki i ogłosiłyśmy wszem i wobec, że wyjeżdżamy z Rzeszowa. Na wieczór wpakowałyśmy się do autokaru jadącego do Gdańska z wielkimi walizkami i szerokimi uśmiechami.
Ania miała rację. Powinnyśmy skorzystać! Skoro naszych siatkarzy nie było, to nic tylko tyłek z domu ruszyć. I jeszcze mieszkanie praktycznie za free, bo u Kamili. Można by rzec, że wpadła do Rzeszowa z ogromnym wyczuciem czasu. 
Oczywiście nie zapominałam o mamie. To właśnie z powodu "spraw rodzinnych" trener dał mi wolne wcześniej. Normalnie nasze klubowe wakacje rozpoczynają się już za tydzień, ale nie chciałam tyle czekać. Nie rozjaśniałam mu, co jest nie tak, ale ten człowiek był wyrozumiały. Bardzo wyrozumiały. 
- Wiedziałaś, że znowu jesteś w gazecie? - Anka czytała własnie jakieś kolorowe pisemko.
Wyrwałam i zerknęłam na okładkę. Rzeszowski przegląd sportowy, czemu mnie to nie dziwi?
- Od kiedy ty się sportem interesujesz? - Zapytałam, jednocześnie szukając tej nieszczęsnej strony.
- Odkąd mam narzeczonego siatkarza, przyjaciółkę siatkarkę i w ogóle przyjaciół ... siatkarzy. - Wyliczała. Po chwili wybuchła, jak to ona. - No ja nie mogę! Wszyscy to cholerni sportowcy!
Zaśmiałam się. Nawet Monika uprawiała sport. Rekreacyjnie grała w tenisa ziemnego i pływała.
- Powinnaś się cieszyć. - Zwróciłam uwagę na jej pogrążoną minę.
- Ta, cieszę się. - Zakpiła. - Jestem jedynym mózgiem wśród mięśniaków!
- Bardzo wybuchowym mózgiem. - Skrzywiłam się.
Czy ja z nią dam radę wytrzymać całe trzy tygodnie pod jednym dachem? Normalnie to z nią przecież wytrzymywałam w Katowicach czy rok temu u jej rodziców, ale teraz, gdy była w ciąży... pozostawało mieć nadzieję, że mnie nie pobije.
- Daj mi babeczkę. - Rozkazała nagle.
Zaskoczona oderwałam wzrok z gazety.
- Skąd wiesz, że mam babeczki? - Cholera. Zaczynałam się bać i to nie na niby. Ona jakimś medium się stała nagle?!
- Nie pierdol tylko dawaj! - Kiwnęła ponaglająco.
Posłusznie wyciągnęłam z torby czekoladową babeczkę i wręczyłam ją przyjaciółce. Nie wnikałam czy włada faktycznie czarnymi mocami czy widziała.. a może wyczuła, cholera wie. Dla mnie ważniejsza była teraz gazeta ze mną i ze Zbyszkiem na samym środku i napisem : "Przepiękni resovscy zakochani!" . Kurwa, walentynki się zbliżają czy jak?! Jeszcze tego brakowało! Oni już nie mieli o czym pisać przed wakacjami, doprawdy. 
Rozjuszona zamknęłam gazetę. Anka zajadała się babeczką i wpatrywała w przestrzeń za oknem. Była taka spokojna, więc wolałam nie przerywać tego stanu. Choć najchętniej wygarnęłabym na głos, jakim ten redaktor jest kretynem.
Wciąż rozzłoszczona ponownie otworzyłam gazetę na tej nieszczęsnej stronie. Przyjrzałam się siatkarskiej parze jeszcze raz... i musiałam przyznać, że w sumie nie najgorsze to zdjęcie.. wyszłam lepiej, niż po meczu w telewizji, naprawdę. Więc może nie ma sensu być złą? Muszę się przyzwyczajać, że robią nam zdjęcia, skoro pojawiamy się razem publicznie.
- Idę spać. - Oświadczyła nagle moja przyjaciółka kładąc poduszkę między głowę a okno.
- W sumie to ja też.
Włożyła sobie do jednego ucha słuchawkę z grającą muzyką, a mi podała drugą. "Holidays"? Cóż. Piosenka idealna. Aż uśmiechnęłam się pod nosem.
Schowałam gazetę do torby. W autokarze panowała już cisza, wszyscy jadący najwyraźniej spali. Ania ułożyła się wygodnie i zasnęła niemalże od razu, więc i ja ostrożnie położyłam głowę na jej ramieniu i zmrużyłam oczy.
"Zbyszku, ja już tęsknię...", wyszeptałam w myślach. I z jedną łezką spływającą po policzku zasnęłam.


Śniła jej się mama. Kobieta, która zajmowała się nią przez pierwsze pięć lat mojego życia... jej szorstki wyraz twarzy, stanowczość  i własne zasady, których sztywno się trzymała. No i ten cholerny materializm. Ale dla małej Julii to nie miało znaczenia. Mimo że jej mama praktycznie nie okazywała jej uczuć, nie powiedziała ani razu głupiego "kocham cię", nie dawała buziaków na dobranoc... mimo wszystko dorosła już Julia tak bardzo chciała się z nią zobaczyć. Z kobietą, która sprawiła, że przepłakała nie jedną noc. Która pozostawiła ją samej sobie. Ale mimo wszystko to własnie ta kobieta nosiła ją pod sercem i wydała na świat.
Dlatego dziewczyna wiedziała, że do niej pójdzie... i nie ważne było to, co miała usłyszeć...





