poniedziałek, 19 sierpnia 2013

niedziela, 11 sierpnia 2013

ZAPRASZAM NA NOWE OPOWIADANIE!

Zapraszam Was moje drogie i kochane czytelniczki na mój nowy blog:

http://twinsintheteam.blogspot.com

Opowiadanie o dwóch całkowicie różnych siostrach bliźniaczkach, które (jedna chce, a dla drugiej to wyrok śmierci) spędzają czas w Spale z Naszymi siatkarzami.
Ale to nie będzie jakiś tam zwykły, prosty romansik. Tak jak w opowiadaniu Hopes, Dreams and Volley, tu także będę chciała Wam pokazać... coś innego. Pokażę Wam walkę o rodzinę, prawdziwą miłość i oddanie. Będą niespodzianki i niezwykłe zwroty akcji. Wzloty i upadki. Szczęście i pech. Ale wszystkiego dowiecie się w trakcie czytania i śledzenia losów bliźniaczek. :)


Serdecznie zapraszam ! :)
Wasza oddana bloggerka. 


PS. Dziękuję czytelniczce Basi F. za podpowiedź związaną z udostępnieniem tutaj linku do nowego bloga.


wtorek, 6 sierpnia 2013

EPILOG. // O wspaniałym człowieku nigdy się nie zapomina.

Nie gaś swoich marzeń w po­piel­niczce rzeczy­wis­tości.Nie pozwól by zmieniły się w po­piół lub ule­ciały z dy­mem.Zgasły jak zduszo­ny oga­rek papierosa.
Pozwól,aby roz­winęły skrzydła i miały szansę na spełnienie. 

I pamiętaj, że nie ma zbyt wiele cza­su, by być szczęśli­wym. Dni prze­mijają szyb­ko. 
Życie jest krótkie. 


Pierścionek na palcu Julii błyszczał z każdym dniem co raz bardziej, zupełnie jak iskierki w oczach Zbyszka. 
Po wygranym meczu w Sofii, zdobyciu Ligi Światowej razem powrócili do Polski. Siatkarzy czekało niesamowite powitanie na lotnisku. Polscy kibice nie zawiedli, jak zwykle pokazali, że są najwspanialsi na świecie. Zupełnie jak Nasi siatkarze. 
Po wszystkich wywiadach, spotkaniach, na które jeździli Nasi reprezentanci, Julia pojechała ze Zbyszkiem na długo wyczekiwane i obiecane przed siatkarza, wspólne wakacje. Spędzili je tym razem w Zakopanem, nic nikomu nie mówiąc o wyjeździe. Pełna konspiracja. 
Gdy wrócili po dwóch tygodniach, przygotowania do ślubu Anki szły pełną parą. Najgorsze było kupno sukni ślubnej. Wiecie, jaka ona jest niezdecydowana; dopiero po tygodniu poszukiwań znalazła tą swoją wymarzoną i pod koniec sierpnia stanęła na ślubnym kobiercu obok Piotrka Nowakowskiego, z rosnącym zdrowym dzieckiem pod sercem. A na weselu bawiła się cała reprezentacja, damska i męska Resovia, cała rodzina i przyjaciele. Przyjechała nawet Kamila ze swoim tatą, oraz Monika prosto z Bułgarii oświadczając, że robotę ma gdzieś, bo za bardzo tęskni za Grzesiem. 
Cóż, to była niesamowita noc. Bo siatkarze mimo wygranej, która dodała im skrzydeł, dalej byli pozytywnymi wariatami pełnymi energii. 
Jeśli chodzi o Monikę, to jej szef po prostu wrócił ją na lepsze stanowisko z powrotem do Polski. Chyba nie mógł znieść jej tęsknoty za rodzimym krajem i za chłopakiem. 
Gdy nadeszły święta Bożego Narodzenia, w domu Anki był już miesięczny synek, Filip. Razem z dzieckiem i mężem Ania spędzała wigilię ze swoimi rodzicami i rodzicami Piotrka tu, w Rzeszowie. Julia natomiast pojechała z narzeczonym do jego rodziców, mimo wielkich wahań - wiecie, po dawnym spotkaniu z Panią Bartman. Ale jego tata okazał się być naprawdę sympatyczny, i gdy zaszła potrzeba, gasił swoją żonę stając po stronie Juleczki. 
W drugi dzień świąt Julia oświadczyła, że jest w ciąży. Matka Bartmana, mimo wcześniejszych oporów, od razu zaczęła planować ślub. 
W sylwestra spotkali się wszyscy razem na rzeszowskiej hali, gdzie zorganizowana była impreza. To był szczęśliwy moment ponownych spotkań. I mimo wszystko, rok dwa tysiące trzynasty, pomimo pechowej cyfry, MUSIAŁ okazać się być szczęśliwy. Julia poślubiła Zbyszka i urodziła mu śliczną córeczkę Karolinkę. Razem z córką i Max`em zamieszkali w domu na obrzeżach Rzeszowa. 
Po roku Julia została powołana, jednak zgodnie ze ZByszkiem doszli do wniosku, że zrezygnuje. Dziewczyna chciała się zająć domem, a mężowi pozwolić reprezentować kraj. Mimo wszystko jednak nie zrezygnowała z siatkówki. Z Resovią połączyła ją niesamowita więź. 
Niestety, po siedmiu latach beztroskiego życia białaczka wróciła. Przeszczep się nie przyjął, tabletki nie pomagały. Ale Julia nie płakała, pomimo szybkiego słabnięcia i co raz bardziej postępującej choroby. Leżała w szpitalu z lekkim uśmiechem na twarzy, raz po raz powtarzając, jak bardzo kocha córkę i męża. Przecież przeżyła tak wiele. I o nic Boga więcej prosić już nie mogła.
