sobota, 3 sierpnia 2013

48. "Anka?... No, słuchaj. Jedziemy na wakacje."

Stałam tam z rękoma złożonymi w geście modlitewnym, prosząc o.. nie wiem, jakiś cud? Sama nie wiedziałam. Ale jego mina wskazywała, że postawił wszystko na jedną kartę. Wóz albo przewóz. Życie... lub śmierć.
- Idiota! - Zawołałam do niego widząc, jak biegnie.
Wszystko wyglądało tragicznie. Serce waliło mi jak oszalałe... ale Anki, która stała obok, chyba też. Nerwowo spoglądała to na mnie, to na Niego, nie mogąc uwierzyć w to, co się dzieje.
Złapała mnie kurczowo za rękę i obdarzyła niezwykle zmartwionym spojrzeniem.
- Da radę? - Zapytała cierpko.
I co ja jej miałam odpowiedzieć?
Spojrzałam na niego. Fakt, jego zaciętość była piorunująca, ale w takich momentach praktycznie zawsze świat się walił, a ja o tym doskonale wiedziałam.
Przełknęłam ślinę. - Musi.
I to był ten moment kiedy dosłownie padłam z nieprzytomności...

Ale zaraz, zaraz. Po kolei. Zacznę wszystko od początku. Wróćmy pamięcią do dnia po wieczorku pożegnalnym u Zbyszka Bartmana...