~*  *  *~
Hej, hej! 
Widzicie, spięłam dupę i napisałam dla was kolejny rozdział z samego rana. :)
Cóż, mam nadzieję, że wczoraj Was nie zawiodłam... bo po braku komentarzy tak sobie pomyślałam, ech... 
Ale trzeba wrócić na dobre tory. W końcu jesteśmy na półmetku tego opowiadania :)

Tak sobie myślałam i myślałam.. no bo niektóre z Was pisały, że chciałyby poczytać jakieś moje opowiadanie jeszcze. I zapewne chciałybyście z kategorii: siatkówka? I kogo chciałybyście w roli głównej? :)


Ja osobiście nie mam pojęcia na razie ... heh. Tak bardzo polubiłam postać Zbyszka i Julii, że ... nie wiem, czy aż tak przywiążę się do nowych bohaterów. Naprawdę. Ale wiem, że na pewno będę pisała. 

Pozdrawiam! :)

PS. Zbyszek z Julią rozstali się na cały miesiąc... czy to coś zmieni? Co się wydarzy podczas tego czasu?! Tego dowiecie się w kolejnych rozdziałach!!!!!






sobota, 3 sierpnia 2013

48. "Anka?... No, słuchaj. Jedziemy na wakacje."

Stałam tam z rękoma złożonymi w geście modlitewnym, prosząc o.. nie wiem, jakiś cud? Sama nie wiedziałam. Ale jego mina wskazywała, że postawił wszystko na jedną kartę. Wóz albo przewóz. Życie... lub śmierć.
- Idiota! - Zawołałam do niego widząc, jak biegnie.
Wszystko wyglądało tragicznie. Serce waliło mi jak oszalałe... ale Anki, która stała obok, chyba też. Nerwowo spoglądała to na mnie, to na Niego, nie mogąc uwierzyć w to, co się dzieje.
Złapała mnie kurczowo za rękę i obdarzyła niezwykle zmartwionym spojrzeniem.
- Da radę? - Zapytała cierpko.
I co ja jej miałam odpowiedzieć?
Spojrzałam na niego. Fakt, jego zaciętość była piorunująca, ale w takich momentach praktycznie zawsze świat się walił, a ja o tym doskonale wiedziałam.
Przełknęłam ślinę. - Musi.
I to był ten moment kiedy dosłownie padłam z nieprzytomności...

Ale zaraz, zaraz. Po kolei. Zacznę wszystko od początku. Wróćmy pamięcią do dnia po wieczorku pożegnalnym u Zbyszka Bartmana...