Julia Sosnowska zmarła dnia piątego sierpnia. I uśmiechała się nawet podczas ostatniego tchnienia życia...

~~~~~~~~
- Tato, tato! - Krzyczała Karolina szarpiąc ojca za rękaw. - Patrz, mamusia! 
Zbyszek spojrzał na ekran zawieszony na górze rzeszowskiej hali. Uśimiechnął się widząc, jak blondynka spogląda na nich uśmiechnięta, z niezwykłą radością w oczach. Taka pełna życia. 
I taką ją przedstawiał ich córce. Chciał, by wyrosła na tak samo silną kobietę, jaką była ona. 
- Widzisz, patrzy na nas. - Objął córkę ramieniem. 
 To już dwa lata po jej śmierci. Dokładnie piąty sierpnia. Własnie odbywał się mecz Sokoła Chorzów z tutejszym, żeńskim klubem. Jak co roku. To była tradycja, że co roku wszyscy Rzeszowianie schodzili się na halę, by uczcić wspaniałą zawodniczkę, jaką była Julia. 
Byli tu wszyscy jej przyjaciele. Byli tu wszyscy, którzy kochali ją całym sercem. I wszyscy z lekkim uśmiechem na twarzy, pełnym skruchy i tęsknoty. 
- Zbyszku, możemy prosić o słowo wstępu przed meczem? - Poprosił komentator. 
  Bartman wziął córkę za rękę i zbiegli po schodach. Z mikrofonem w ręku, z szaleńczo bijącym sercem stanął małą, drobną blondyneczką na środku hali. Chrząknął. 
- To już dwa lata. Dwa, długie lata... - Westchnął siatkarz, mocniej ściskając Karolinę za rączkę. - ... jak jej nie ma wśród nas. Smutek w sercu jest, ale i radość, bo jej życie nauczyło czegoś tak naprawdę każdego z nas. - Uśmiechnął się lekko pod nosem. - Julia pokazała nam, że trzeba walczyć. Że jeśli się mocno wierzy, to można góry przenosić. Dokonywać niemożliwego. Tu, na rzeszowskim boisku grała wspaniałą grę, wspaniałą siatkówkę. Swoim przyjaciołom dawała radość, pokazywała, że warto żyć, że trzeba łapać każdy dzień. Bo czas ucieka nam.. między palcami. - Przerwał na moment, by wziąć córkę na ręce. - A mnie? Mnie dała siłę do walki, nie tylko na boisku. Dała mi nadzieję. Dała mi wspaniałą córkę, która teraz wypełnia całe moje życie. I najważniejsze; dała mi miłość, która jest najcenniejszym darem życia. 
I nigdy, ale to przenigdy o tobie nie zapomnimy. Bo wspaniałym się człowiek nie rodzi; on się wspaniałym staje. I ty właśnie się taka stałaś. 
Julia Bartman, na zawsze w naszych sercach. 




~*  *  *~
PRZEPRASZAM, że bez happy endu. Chociaż i tak wydaje mi się, że takie zakończenie jest dobre. Mam nadzieję, że mnie nie zjecie? 
Bo jeśli Wam się coś nie widzi, to zamiast ostatnich akapitów dodajcie sobie "I żyli długo i szczęśliwie" - ja osobiście nie lubię takich baśniowych, dziecięcych zakończeń. 
Julia przeżyła wspaniałe życie, pełne smutków i radości. Wykorzystała je maksymalnie, nie sądzicie? 
Pamiętajcie, że cokolwiek by się w życiu nie działo - NIE WOLNO SIĘ PODDAWAĆ! I chciałam, abyście czytając mojego bloga, uwierzyły w to i mimo upadków i problemów we własnym życiu, potrafiły się podnieść, tak jak to zrobiła Julia. Znalazła na tyle siły w białaczce, żeby przeżyć własne życie. I przeżyła.
Komentujcie i dzielcie się swoimi przemyśleniami. TO będzie dla mnie wspaniała nagroda.
I dziękuję Wam, moje drogie czytelniczki, które często komentowały moje nowe posty, że ze mną byłyście. Nie potrafię opisać, jak wielkim szczęściem było dla mnie czytanie waszych komentarzy.


A na poprawę humoru, nasze biało-czerwone wariaty :) (filmik niżej)
My, oddani kibice, zawsze będziemy Wam kibicować! 

PS. Mam już pomysł na nowe opowiadanie, o nowym blogu poinformuję Was w nowym poście tutaj, jakoś w tym tygodniu - jakby ktoś był zainteresowany. :)



"- Popatrzcie na nich! - krzyknęła Julia do swoich czytelników. - Wariaty, nie? - Zachichotała.- Ale weźcie z nich przykład. Uśmiechajcie się, bawcie się i korzystajcie z życia. Każdy dzień traktujcie tak, jakby był tym ostatnim. Wtedy wasze życie stanie się wspaniałe...". :)

52. Niejedna wygrana Zbyszka Bartmana.


**Zachęcam do oglądania filmików - klimatycznie!**
Ósmy lipca dwa tysiące dwanaście. Godzina dziewiętnasta czterdzieści pięć. Sofia. Finał World League 2012. Polska kontra Stany Zjednoczone.
Szykowała się ogromna walka. Kibice zgromadzeni na hali skakali i radowali się tuż przed meczem.
My też tam byłyśmy, w VIP`owskich miejscach. Ubrane w biało-czerwone stroje z numerami własnych chłopaków. Ja, Anka i Monika, która przyjechała do Sofii w ten dzień, co my, tylko wybrała sobie ... hm, lepszą godzinę.
Nasz samolot wylądował o piątej rano, więc pod hotelem byłyśmy o szóstej. ZA WCZEŚNIE. I co tu robić?
Na szczęście spotkałyśmy jego. Na nasz widok rozpromienił się. Cały Winiarski; to on nam umożliwił wejście do hotelu, w którym spali w Sofii. Gdyby nie on i jego poranny jogging zapewne sterczałybyśmy pod drzwiami, dopóki nie wyszliby na trening. 

- Ale nie zdziwcie się, że jeszcze śpią. - Burknął pod nosem sam Winiarski. 
- To się obudzą! Ileż można spać! - poirytowała się Anka. Od razu zaczęła walić w drzwi jak oszalała.
- Anka, spokojnie.
Winiar się zaśmiał.
- Powodzenia. Ja idę pod prysznic. - I wszedł do pokoju znajdującego się na przeciwko.
  Anka znowu walnęła trzy razy z pięści w brązowe drzwi z numerem piętnastym. I gdy się w końcu otworzyły, zostałam wciągnięta w wir gwałtownych wydarzeń.
- Julka! - Zielonooki otworzył drzwi i na jego twarzy wymalowało się ogromne zdziwienie.
 Zaraz potem obok niego stanął sam Nowakowski.
- Anka?! - Krzyknął Cichy Pit.
- Żeby nie było: to nie sen. - Uśmiechnęłam się lekko.
Zbyszek mnie tak wyściskał, tak wycałował, jakby mnie wieki nie wiedział. Ja też się ogromnie ucieszyłam na jego widok. Wiecie, jak to jest. Zobaczy ukochaną osobę po rozłące... 

Pomyśleć, że to było zaledwie wczoraj rano. Byłyśmy już tu dwa dni. I dzisiaj, właśnie teraz rozpoczynał się mecz o wszystko.
Czy to nie było aż za piękne? Wiecie, Polska ... pierwsze miejsce w Lidze Światowej... wciąż tego nie ogarniałam umysłem. Ta atmosfera panująca na hali, ten klimat i krzyki kibiców. Coś wspaniałego. Gdy Polacy wbiegali na boisko krzyczałam jak najęta. Ale wzrok skupiłam tylko na zawodniku z numerem dziewięć.
Czy ten wspaniały człowiek o wielkim sercu, genialny gracz i bóg w ludzkiej postaci był naprawdę moim chłopakiem? Coś.. nieprawdopodobnego.
Bo wiecie, gdy w życiu jest pod górkę to nie wolno się poddawać. Trzeba walczyć. Bo los się w końcu do nas uśmiechnie. 

I tak samo było z naszymi siatkarzami. Walczyli! Kurwa, walczyli jak nienormalni! A ja oglądałam to raz spinając się a raz śmiejąc. 
Znów historia rodzi się na naszych oczach. To jest gra, do której nas przyzwyczaili. Wspaniała gra. Piękna siatkówka. Jest walka. Jest pot i są łzy. Zdenerwowanie i radość. Wzloty i upadki. Szczęśliwe akcje i te zupełnie nieudane.. I te emocje... Kurczę, ale co ja Wam będę opowiadać! Sami zobaczcie. 


Czternastu graczy, którzy wyszli na środek boiska z podniesionymi głowami i z walecznym nastawieniem. Tworzyli jedną potęgę, którą łączyło to samo marzenie - wygrać Ligę Światową. I wspólna radość po trzecim, wygranym secie i jednocześnie całym meczu, była tą najcenniejszą nagrodą, jaką mogli dostać. Bo oni zasłużyli na to najbardziej ze wszystkich.

Skakałyśmy jak oszalałe. Piszczałyśmy. To wszystko było takie...! Nie! Tego się nie da opisać słowami! To było jak spełnienie najskrytszych marzeń. popłakałam się widząc radość naszych chłopaków. Skakali, cieszyli się. Ale kto by się dziwił?! Swędrowski ma rację: Historia rodzi się na naszych oczach. Historia, w której tworzeniu wziął udział mój ukochany, moi przyjaciele. I radość, która wypełniła moje serce była niewyobrażalna.
I ich radość... radość, która wypełniła całą halę, całą Sofię... Nie! Cały świat. A zwłaszcza Polskę...




Gdy odbyło się uroczyste wręczenie medali, na hali rozległ się jeden wielki błysk fleszy z aparatów. Zapewne nasi biało-czerwoni będą w każdej gazecie świata. O mój Boże, co za wyróżnienie. Moja mała główka po prostu tego nie ogarnia. Jakby było mało radości, Zbyszek zdobył nagrodę najlepszego atakującego.!
Możdżon został najlepszym blokującym, Ignaczak oczywiście najlepszy libero całej LŚ, a MVP trafiło w rączki Kurasia.
- Chodź. - Anka pociągnęła mnie za rękę.
 Umożliwili nam wejście na boisko. Poza tym, było takie zamieszanie, że nawet jeśli nie mogłybyśmy tam wejść, i tak byśmy to zrobiły (pamiętacie, "lata praktyki"). Choć sam fakt, że nikt nas nie ścigał był co najmniej dziwny. Od razu rzuciłam się w ramiona uradowanego Zbyszka. Złapał mnie mocno i zakręcił w kółko. Nie ważne było to, że cały świat na nas patrzy. Nic się nie liczyło poza mną a nim.
- Poczekaj tu. - Poprosił nagle i zniknął, zostawiając mnie na środku ogromnej hali.
I wtedy światła trochę przygasły. Tylko to nad moją głową świeciło się mocniej.
- Prosimy o chwilę ciszy. - Poprosił komentator po angielsku.
Kurwa, co się dzieje?! Byłam przerażona, naprawdę. Czy on musiał mnie zostawić akurat w tym momencie?
Nerwowo rozglądałam się w kółko. Serce wciąż biło jak oszalałe; sama nie wiedziałam czy dalej z radości, czy już ze strachu. I wtedy... wtedy go zobaczyłam, a serce momentalnie mi stanęło.