To była sobota. Upalna, ciężka sobota, zważywszy na fakt, że spaliśmy do dwunastej, a potem wstaliśmy wykończeni jak po całonocnym meczu na boisku. Zbyszek marudził, Max domagał się wyjścia na dwór, a ja? Ludzie, ja musiałam jeszcze dotachać się na trening na halę!
- Weźmiesz go. - Przerzuciłam sobie torbę przez ramię. Wtedy już byłam dosyć ogarnięta.
Zbyszek zmierzył mnie znad gazety. Wyglądał nieco zabawnie; włosy poczochrane, nieogolony, worki pod oczami i profesorskie okularki na nosie. Oczywiście lubiłam, jak je nosił. Wyglądał na takiego poważnego i .. inteligentnego.
- Jest mądry, sam się wyprowadzi. - Pokazał rząd białych zębów, szczerząc się od ucha do ucha.
  Aktorsko wywróciłam oczami.
- Nie, Zbyszek. - Podeszłam do niego i skrzyżowałam ręce. - Po pierwsze, masz wyprowadzić psa. Po drugie, ogarnąć się bo wyglądasz tragicznie. - Rozkazałam. - A po trzecie, spakuj się! Jutro wyjeżdżasz, pamiętasz?
Wstał i położył mi swoje wielkie dłonie na biodrach.
- Musisz mnie tak dobijać z rana? - Westchnął. Cały Zbyszek.
- Z rana?! - Poirytowałam się wskazując na zegar ścienny. - Człowieku, jest dwunas...!
  I wtedy zamknął mi usta szczelnym pocałunkiem, uspokajając moje nerwy. W ustach poczułam przyjemny smak kawy zmieszany z jego osobistym, słodkim smakiem. Zbyszku Bartmanie, co ty potrafisz ze mną zrobić?...
- A ty, po pierwsze, po drugie i po trzecie : uspokój się. - Mruknął mi do ucha, gdy przerwał pocałunek, a ja stałam jak posąg, wciąż zaskoczona. Spojrzał mi w oczy tymi swoimi zielonymi tęczówkami i odgarnął zwisający kosmyk z twarzy za ucho. - Nie denerwuj się, spokojnie.
Jego łagodny głos sprawił, że nerwowość odpływała daleko stąd.
- Ale Zbyszku, jak ja mam się nie denerwować...? - Spuściłam głowę. - Jutro wyjeżdżasz... - Gdy napotkałam jego zmartwione spojrzenie od razu dodałam - nie to, że nie chcę, żebyś jechał. Ale ja tak zawsze mam. Wiesz, taki "przed-podróżowy" stres.
- Wszystko będzie dobrze, więc spokojnie. - Pogłaskał mnie po głowie jak dziecko. - Jak będziesz na treningu to i ogarnę się, i wyprowadzę Maxa i spakuję się. A potem porobimy coś razem. - Uśmiechnął się, a w moim sercu zagościło przyjemne ciepło.
Na hali wszystkie padałyśmy jak muchy z przemęczenia. Dobrze chociaż, że klimatyzacja była i tego upału z dworu nie dało się aż tak odczuć. Nasz trener jednak nie dawał nam chwili oddechu. Ataki, taktyka, zagrywka... a na sam koniec jeszcze truchcik wokół hali. Oszalał!
- Ja pierdzielę. - Izka aż padła na kolana, gdy dobiegłyśmy na schody prowadzące do budynku. - Wyżył się na nas jak nigdy.
Mówiła, oczywiście, o naszym kochanym couch`u.
- Wydaje ci się - Ruda machnęła ręką - po prostu dzisiejsza pogoda daje w kość.
Czy miała rację? Możliwe. Sama od samego rana ledwo żyłam.
Weszłyśmy pod prysznice i wszystkie umyłyśmy się pod zimną wodą. Niestety, to przyjemne uczucie szybko się skończyło, bo po pięciu minutach znowu byłyśmy całe spocone.
- To nas wykończy.. - jęczała środkowa.
- Ja najchętniej pojechałabym na wakacje.. nad jakąś wodę.. cokolwiek...
  Wakacje? Faktycznie! Przecież prawie czerwiec jest. Ciekawe, kiedy trener nam da urlop? Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Ba, nawet nie myślałam, żeby gdzieś pojechać. Jak sięgam pamięcią wstecz, nigdy nigdzie nie jeździłam. Kompletnie nigdzie. Zawsze pracowałam w wakacje. Poza poprzednim rokiem, kiedy to Anka zaciągnęła mnie tutaj, do Rzeszowa, bym w końcu odpoczęła od katowickiego powietrza. 
 I co? Doprowadziła do tego, że tutaj zamieszkałam. Choć muszę przyznać, że to była chyba najlepsza decyzja mojego życia.
Najlepsze w tym wszystkim bylo to, że w końcu zaczynało się w końcu wszzystko układać. Wiecie, moja pechowa natura chyba pozwoliła mi trochę odetchnąć.
Gdy wczoraj byłam złożyć zeznania na komendzie dowiedziałam się kilku nowych rzeczy o naszym fizjoterapeucie. Byłam w kompletnym szoku. Kamil Kwiecień był już poszukiwany za dwa gwałty, jedno ze skutkiem śmiertelnym... tamte sprawy już ucichały, gdy pojawił się tu, w Rzeszowie, i poniekąd dzięki mnie został schwytany. Ironia życia. Dzięki jego przeszłości, nieszczęśliwej jednak dla dwóch dziewczyn, będę miała pewność, że już nigdy go nie spotkam. Przenigdy. Tylko we wrześniu na rozprawie sądowej. Teraz przetrzymują go w areszcie, pod okiem psychologa. Ja wiedziałam, że on ma coś z psychiką... te oczy, to spojrzenie... cóż, po prostu oszalał. Poza tym kto normalny gwałci i zabija?
No właśnie, nikt. ALe niestety takie przypadki chodzą po tym świecie. Patrząc na mój przykład: byłam już napadnięta dwa razy. Aż komisarz się złapał za głowę, zwłaszcza że to miało miejsce w przeciągu roku... ale czy to moja wina, że nieszczęścia przyciągam i mam pecha?

- A ty gdzieś jedziesz na wakacje w czerwcu? - Libero przywróciła mnie do rzeczywistości.
Pokręciłam głową. - Nawet o tym nie myślałam. - Przyznałam szczerze.
- Ona to do końca LŚ będzie czekała, na Zibi`ego.
Miała rację. przecież bez niego i tak bym nigdzie nie pojechała.
A przynajmniej tak myślałam będąc jeszcze w szatni. W domu się wszystko zmieniło.
Weszłam z wielkim impetem, marząc o walnięciu się do łóżka. Oczywiście, najpierw prysznic. Byłam przepocona jak po drugim treningu, chociaż tylko podjechałam autobusem - było w nim goręcej niż na dworze. I tak duszno. Tyle ludzi. MA-SAK-RA.
- Wróciłam...! - Zawołałam resztkami sił. Podleciał do mnie Max witając mnie. CHociaż on!
- Chodź do kuchni! - Doszedł do mnie głos Bartmana. On sobie ze mnie żartował?
- Żartujesz? - Prychnęłam. - Ledwo żyję!
I wtedy z kuchni wyszła ona, a zaraz za nią wyszczerzony Zbyszek.
- No wiesz co, zepsułaś niespodziankę!
Co...? Jak?! Matko Boska!
- Kamila! - Zrzuciłam torbę z ramienia i podbiegłam do mlodszej siostry.
Wprost nie do wiary! Skąd ona się tu wzięła?! Tak nagle?
- No spokojnie, spokojnie. - Powiedziała. Oderwałam się od niej wciąż nie móc uwierzyć własnym oczom.
Z dłońmi na jej ramionach przyglądałam jej się. Prawie się nie zmieniła - włosy rude, dłuższe, i jak zwykle w totalnym nieładzie. Dosyć mocny makijaż i ten jej własny, niepowtarzalny styl.
- Niech zgadnę, na wakacje do mnie przyjechałaś! - Ekscytowałam się jak dziecko. - Zdałaś już egzaminy? Jak Kraków? Masz kogoś?
- Julka, opanuj się. - Tym razem Bartman doprowadził mnie do porządku. Skrzywił się, na co zgromiłam go spojrzeniem.
- To moja siostra i chcę wiedzieć wszystko. - Pokazałam mu język.
- Ale nie na raz!
  Kamila zaczęła się śmiać.
- Chodź, porozmawiamy sobie. - Pociągnęłam ją do salonu.
  W trójkę siedzieliśmy w przestronnym salonie w mieszkaniu Bartmana. Widziałam, jak Kamilka rozgląda się zaciekawiona na wszystkie strony, zupełnie jak ja za pierwszym razem.
- Fajnie ci. - Wyznała szczerze. - Od kiedy razem mieszkacie? - zaciekawiła się.
- Od wczoraj. - Wzruszyłam ramionami. Spojrzała na nas zdziwiona, marszcząc śmiesznie brwi. - Mieszkałam sama. - Wyjaśniłam, uprzedzając pytanie nasuwające się do jej głowy.
- Wow. I Zbyszek się zgodził? - Zachichotała.
Wszystkich to szokowało widocznie, odkąd tu jestem.
- Przecież wiesz, że uparta jak osioł jest twoja siostra. - Bartman skrzyżował ręce na piersiach. Jego mina była tak poważna, że ruda wybuchnęła głośnym śmiechem. 

- WIdzę, że zabawnie macie tu, w Rzeszowie. - ZGarnęła włosy z twarzy do tyłu. Wtedy jej mina nieco się skrzywiła. Wręcz widziałam ... smutek?
TO mi kompletnie do niej nie pasowało. Coś było nie tak. Zwłaszcza, że przyjechała bez uprzedzenia, tak nagle.
Zbyszek wstał i wyszedł rzucając cicho, że w kuchni będzie. Może to i lepiej, że nas zostawił. Musiałam z nią sama porozmawiać. W cztery oczy.
- Ej, co jest? - Podeszłam i kucnęłam jej przy kolanach, wpatrując w duże, błękitne oczy.
- W sumie to odbiłam tu z drogi z Krakowa do domu... - mówiła ze spuszczoną głową - wiesz, zdane egzaminy na ASP i wakacje...
- Ale?... - Niecierpliwiłam się.
- Mama.
Jedno, krótkie słowo. Dwie, banalne sylaby spowodowały, że zamarłam.
- Co z nią? - Nie mogłam udawać obojętnej. Była moją rodzicielką, a ich się nie wybiera...
- Jak byłam podczas przerwy wiosennej było już źle... - Westchnęła smutno. Tak mi się jej żal zrobiło. Bo przecież ona była z matką dosyć blisko, nie to co ja. - Nie wiem, normalnie ześwirowała i w psychiatryku siedzi.
  Przełknęłam ślinę. Że matka w psychiatryku? Coś.. nowego. Albo i nie; ona nigdy nie mogła być normalna zostawiając mnie. Zostawiając mnie samą, na pastwę losu. Normalny człowiek tak nie postępuje, prawda?...

- Tata mówił - mówiła dalej - że w ostatnich dniach ciągle ciebie wspomina ... i płacze...
Że co? Powinnam się cieszyć czy płakać? Ześwirowała już do końca i nagle sobie przypomniała o swojej pierworodnej?
- I czego oczekujesz? - Wstałam i podeszłam do okna. Bałam się tego, co mi powie Kamila.
- Nie chcę cię naciskać... ale pomyślałam, że może ją odwiedzisz?
To był cios. Prosto w serce. Ale cóż ja mogłam zrobić?
Momentalnie zeszkliły mi się oczy. Moja mama. Moja mamusia.. tak często mi się śniła po nocach. Jak byłam młodsza zawsze wmawiałam sobie, że mnie kocha. Mimo że mnie zostawiła... w głębi serca miałam te pięć lat, które ze mną spędziła.
- Wiesz, Gdańsk jest w cholerę drogi stąd... - Przygryzłam wargę. Kłóciłam się ze sobą w myślach: jechać? Nie jechać?
Ale Julia! - krzyknęłam do siebie w myślach - Może ona się zmieniła? Może... może teraz powie jej choć jedno "przepraszam"?..
- Jak już przyjedziecie to zostaniecie na dłużej nad morzem. - Uśmiechnęła się.
Zaraz, zaraz. - "Przyjedziecie"? Kogo masz na myśli?
- No.. na pewno nie Zbyszka, bo on ma teraz Ligę. Ciebie i Ankę, oczywiście.- W sumie moja przyjaciółka bierze urlop, więc dobrze by się złożyło. No ale te ceny nad morzem... wciąż się wahałam. - No weź, zgódź się. I tak chciałam was zaprosić.- Podeszła i zrobiła minę niczym kot ze Shreka. - Oczywiście będziecie spały u mnie.
- A twój tata? Co na to?
- Już dawno chciał cię poznać.
  Westchnęłam i wyciągnęłam telefon z kieszeni. Ruda patrzyła na mnie zaciekawiona. Zwłaszcza gdy przystawiłam komórkę do ucha.
- Anka? ... No, słuchaj. Jedziemy na wakacje. ... No jedziemy! Do Gdańska. .... Nie gadaj tylko się szykuj, nara. - Zakończyłam rozmowę, a siostra rzuciła się na mnie mocno ściskając.
- Co jest? - Do salonu wparował nagle Bartman. - Już wszystko OK?
- Tak. - Odparłam ze spokojem w głosie. - Jedziemy.
- Gdzie?
- Z Anką na wakacje do Kamili! 