- Julia, - podszedł, z lekkim uśmiechem na twarzy, z rękoma schowanymi za plecami - wygrałem dzisiaj złoto, ale chciałbym wygrać jeszcze jedno. - Serce podeszło mi do gardła. Uklęknął na jednym kolanie i ujął moją dłoń. - Julio, czy zostaniesz moją żoną? - Zapytał wpatrując się we mnie zakochanymi, zielonymi oczami, a na dłoni położył mi otwarte pudełeczko z przepięknym złotym pierścionkiem, zdobionym błyszczącymi brylancikami.
Momentalnie zawirowało mi w głowie. Łzy spłynęły po moich wciąż rozpalonych policzkach. Łzy szczęścia.
I co ja miałam z nim zrobić? Wybrał taki moment! Takie miejsce! Cały świat na nas patrzy, na litość boską!  Musiałam jednak przyznać jedno : chyba lepszych oświadczyn sobie wymarzyć nie mogłam....
Och, Zbyszku Bartmanie, jak ja cię szaleńczo kocham!
- Wariat. - Wywróciłam aktorsko oczami. Gdy zmarszczył brwi, od razu dodałam - ależ oczywiście, że tak!
  Uśmiech od ucha do ucha znowu pojawił się na jego twarzy. Wstał i mocno złapał mnie w swoje silne ramiona. Płakałam. On też.
Na hali rozległy się głośne oklaski i piski. "Congratulations on your engagement. I hope you will both be very happy together!" - Powiedział komentator, życząc nam szczęścia z okazji zaręczyn.
Nasi przyjaciele podeszli do nas bliżej i cieszyli się razem z nami. Ale dla mnie liczył się w tamtym momencie tylko on. Założył mi pierścionek na palec nie pozwalając mi odbiec spojrzeniem z jego zielonych tęczówek. I pocałowałam go tak mocno, że świat ponownie przestał istnieć. 

A pierścionek na moim palcu już zawsze błyszczał z tą samą intensywnością, zupełnie jak iskierki w zielonych oczach Zbyszka Bartmana... 


~*  *  *~
Witajcie, moje kochane :)
To już ostatni przed Epilogiem rozdział. Cóż, zaraz go wrzucę, to i tam się rozpiszę bardziej.... jak opanuję łzy! ;o
Buziaki! 








poniedziałek, 5 sierpnia 2013

51. Szalony pomysł ciężarnej Anki.

- Mamo?... - Zapytałam niepewnie.
Od razu tego pożałowałam. Ona... nie spodziewałam się takiej reakcji. Najpierw na mnie spojrzała i na jej twarzy wymalował się gniew. A potem... cóż, potem się na mnie rzuciła. Ale na pewno nie po to, by wyściskać własną córkę.
- TY bękarcie!!!! - Wrzeszczała jak opętana. Wstała i widziałam jak jej mięśnie napinają się. Wstyd mi to przyznać, ale wyglądała jak psychopatka. Jakby znalazła się w jakimś amoku... jakby żyła w innym świecie. Swoim świecie.
  Na szczęście w porę na salę wpadł lekarz i trzymając ją mocno za ramiona, usadził z powrotem na krzesło.
  Czułam jak mi się robi niedobrze. Moja własna matka.
- Ty ... ty... jak śmiesz się tu pokazywać! - Krzyczała opętana. - Nienawidzę cię, nienawidzę!
Przełknęłam ślinę i powstrzymywałam łzy. Z ledwością. Jej opiekun spojrzał na mnie niepewnie i bezgłośnie zapytał, czy chcę już wyjść. Ja jednak pokręciłam głową. W moim sercu wciąż była ta iskierka nadziei...
- Mamo. - Powtórzyłam spokojnym głosem. Starałam się nie okazywać zdenerwowania. Starałam się nie okazywać nic, poza cholerną czułością i troską. Kurwa, jak ja to robiłam? Skąd u mnie to opanowanie?...
- Żałuję, że nie umarłaś. - Syknęła i splunęła mi pod nogi.
To był cios w serce. Zmarszczyłam nos, chcąc powstrzymać wybuch gwałtownego płaczu, ale na szczęście po moim policzku spłynęła tylko jedna łza. Stanowczo już za wiele razy przez tą kobietę płakałam.
A ta sytuacja mnie powoli przerastała. Moje opanowanie też miało swój kres, jednak pozostała mi godność, której ona już nie miała ani krzty.
 Podeszłam nieco i ostrożnie się nachyliłam, zachowując odpowiedni dystans, by w razie czego uniknąć ataku.
- Wiesz, chciałam ci tylko podziękować za jedną rzecz. - Wyznałam jej szczerze. - Za to, że mnie urodziłaś. Za nic więcej. Bo teraz mam piękne życie, a nie takie, jaka ty sama mi zgotowałaś.
I wyszłam, pozostawiając ją w zupełnym milczeniu. 

 Mimo wszystko całe popołudnie, jakie pozostało, miałam naprawdę tragiczne. Kamila z Anką próbowały mnie pocieszyć, gdy usłyszały, co się stało. Jednak w pełni to nie pomagało. Wiecie, usłyszeć takie słowa od rodzonej matki potrafią naprawdę "zabić". A najgorsze było w tym wszystkim to, że ja chciałam dobrze. I z tego co lekarz mówił, moja matka przez cały zeszły tydzień powtarzała moje imię. W kółko, bezustannie...
Najwyraźniej trafiłam na dzień, kiedy naprawdę nie była w humorze. Bywa i tak. 
Humor dopiero zaczął mi się poprawiać, kiedy grali nasi chłopcy grali pierwszy mecz w Toronto. Z Brazylią. I to był ten przełomowy moment.