Kamila zaczęła się śmiać z miny Zbyszka, który w dalszym ciągu nie ogarniał.

- Jesteś pewna? - Zbyszek nie dawał za wygraną.
Był już wieczór. We dwójkę siedzieliśmy rozwaleni wygodnie na kanapie, wcinaliśmy popcorn i oglądaliśmy jakiś denny film amerykańskiej produkcji. Ale to był wieczór idealny, bo ze Zbyszkiem siedzącym obok.

- A czemu nie? - Zdziwiłam się.
  Zbyszek zaczął bawić się kosmykiem moich włosów. Aż miałam dreszcze.
- No... wiesz... - zacinał się, jakby nie wiedział, co powiedzieć. - Plaża, morze... faceci...
- Zbyszek! - oderwałam się od niego i zmierzyłam go spojrzeniem, nie dowierzając własnym uszom.
Ale czego ja się mogłam spodziewać? Przecież to Bartman. Zazdrosny Bartman.
- No chodź tutaj. - Przyciągnął mnie z powrotem do siebie. - Po prostu fajnie ci. Zazdroszczę.
- Ej, ja jadę tylko nad Bałtyk. - Przypomniałam mu. - A ty zwiedzisz pół świata.
I kto komu powinien zazdrościć? No kto?
- Jak wrócę to pojedziemy gdzieś razem. - Zarządził siatkarz wpatrując się w sufit. - Może w góry? Albo... w sumie gdziekolwiek. Ale razem. We dwójkę.
Wtuliłam się mocno w jego ramiona. - Kocham cię. - Tak dawno mu tego nie mówiłam...
Spojrzałam na niego z dołu. Pocałował mnie delikatnie w czoło, a potem w nosek.
- Ja ciebie też. - I jego usta zawędrowały na moje.
Całował mnie tak namiętnie i słodko jednocześnie. Tak dawno nie byliśmy tak blisko ze sobą... przez to wszystko, co się zdarzyło. Ale teraz byłam już spokojna. Może trochę się wahałam, gdy jego ręce powędrowały pod moją koszulkę, ale koniec końców skończyliśmy nadzy w łóżku, stęsknieni za swoją bliskością... każdy gest, każdy pocałunek był taki niewystarczający.
I jak tu się przyjdzie nam rozstać na tyle czasu?... 





~*  *  *~
Cześć. 
Zacznę może od PRZEPROSIN. Wiem, że obiecałam wam rozdział wcześniej. Ale miałam dzisiaj napiętą sytuację w domu i w ogóle cud, że cokolwiek napisałam. :( Pomyśleć, że chciałam dwa napisać...
Mam nadzieję, ze mnie zrozumiecie... mnie i moje życie prywatne...
Ale będę się starała być już słowną. I pisać częściej, naprawdę. 
Zwłaszcza, że to już półmetek tego opowiadanka...

Pozdrowienia!

I kiiilkaa fotek. ;D





piątek, 2 sierpnia 2013

47. Nikt z nas nie lubi pożegnań...

Ale ja stałam wciąż w zupełnym bezruchu, kompletnie nie przygotowana na jakąkolwiek obronę. Z przestraszonym psiakiem za swoimi nogami. Przed mężczyzną, który zbliżał się w moją stronę, z ostrzem noża skierowanym prosto w moje serce...


- Kurwa mać! - Przeklął Zbyszek uderzając pięściami w kierownicę. - Akuratnie teraz?!
  Na głównej, rzeszowskiej ulicy zrobił się zator drogowy. Ludzie wychodzili z aut sprawdzić, co się dzieje lub po prostu zapalić papierosa z nerwów. Bartman sam nie potrafił opanować emocji.
- Ja pierdole, jakiś idiota zatarasował przejazd. - Mówił jakiś mężczyzna przechodzący obok jego samochodu. Wszystko dokładnie słyszał przez opuszczoną na maxa szybę.
- Jak zatarasował? - Zdziwił się ten drugi.
- No normalnie, rozpierdoliło mu się coś na środku skrzyżowania. - Poirytował się rozmówca. - Szykuje się z pół godziny sterczenia, zanim go usuną...
 Pół godziny?! Ale Zbyszek nie miał tyle czasu! A przecież był... no właśnie, tylko kilometr już od jej osiedla. Nie było sensu stać! Zwłaszcza, że Julia nie odzywała się już w telefonie i do głowy przychodziły mu najgorsze myśli.
 Podjechał nieco bliżej i kawałek chodnikiem wjechał w wąską uliczkę, parkując samochód byle jak.
Wyskoczył jak torpeda i sprintem biegł między blokami.
Julia, trzymaj się. - Mówił w myślach. - Już biegnę. 