Moment, który przyniósł mnie, Ani i Kamili tonę łez radości. Te emocje, ten dreszcz. Czułam się, jakbym siedziała na trybunach i im kibicowała. Każda akcja, każde uderzenie w ataku, każda zagrywka... wszystko przeżywałam razem z naszymi zawodnikami. Ale to była ich gra; gra, do której nas przyzwyczaili!
- Oni kurwa naprawdę dają z siebie wszystko! - Ryczała Anka po dwóch wygranych naszych setach.
Czułam to samo co ona. Dumę z naszych chłopców. Ogromną dumę.
Kolejne dwa sety były naprawdę emocjonujące, jednak doprowadziły do tie-break`a. I wtedy było apogeum stresu i napięcia...

- Ależ nieprawdopodobna historia! - Krzyczał Swędrowski, gdy kończymy mecz 15:12.  - POLSKA WYGRYWA PIERWSZY RAZ Z BRAZYLIĄ OD  DZIESIĘCIU LAT! 
  Poskoczyłyśmy z kanapy i zaczęłyśmy się ściskać, jak polscy siatkarze ukazani na ekranie. Coś niesamowitego! Te dreszcze, radość, emocje!
I gdy po piętnastu minutach zadzwonił do mnie Zbyszek, serce wciąż waliło mi jak oszalałe, a emocje nie oklapły.
- Widziałaś?! Kurwa, widziałaś to?! - Wrzeszczał do telefonu. - Ja pierdolę! 
Tak bardzo się ekscytował, że znowu się popłakałam.
- Widziałam, Zbyszku! Żebyś ty wiedział, jaka ja jestem z was cholernie dumna. Z ciebie dumna!
 I taka tez była prawda. Rozpierała mnie duma, gdy oglądałam każdy kolejny mecz będąc w Gdańsku. Toronto, Katowice, São Bernardo do Campo i Tampere. I każdy mecz przynosił tyle samo emocji przed telewizorem, na widowni i na boisku. Chłopcy walczyli i potężnej Brazylii dali się pokonać jedynie raz. Tylko raz. A to znaczyło, że... oni naprawdę mogą wiele osiągnąć. Ci głupiutcy chłopcy, żartujący na każdym kroku, tak beztrosko podchodzący do życia... teraz dawali z siebie wszystko na boisku. Walczyli z całych sił. Dla Polski, dla Nas i przed wszystkim dla siebie.
Z grupy B Polska awansowała do Final Six z mocnej, pierwsze pozycji, gromadząc na swoim koncie aż dwadzieścia dziewięć punktów. Brazylia również przeszła mając dwadzieścia sześć puntów. Fakt, że nasi wyszli z grupy oznaczał jedno: szykuje się jeszcze większa walka, większe emocje. I jak nasze serca to wytrzymają?! Koniecznie trzeba będzie zamówić wizytę u kardiologa..

I w ten sposób pozostałe dwa tygodnie wakacji w Gdańsku upłynęły. Na plażowaniu, kibicowaniu naszym przed wielką plazmą w salonie Kamili i wieczornych pogaduszkach. Musiałam jednak przyznać, że odpoczęłam jak nigdy. Wiecie, sam fakt bycia nad polskim morzem przynosił dziwną ulgę i beztroskę.
O nieszczęsnym spotkaniu z matką dosyć szybko zapomniałam. Cóż, czego mogłam się spodziewać jak nie nienawiści? Przecież nie oczekiwałam od niej spóźnionego przypływu matczynej miłości... Kobieta, którą spotkałam w psychiatryku dała mi jedną, porządną lekcję. A jeśli nie lekcję, to pogląd na przyszłość... ja NIGDY tak swoich dzieci nie potraktuję. Nigdy nie porzucę ani nie zostawię. Cokolwiek by się nie działo.
Obiecuję to sobie i moim przyszłym dzieciom. 
Podróż PKS`em z powrotem do Rzeszowa była naprawdę męcząca. Anka co chwilę miała ciążowe mdłości, zupełnie jakby była w pierwszym trymestrze. Udało nam się to jednak opanować po jakiś dwóch godzinach jazdy i postoju na stacji benzynowej. Choć osobiście wolałabym, ażeby te mdłości miała, bo przynajmniej nie gadała...
A wpadła na naprawdę pojebany pomysł. I tylko przekleństwo mogło wyrazić to, co o tym wszystkim myślę.
- Kobieto, jeszcze nawet nie wróciłaś do domu! - Poirytowałam się niesamowicie.
Ja wiem, że Anka to usiedzieć na tyłku nie umie, ale teraz to przesadza. Przecież w ciąży jest, gdzie jej tam kolejne podróże! I to jakie długie!
- Ojej, przesadzasz no. - Skrzywiła się. - Poza tym wiem, że o tym marzysz. Chcesz tego. - Tym swoim spojrzeniem wymusiła na mnie dosyć szybką zmianę decyzji. - Naprawdę, pożądasz tego....
- Dobra, przestań. - Aż dłońmi twarz zasłoniłam.
Ona była istnym potworem. A drugi, mały potworek miał przyjść niedługo na świat. Jak ja ich oboje ogarnę?! Pozostawało mieć nadzieję, że to dziecko będzie miało wrodzony spokój Piotra Nowakowskiego.
- Mały lub mała też się ucieszy. - Przyjaciółka czule pogłaskała wystający brzuszek i uśmiechnęła się pod nosem.

Do Rzeszowa zawitałyśmy na zaledwie dwa dni. Nawet Max`em nie zdążyłam się nacieszyć. Rodzice Anki również byli zszokowani naszą nagłą decyzją. To znaczy.. decyzją ich córki, która przecież nawet nie rozumiała siatkówki.. ale w tym przypadku to nie miało znaczenia. I nie wypakowując rzeczy z walizek pojechałyśmy taksówką na lotnisko.
- Wiesz, że to jest szalony pomysł. - Skwitowałam ją, gdy z biletami w rękach czekałyśmy na naszą odprawę.
- A czymże byłoby życie bez szaleństw?! - Krzyknęła rozradowana. - Pomyśl, jak ten twój kretyn się ucieszy!
 I przed oczami miałam jego zielone tęczówki. I to właśnie w pogoni za nimi wsiadłam do samolotu, choć bardzo się obawiałam tego lotu. Naprawdę. Wiecie, jaka ja pechowa jestem. 

Ale fakt, Anka miała w jednym rację. Marzyłam o tym, by zobaczyć, jak Nasi siatkarze grają o pierwsze miejsce w Sofii, dlatego też usiadłszy spokojnie na swoim miejscu w samolocie, dla świętego spokoju zamknęłam oczy wymuszając piękny sen o Zbigniewie Bartmanie....





~*  *  *~
Hej, moje Kochane. :)
Dzisiaj był ciężki dzień, a jutro będzie jeszcze bardziej ciężki... Ale co poradzić? 
Ten rozdział musiałam Wam napisać dzisiaj ( i o dziwo, udało się), ponieważ jutro o 7:30 mam pierwszy autobus, bo jadę do starego szpitala po dokumentację z dawniejszych badań. A potem... prosto do ortopedy... ale o moim "kiedysiejszym" wypadku opowiem Wam innym razem. Szkoda psuć sobie humorów. No a potem jeszcze spotkanie rodzinne.. no i będę dopiero w domu wieczorem. AUTENTYCZNIE. 
Dlatego kolejnego rozdziału możecie się spodziewać albo jutro późnym wieczorem (ale serio późnym), albo z samego rana w środę. Nie mniej jednak postaram się Wam wrzucić go jutro. 

Pozdrawiam Was gorąco. ;* 
Wasza Bloggerka! 


50. Holidays, so beautiful!...

- JA. NIE. MOGĘ. - Anka stała z wytrzeszczonymi oczami. Lada moment a wylecą jej z orbit, przysięgam.- My mamy mieszkać w tym pałacu?!
- Ee.. wiesz, to chyba nie ten adres... - Przełknęłam ślinę.
Nerwowo grzebałam w torebce w poszukiwaniu notesu z zapisanym adresem Kamili. Nie mogłam uwierzyć, że... dobra, wiedziałam, że są bogaci, ale żeby aż tak? Moja mama była materialistką do szpiku kości!
  Nim zdążyłam sprawdzić, u bramy pojawiła się moja siostra we własnej skórze. W wysoko związanym niedbałym koczku, topie i obszernych spodniach dresowych.
Anka momentalnie zaczęła piszczeć.
- Jezu Chryste, Julka! To naprawdę tu! - Ekscytowała się. Podbiegła do Kamili i zaczęła ją ściskać i całować. - Dziękuję za zaproszenie!
  Stałam w kompletnym szoku, nie mogąc zrobić najmniejszego kroku. Normalnie szczęka opadła mi do samej ziemi. Pierwsze co pomyślałam, to że Kamila ma naprawdę cudowne życie. Ma wszystko, czego chce. No, poza jednym... rok temu w szpitalu przyznała mi się, jaka była o mnie zazdrosna. Bo ja miałam miłość, a ona nie...
Choć z tego, co opowiadała, gdy była dwa dni temu u nas w Rzeszowie, relacje z jej ojcem polepszyły się, odkąd matka jest w wariatkowie. I gdy tylko wracała do domu w związku z wolnym na uczelni, jej tata odrywał się od pracy i spędzał z nią cały czas.
- Idziesz? - Zawołała mnie ruda.
- Idę, idę.
Niepewnym krokiem dołączyłam do dziewczyn i weszłyśmy na ogromny podjazd. Wszystko aż zadziwiało nowoczesnością i jednocześnie elegancją. A wnętrze... nie, to się nie mieściło w głowie, że ludzie mogą tak mieszkać.
Po dwudziestu pięciu latach spędzonych w małej, katowickiej klitce, miałam mieszkać przez trzy tygodnie w willi? Wrócę do Rzeszowa niesamowicie rozpieszczona.
- Pewnie jesteście głodne. - Kamila wciąż się uśmiechała. A my? Stałyśmy na wielkim holu jak posągi, nie mogące wydusić z siebie ani słowa. - Chodźcie do kuchni. Joe weźmie wasze bagaże. - I momentalnie pojawił się u nas starszy już lokaj.
Jezu Chryste!
- W sumie... to ja bym coś zjadła. - Wyjąkała w końcu Anka.
- Chodźcie.
W trójkę poszłyśmy do przepięknej, nowoczesnej kuchni. Boże, ile ja bym dała, żeby mieć takie pomieszczenie do gotowania. Mieć i gotować w niej razem.. ze Zbyszkiem.
Ostatnio co raz częściej myślałam o wspólnym mieszkaniu z siatkarzem. Chociaż jego kuchnia też była i przestronna i nowoczesna. Ale dom... kurczę, nie myślę o willi. Ale własnych czterech ścianach, ogródku...
- Co chcecie? - Zapytała nas Kamila. Usiadłyśmy na krzesłach barowych przy "wysepce" na środku kuchni. Nim zdążyłyśmy cokolwiek powiedzieć, dodała - w sumie Pani Ela zrobiła rano sałatkę z krewetkami. - Bez gadania wyciągnęła ją na blat i postawiła ja przed nami. - Ale w sumie może wolicie kanapki. - Teraz wyjęła półmisek z przygotowanymi produktami na kanapki oraz pokrojony chleb zbożowy z chlebaka.
- Kamila! - Ogarnęłam ją w końcu. Na co miała wyciągać nam całą lodówkę?