Byłam cała oblana potem. Bałam się. Nikogo nie było w pobliżu. Tylko ja, Max i On. Wariat, psychopata, mój niedoszły gwałciciel i... najprawdopodobniej morderca.
Jego niebieskie oczy się zmieniły. Dalej były lodowate, ale teraz można było w nich dostrzec opętanie. Taki.. szał. I chęć zabicia. Mnie. 

- Teraz tu ci nikt nie pomoże. - Przekładał ostre narzędzie z ręki do ręki.
Bawił się mną i moimi emocjami. Kurwa, jak chce mnie zabić to niech to zrobi teraz! Szybko!
- A twój ukochany? - Zakpił. - Po raz drugi ci nie zdąży. - Cmoknął zniesmaczony.
 Zacisnęłam dłonie w pięści. Po policzkach spłynęły mi łzy.
- Oj, ale nie płacz - podszedł bliżej, a ja zrobiłam malutki krok w tył - zaraz będzie po wszystkim, obiecuję! - Zaśmiał się szaleńczo.
  Na sam koniec spojrzałam na dół, na Max`a. Niepewnie wychylał się zza mojej nogi i spoglądał na mnie smutnymi i przestraszonymi oczkami.
Przepraszam, piesku. Pewnie spodziewałeś się, że cię obronię, a ja nawet samej siebie nie potrafię obronić...
- Max`iu, uciekaj piesku stąd.... - Wyszeptałam do niego drżącym głosem.
 A on?... Stał dalej i patrzył..
Wtedy Kamil złapał mnie za włosy i mocno pociągnął do siebie. Jęknęłam z bólu.
Znowu strach zawładnął moimi ruchami i gestami. Nic nie potrafiłam zrobić. Nawet krzyknąć. Poza tym kto by mi pomógł? W okolicy ani jednej żywej duszy... ani nawet Zbyszka. 

- To już koniec. - Szepnął mi Kamil do ucha i przystawił nóż do gardła.
I jedyne, co pamiętałam z tamtej chwili to potężne warczenie psa, męski krzyk, skowyt i mój upadek na ziemię.

- Julia! - Doszedł mnie niski, zdenerwowany głos Zbyszka. - TO on! - Powiedział jeszcze do kogoś.
  Obolała podniosłam się na rekach i złapałam za bolącą głowę. Siatkarz klęknął obok mnie i mocno mnie przytulił. - To już koniec... - Wyszeptał uspokajająco.
- Ale... - Spojrzałam w tamtą stronę. Dwóch policjantów skuło Kamila kajdankami. Obok nich leżał on... jak nieżywy. - Max! - Poderwałam się i podbiegłam do psiaka. - Max`iu!... - Patrzyłam na niego przez zaszklone oczy. - Zbyszku, - zwróciłam się do chłopaka - pomóżmy mu!
  Pies leżał, ledwo przytomny. Sierść miał całą we krwi. I wyglądał naprawdę fatalnie...
  Dlaczego?! Powiedzcie mi, dlaczego zawsze moi najbliżsi muszą cierpieć?! A teraz?.. Co był komu winny ten bezbronny pies!...
  Po chwili przyjechał drugi radiowóz na sygnale. Bartman porozmawiał jeszcze z policjantem, kiedy niedoszły morderca siedział już w samochodzie. Nie patrzyłam w tamtą stronę. Bałam się spotkać się z jego szaleńczym spojrzeniem. Poza tym teraz liczył się on. Max. Potrzebował mnie. Nas.
  Gdy policyjny wóz odjechał, Zbyszek podbiegł i wziął psa na ręce. - Chodź - nakazał - przy drugim osiedlu jest mała przychodnia weterynaryjna.
  Ruszyliśmy szybkim tempem w tamtą stronę. W zupełnej ciszy. Wciąż się o coś potykałam, bo zamiast patrzeć pod nogi, zapatrzona byłam w rannego psa. Było mi go szkoda. Cholernie szkoda.
Pomyśleć, jak człowiek żałuje zwierzęcia... ale przecież każda istota zasługuje na pomoc. Każda zasługuje na życie. 