- No.. ale wiecie, ogólnie to czujcie się jak u siebie w domu. - Z uśmiechem położyła nam pod nosami talerzyki ze sztućcami.
- Naprawdę, chleb z masłem by wystarczył. - Westchnęłam patrząc na ogrom i przepych jedzenia, które nam podała na śniadanie.
 Gdy to powiedziałam, Ania zgromiła mnie spojrzeniem. Wiedziałam doskonale, że jej się to podoba. Willa z basenem, blisko do morza i bogate, różnorodne jedzenie. Czego może więcej chcieć kobieta w ciąży? No właśnie. Coś mi się wydaje, że nawet brak Piotrka jej nie przeszkadza.
Nie to co ja. To mnie przytłaczało. Ten przepych, to bogactwo i elegancja... nie moje klimaty. Dlatego tak bardzo różniłam się od matki. Swoją drogą, ciekawe jaki był jej mąż.
- Tata prosił, żebyśmy na niego poczekały, zanim wyjdziemy na miasto. - Usiadła na przeciwko nas i oparła głowę na dłoniach. - Ma przyjechać w porze lunchu.
Siostra dosłownie czytała mi w myślach.
Chciałam go poznać. Jesteśmy przecież poniekąd.. rodziną? Cóż, dziwnie mi to przyznać, ale miałam nadzieję, że to jakiś fajny gościu.
Nie, zaraz. Facet, który poślubił moją matkę nie mógł by fajny.
- To świetnie. - Uśmiechnęłam się. - Nie mogę się doczekać, żeby go poznać. - Przyznałam zupełnie szczerze.- I przepraszam za nią - skinęłam na Ankę, która właśnie przegryzała sałatkę kanapką z szynką i serem. - Teraz to ma podwojony apetyt.
- Wiem, wiem. Ale mówiłam, że jesteście u siebie. - Powiedziała. Spojrzała na Ankę. - Tak w ogóle to gratuluję. - Mówiła o ciąży, oczywiście.
- Dzięki.
I wtedy rozległa się skoczna melodia mojego telefonu. Sięgnęłam do kieszeni.
- Oho, ukochany zatęsknił. - Rzuciła Ania z ironią.
Faktycznie, to był Bartman. Pokazałam jej język i wyszłam na hall.
- Cześć, kotek. - odezwał się jego słodki głos.
To był cios w serce. Tak strasznie zakuło z tęsknoty... bo to nie jest tak, że wieczorem wrócimy do domu i będziemy się lenić przed telewizorem. Jesteśmy razem, ale osobno...
- No cześć. - Zmarszczyłam brwi, żeby się nie rozpłakać. Boże, od kiedy ja się taka płaczliwa zrobiłam? Gdzie się podziała twarda Julka? - Jak żyjesz?
- Własnie jesteśmy po treningu. Trener dał nam taki wycisk, że jutro nie wstanę. - Aż widziałam oczyma wyobraźni, jak krzywi się i dąsa na cały, niczemu nie winien świat.
- Sam sobie taki los wybrałeś, Zbyszku. - Zachichotałam.
- No wiem, wiem.
- Po prostu musisz trochę marudzić. - Droczyłam się z nim.
- A żebyś wiedziała. - Zaśmiał się. - Jesteś jedyną osobą, która mnie rozumie. Jakbym powiedział tu komukolwiek, że po jednym dniu mam w dupie wszystko, to wywaliliby mnie na zbity pysk.

- Oj tam. Dobrze wiesz, że to tylko gadanie. - Wygodnie oparłam się o ścianę. - Tak naprawdę żyć bez siatkówki nie możesz.
- Ale bez ciebie też nie.
  Moje serce mocniej zabiło. Dlaczego? Dlaczego ja tak reaguję? Zupełnie jak podczas rozmowy po pierwszej randce. Wciąż się nakręcam. Ale może to i lepiej? Że w naszym związku nie ma tej monotonii, której tak się obawiałam?...
- Tęsknię, Zbyszku... - Wyszeptałam niemalże bezgłośnie, ale on to usłyszał.
- Ja też. Cholernie. Niewyobrażalnie. - Na jego słowa krajało mi się serce i w oku zakręciła się łezka tęsknoty.
Między nami zapadła chwila ciszy, jednak tej potrzebnej. Słyszałam w słuchawce jego niespokojny oddech, a przed oczami miałam jego zielone tęczówki, pełne ogromnej miłości.
- Jesteś już w Gdańsku? - Zapytał nagle, przywracając mnie do porządku.
- Tak, tak. W sumie przyjechałyśmy zaledwie godzinę temu. - Odparłam już spokojniejszym tonem.
- Fajnie. Skorzystaj, kochanie. - Jego wesoły głos sprawił, że na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Znowu zaczęłam krążyć po holu. - Odpoczynek ci się należy jak nikomu innemu.
- Ja odpoczywam, a ty się męczysz... - i gdzie tu sprawiedliwość?
- Spokojnie, odbijemy sobie w sierpniu. Obiecuję.
A jeśli Zbyszek Bartman coś obiecuje, to tak też się dzieje.
Gdy już miałam coś powiedzieć, za swoimi plecami usłyszałam głos. Męski głos.
- Ju.. Julia? - Kto to, u licha, był?
  Gwałtownie się odwróciłam i napotkałam jego zaciekawione spojrzenie. Jego mina była zdziwiona, jakby nie mógł uwierzyć w to, co widzi.
- Zbyszku, oddzwonię. - Powiedziałam do telefonu i nie czekając na odpowiedź, rozłączyłam się. Spojrzałam na rudego mężczyznę w średnim wieku, w garniturze i okularach na nosie. - Tak, to ja.- Przyznałam się.