  Pani weterynarz, pomimo wielu zwierzęcych pacjentów, przyjęła nas jako pierwszych. To znaczy nie nas wszystkich. Tylko Zbyszek z nim wszedł prosząc mnie, bym poczekała na zewnątrz. Uważał, że za dużo emocji jak na jeden dzień... ale czemu? Przecież nie zamierzali go uśpić! Na pewno nie!...
- Hej, będzie dobrze. - Nawet nie spostrzegłam, jak po kilku minutach wyszedł z tego pomieszczenia i kucnął na przeciwko mnie.
- A gdzie on? - Rozejrzałam się w koło. Po psie ani śladu.
- Miał rozciętą łapę, stąd krew. Weterynarz oczyściła ranę i ją zszywa. - Uśmiechnął się.
Co za ulga...
- Ale wciąż nie rozumiem, jak do tego doszło. On tak bardzo się bał... - Na samą myśl o trzęsącym się psie za moimi nogami było mi przykro. Bo mu nie mogłam pomóc.
- Bał się? - Odparł zdziwiony siatkarz. - Cóż, może nie widziałem wszystkiego... - przeczesał palcami czarną czuprynę.
- Co masz na myśli?
- Na mieście zrobił się zator - opowiadał - więc biegłem przez osiedla. Przy okazji ściągnąłem ten patrol policyjny i dotarliśmy na miejsce w sumie w jednym czasie. I wtedy widziałem, jak ten sukinsyn... - napiął się na samo wspomnienie o Kamilu - jak szarpie cię za włosy. I wtedy Max na niego skoczył i przewrócił go na ziemię. I z tego co widziałem to go pogryzł po rękach, którymi się zasłaniał. I najprawdopodobniej wtedy go nożem przeciął.
Wytrzeszczyłam oczy na siatkarza.
Dacie wiarę? Max był moim bohaterem!...
I ten bohater własnie wyszedł z sali, dzielnie krocząc na trzech łapach. Jedną, tą przednią miał obandażowaną i uniesioną ku górze.
- Moja psina! - Rzuciłam się w jego stronę i kucnęłam przy nim, mocno go przytulając. - Mój bohater!
Max zaczął merdać ogonem. I wtedy zrozumiałam, że on tak naprawdę dużo rozumie. Rozumie słowa, rozumie rozkazy. Ale przede wszystkim rozumie tez emocje.
Bo pies potrafi kochać czasem bardziej niż drugi człowiek...


Gdy we trójkę wyszliśmy od weterynarza, od razu poszliśmy do samochodu Zbyszka. Nie miałam zamiaru wracać do swojego zniszczonego mieszkania. Tylko.. co ja mogłam teraz zrobić? Przecież z dnia na dzień nie wynajmę innego.
- Zamieszkasz ze mną. - Powiedział Zbyszek, gdy jechaliśmy samochodem. Zmarszczyłam brwi. - Na razie.
 Westchnęłam.
- Wiem, że twoje mieszkanie jest sporo większe od mojego... ale czy ty naprawdę chcesz mieć na głowie dziewczynę z psem? 

- Daj spokój. - Poirytował się. - Na głowie? O czym ty mówisz. I tak spędzamy u siebie 99% całego naszego wolnego czasu, więc wyjdzie na to samo.
- No niby racja...
- Poza tym - wjeżdżał na osiedle - teraz przez jakiś czas będziesz mięć go tylko dla siebie.
  Zaraz, zaraz. Jak to?...
- JEDZIESZ! - Zawołałam radośnie. Właśnie zaparkowaliśmy, więc szybko odpięłam pasy i zaczęłam ściskać Zbyszka.
- No jadę, jadę. W końcu już ci nic nie grozi. A przynajmniej nic, o czym bym wiedział. - Zaśmiał się lekko.
Fakt. Kamil siedział w areszcie. Musze tylko jeszcze dziś jechać złożyć zeznania. No i zaprowadzić policjantów do starego mieszkania... A potem zatrudnić prawnika, który wpakuje tego psychopatę do więzienia na długie, długie lata. A może i na dożywocie?... Chociaż nie.. w sumie nic złego mi nie zrobił poza uszkodzeniem ciała i napaścią. Nie za bardzo znam się na prawie, aczkolwiek jestem święcie przekonana, że długo nie wyjdzie z "paki".
- Wspaniale. - Wyszłam i otworzyłam tylne drzwi. Max ostrożnie wysiadł. - Jest naprawdę wspaniale. - Powtórzyłam napawając się tym szczęściem.
- Że wyjeżdżam? - Przestraszył się nie na żarty siatkarz.
Zaśmiałam się głośno.
- Nie. - Pokręciłam głową i podeszłam do siatkarza. Położyłam mu ręce na ramionach i szeroko się uśmiechnęłam. - Wspaniale, że wszystko zaczyna się układać. 