- To.. nieprawdopodobne, jak bardzo jesteś podobna do Wioletty... -  wpatrywał się we mnie jak w obrazek. Trochę mnie to krępowało i zawstydzona spuściłam głowę. - Oh, przepraszam. - Otrząsnął się. - Nie powinienem.
- Nie, nic się nie stało. - Pokręciłam głową uśmiechając się słabo.
- Tatuś! - Z kuchni nagle wyskoczyła ruda. Stanęła obok mnie i objęła mnie ramieniem. - Widzę, że poznałeś już moją siostrunię.
  No i tak to się zaczęło.
  Pan Jerzy okazał się być bardzo sympatycznym facetem. Mimo iż byłam niechciana córką z pierwszego małżeństwa jego żony, nie dał mi tego odczuć. Zachowywał się tak przyjacielsko, tak rodzinnie. I normalnie usta mu się nie zamykały. Cóż, gadanie Kamila to z pewnością po nim odziedziczyła.
Jej tata przez całą dobrą godzinę opowiadał o swojej córce albo wypytywał mnie o sport. Niestety, po godzinie musiał wracać do pracy. Nie było łatwo, jak sam to podkreślił, bo był prezesem w jakiejś znanej, tutejszej firmie, której nazwy nawet nie zapamiętałam.

Zaraz po jego wyjściu wyszłyśmy na spacer w kierunku morza, wcześniej przebierając się w krótkie spodenki, topy i sandałki. W takim stroju mogłyśmy iść na podbój Bałtyku, a jak!
Dziewczyny szły przede mną o czymś zawzięcie dyskutując. A ja? Napawałam się czystym, świeżym powietrzem, piskiem latających nad naszymi głowami mew i szumem morza, którego jeszcze nie dostrzegłam. Ściągnęłam sandałki. Piasek był taki miękki i przyjemny...
- Julka, patrz! - Szarpnęła mnie nagle za rękę Anka i pociągnęła do przodu.
I wtedy to zobaczyłam. Ogrom i potęgę morza. Na horyzoncie widać było jedynie statek. A fale rozbijały się na plaży tworząc piękną, białą pianę.
- Ojej... - Tylko tyle z siebie wydusiłam.

Dziewczyny, śmiejąc się z mojej reakcji i z mojej miny, pociągnęły mnie za ręce w stronę wody. Po chwili byłam niemalże cała mokra. Ale czy to było ważne? Najważniejsze było to szczęście, które wypełniło mnie od środka.
Jedyne, czego żałowałam, to że nie było tutaj jeszcze Zbyszka. 

Wyobraziłam sobie, jak idziemy wzdłuż morza trzymając się za ręce, przy cudownym zachodzie słońca. Sytuacja wyssana niczym z jakiegoś romantycznego filmu czy książki. Mówcie co chcecie, ale chyba każda dziewczyna o tym marzy. Nawet ja.
Choć teraz nie narzekałam. Szłam, mimo że sama, ale z uśmiechem wpatrująca się w biegnące i wygłupiające się przede mną dziewczyny. Wyglądają na niesamowicie szczęśliwe. I czego chcieć więcej, jak dwie kobiety najbliższe twojemu sercu są radosne jak nigdy?
To na tym polega miłość. Na cieszeniu się z radości drugiego człowieka. A ja je kochałam jak wariatka.
  Ruszyłam biegiem w ich stronę i dołączyłam do wygłupów.
 

Tak wyglądał nasz pierwszy tydzień. Wstawałyśmy w południe, chodziłyśmy na plażę się opalać, potem na spacer brzegiem morza i późnym wieczorem na miasto. Gdańsk był przecież taki piękny i uwierzcie, było co robić.
Niestety po tym tygodniu sielanka się skończyła, nie tylko dla mnie. Zbyszek wraz z reprezentacją wyjechali do Toronto zagrać pierwsze mecze. To będzie ciężki orzech do zgryzienia, ale wierzyłam w naszych chłopaków.
No a ja? Poszłam tam. Ania z Kamilą czekały na zewnątrz. Poza tym ona mogła mieć tylko jednego odwiedzającego. Ubrany na biało mężczyzna, który pracował w tym psychiatryku, wciąż spoglądał na mnie niepewnie, jakby bojąc się mnie do niej wpuścić. Ale ja tego dnia starałam się być twarda, choć bałam się niemiłosiernie. I gdy otworzył mi drzwi do sali z jednym oknem z kratami, łóżkiem, biurkiem i stoliczkiem, przy którym siedziała właśnie kobieta wpatrując się w ścianę, serce zaczęło walić mi w piersi jak oszalałe.
Wycofać się? Zostać? Odezwać się? Kompletnie nie wiedziałam, jak się zachować.
Udało mi się jednak zdobyć na odwagę i weszłam, siadając na łóżku na przeciwko niej. Była blada jak nigdy. Taka... zaniedbana. Pamiętałam ją jako elegancką kobietę, pełną wyrazu i klasy. Z surowością wymalowaną na twarzy. A teraz? Tak obojętnie wpatrywała się w ścianę za moimi plecami nawet nie zauważając, że tam jestem.
Jednak po coś tu przyszłam. Nie mogłam więc siedzieć bezczynnie. Musiałam coś.. powiedzieć. Tak bardzo chciałam z nią porozmawiać...
- Mamo?... - Zapytałam się niepewnie.
  I od razu tego pożałowałam...




~*  *  *~
Hej, hej. 
Mam nadzieję, że się nie gniewacie, że nowy rozdział dopiero dziś rano? Ale w sumie mam tak napięte życie teraz, że chyba dam radę wrzucać jedynie jeden rozdział dziennie :(
Ale w sumie co mam się spieszyć, jak to prawie koniec?...
PS. KOMENTUJCIE, żebym wiedziała, że ze mną dalej jesteście ! :)

Gorące pozdrowienia znad morza od Rudej, Anki i Julki! ;3