 Wieczorem siedzieliśmy w naszym przyjacielskim gronie u Zbyszka. Monika i Anka nie potrafiły odejść od Maxa, no a siatkarze.. cóż, nie podobało im się to zbytnio, zwłaszcza że mieli przecież wyjechać pojutrze. Ale spożytkowali ten czas, przywożąc niektóre moje rzeczy ze starego mieszkania. Bo przecież pozostałam nawet bez majtek na dupę, a sama tam wchodzić nie miałam zamiaru.
  Max był pod opieką moich dwóch przyjaciółek. Temu to się powodziło; byłam przekonana, że zagłaskają go na śmierć! Nie żartuję!
Ani Grzesiek tego nie rozumiał, ani Nowakowski. Chociaż Piotrek jednak odpuścił. Gorzej z Kosą. Mimo że nic nie mówił to widziałam po nim, jak bardzo przeżywa od kilku dni zbliżające się rozstanie z Moniką. Bo to nie chodzi tylko o wyjazd z reprezentacją. To ona opuszcza Polskę aż na rok.
- Oj no ale zobacz jaki on słodki! - Ekscytowała się Monika. Grzesiek zmierzył ją czekoladowymi oczami.
- A ja to nie?!
- Ty też.. ale to piesek jest! - Kosa zrobił obrażoną minę. Dziewczyna podeszła i usiadła mu na kolanach - ale to Ciebie kocham.
Z uśmiechem na twarzy cmoknął ją w policzek.
- Kiedy wyjeżdżasz? - Zagadnął Monikę Piotrek.
- Cóż, wtedy co wy. - Niby się uśmiechnęła, ale widać było jej smutek. - Ale co zrobić, skoro trzeba.
W salonie zapanowała martwa cisza. Nikt sobie nie wyobrażał, jak to będzie bez Moniki, a zwłaszcza ona sama. Musi się rozstać z Grzesiem aż na rok.
- Ale przecież zobaczymy sie niedługo. - Wszyscy spojrzeliśmy na nią zdziwieni.
- Ta, w święta. - Burknął Zbyszek.
- Nie. Nie zapominajcie, że finał Ligi Światowej w Sofii jest. A Sofia gdzie? - Rzuciła zagadkowo, ale nikt się nie odezwał. - No ludzie, w Bułgarii przecież!
- No i extra! - Bartman klasnął w dłonie i wstał. - TO oznacza jedno!
- Że trzeba wyjść z grupy pokonując Brazylię, Kanadę i Finlandię?... - Namyślił się CIchy Pit. - Powodzenia...
- Jej, a co w tym złego? - Anka wywróciła oczami. Ona tego NIE ROZUMIAŁA. - Przecież to pikuś.
  Dla niej może i był pikuś. Ale wszyscy doskonale wiedzą, że Brazylia wyjdzie z grupy bez problemu. A o to drugie miejsce będzie zacięta walka. I jeden, zły ruch, jednak pomyłka czy jeden przegrany mecz mogą na tym zaważyć.
Taki jest sport. Taka jest siatkówka. Raz jest się na szczycie a raz na jego samym dole... ale najważniejsze to walczyć i nie poddawać się.
- Będzie moc, kurwa! - Atakujący aż kipiał tą swoją walecznością i zaciętością. - I Monika będzie na nas w Sofii czekać! Bo my pokażemy tym gagatkom, gdzie ich miejsce i przywieziemy złoto! - Bartman aż wstał z miejsca.
- Te, bohaterze narodowy - usadziłam go z powrotem na kanapie - ty się tak nie ekscytuj. Skupcie się najpierw na wyjściu z grupy. 

- No właśnie, niech każdy skupi się na rzeczach najważniejszych. - Zarządziła Anka. - Wy w trójkę - wskazała ręką na Piotrka, Zbyszka i Kosoka - macie pokonać.. kogoś tam. - Skierowała wzrok na Monikę- ty masz tam gdzie jedziesz dać z siebie wszystko... No a ty - tera kolej na mnie - masz się w końcu przestać pakować w kłopoty.
- Święta racja! - Przytaknął jej Zbyszek. Czemu mnie to nie zdziwiło? 

- A ty? O sobie to już nie powiedziałaś! - Podłapała ją Monika.
- Ja? - Prychnęła. - Ja to muszę się z wami wszystkimi użerać, to w zupełności wystarczy.
  Zaśmialiśmy się. Tak, ona miała z nami najwięcej problemów, jasne.
- Nie pieprz, Anka - zdzieliłam ją w głowę - przecież zostanę ci teraz tylko ja. I wiesz, powinnaś się skupić na czymś innym.
  Zdziwiona zmierzyła mnie spojrzeniem.
  Aktorsko wywróciłam oczami. Położyłam rękę na jej sterczącym brzuchu. - Na tym małym człowieku, który tutaj jest. To on niech będzie teraz najważniejszy.
- Julia jak zawsze wie, co powiedzieć... - Monika siadła obok Anki z drugiej strony. Objęłyśmy się we trójkę. - CO ja bez was zrobię, co?
- Co MY bez ciebie zrobimy. - Grzesiu podszedł i swoimi szerokimi ramionami objął całą naszą trójkę.
Chwilę po nim do grupowego przytulania dołączył Zbyszek i Piotrek.
- Przyjaciele... - Monice się oczy zaszkliły.
- .. na zawsze. - Dokończyłam już niemalże szeptem.

Nikt nie lubi pożegnań, ale myśmy wszyscy musieli się rozdzielić na... jakiś czas. Niby krótki czas, ale on tak wiele zmienił. I nikt się tego nie spodziewał. Tego, co miało się zdarzyć... 





~*  *  *~
Hej moje Kochane!
ZDAŁAAAAAAAAAAAM! Zdałam teorię z prawka hahahha! Teraz tylko praktyczny i och, za kierownicę. Can`t wait!:)
Uf, emocje dalej trzymają, ale wiecie - ogarnęłam się i napisałam. Świetny humor więc i rozdział pozytywny :)
WIem, że może nie zadziwia długością, ale w sumie lanie wody byłoby gorsze, nie?
Co do powolnego kończenia tego opowiadania i pytania jednej z dziewczyn... wiecie, mam zamiar pisać dalej, jakieś nowe opowiadanie czy coś, ale kurczę, tak bardzo przywiązałam się do Julii i Zbyszka, że oderwanie się od tego będzie naprawdę ciężkie :)
A WY jakie macie odczucia? Co sądzicie? Piszcie i komentujcie! :)
UWIELBIAM WAS, pamiętajcie ;3
Buźka!