To była sobota. Upalna, ciężka sobota, zważywszy na fakt, że spaliśmy do dwunastej, a potem wstaliśmy wykończeni jak po całonocnym meczu na boisku. Zbyszek marudził, Max domagał się wyjścia na dwór, a ja? Ludzie, ja musiałam jeszcze dotachać się na trening na halę!
- Weźmiesz go. - Przerzuciłam sobie torbę przez ramię. Wtedy już byłam dosyć ogarnięta.
Zbyszek zmierzył mnie znad gazety. Wyglądał nieco zabawnie; włosy poczochrane, nieogolony, worki pod oczami i profesorskie okularki na nosie. Oczywiście lubiłam, jak je nosił. Wyglądał na takiego poważnego i .. inteligentnego.
- Jest mądry, sam się wyprowadzi. - Pokazał rząd białych zębów, szczerząc się od ucha do ucha.
  Aktorsko wywróciłam oczami.
- Nie, Zbyszek. - Podeszłam do niego i skrzyżowałam ręce. - Po pierwsze, masz wyprowadzić psa. Po drugie, ogarnąć się bo wyglądasz tragicznie. - Rozkazałam. - A po trzecie, spakuj się! Jutro wyjeżdżasz, pamiętasz?
Wstał i położył mi swoje wielkie dłonie na biodrach.
- Musisz mnie tak dobijać z rana? - Westchnął. Cały Zbyszek.
- Z rana?! - Poirytowałam się wskazując na zegar ścienny. - Człowieku, jest dwunas...!
  I wtedy zamknął mi usta szczelnym pocałunkiem, uspokajając moje nerwy. W ustach poczułam przyjemny smak kawy zmieszany z jego osobistym, słodkim smakiem. Zbyszku Bartmanie, co ty potrafisz ze mną zrobić?...
- A ty, po pierwsze, po drugie i po trzecie : uspokój się. - Mruknął mi do ucha, gdy przerwał pocałunek, a ja stałam jak posąg, wciąż zaskoczona. Spojrzał mi w oczy tymi swoimi zielonymi tęczówkami i odgarnął zwisający kosmyk z twarzy za ucho. - Nie denerwuj się, spokojnie.
Jego łagodny głos sprawił, że nerwowość odpływała daleko stąd.
- Ale Zbyszku, jak ja mam się nie denerwować...? - Spuściłam głowę. - Jutro wyjeżdżasz... - Gdy napotkałam jego zmartwione spojrzenie od razu dodałam - nie to, że nie chcę, żebyś jechał. Ale ja tak zawsze mam. Wiesz, taki "przed-podróżowy" stres.
- Wszystko będzie dobrze, więc spokojnie. - Pogłaskał mnie po głowie jak dziecko. - Jak będziesz na treningu to i ogarnę się, i wyprowadzę Maxa i spakuję się. A potem porobimy coś razem. - Uśmiechnął się, a w moim sercu zagościło przyjemne ciepło.
Na hali wszystkie padałyśmy jak muchy z przemęczenia. Dobrze chociaż, że klimatyzacja była i tego upału z dworu nie dało się aż tak odczuć. Nasz trener jednak nie dawał nam chwili oddechu. Ataki, taktyka, zagrywka... a na sam koniec jeszcze truchcik wokół hali. Oszalał!
- Ja pierdzielę. - Izka aż padła na kolana, gdy dobiegłyśmy na schody prowadzące do budynku. - Wyżył się na nas jak nigdy.
Mówiła, oczywiście, o naszym kochanym couch`u.
- Wydaje ci się - Ruda machnęła ręką - po prostu dzisiejsza pogoda daje w kość.
Czy miała rację? Możliwe. Sama od samego rana ledwo żyłam.
Weszłyśmy pod prysznice i wszystkie umyłyśmy się pod zimną wodą. Niestety, to przyjemne uczucie szybko się skończyło, bo po pięciu minutach znowu byłyśmy całe spocone.
- To nas wykończy.. - jęczała środkowa.
- Ja najchętniej pojechałabym na wakacje.. nad jakąś wodę.. cokolwiek...
  Wakacje? Faktycznie! Przecież prawie czerwiec jest. Ciekawe, kiedy trener nam da urlop? Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Ba, nawet nie myślałam, żeby gdzieś pojechać. Jak sięgam pamięcią wstecz, nigdy nigdzie nie jeździłam. Kompletnie nigdzie. Zawsze pracowałam w wakacje. Poza poprzednim rokiem, kiedy to Anka zaciągnęła mnie tutaj, do Rzeszowa, bym w końcu odpoczęła od katowickiego powietrza. 
 I co? Doprowadziła do tego, że tutaj zamieszkałam. Choć muszę przyznać, że to była chyba najlepsza decyzja mojego życia.
Najlepsze w tym wszystkim bylo to, że w końcu zaczynało się w końcu wszzystko układać. Wiecie, moja pechowa natura chyba pozwoliła mi trochę odetchnąć.
Gdy wczoraj byłam złożyć zeznania na komendzie dowiedziałam się kilku nowych rzeczy o naszym fizjoterapeucie. Byłam w kompletnym szoku. Kamil Kwiecień był już poszukiwany za dwa gwałty, jedno ze skutkiem śmiertelnym... tamte sprawy już ucichały, gdy pojawił się tu, w Rzeszowie, i poniekąd dzięki mnie został schwytany. Ironia życia. Dzięki jego przeszłości, nieszczęśliwej jednak dla dwóch dziewczyn, będę miała pewność, że już nigdy go nie spotkam. Przenigdy. Tylko we wrześniu na rozprawie sądowej. Teraz przetrzymują go w areszcie, pod okiem psychologa. Ja wiedziałam, że on ma coś z psychiką... te oczy, to spojrzenie... cóż, po prostu oszalał. Poza tym kto normalny gwałci i zabija?
No właśnie, nikt. ALe niestety takie przypadki chodzą po tym świecie. Patrząc na mój przykład: byłam już napadnięta dwa razy. Aż komisarz się złapał za głowę, zwłaszcza że to miało miejsce w przeciągu roku... ale czy to moja wina, że nieszczęścia przyciągam i mam pecha?

- A ty gdzieś jedziesz na wakacje w czerwcu? - Libero przywróciła mnie do rzeczywistości.
Pokręciłam głową. - Nawet o tym nie myślałam. - Przyznałam szczerze.
- Ona to do końca LŚ będzie czekała, na Zibi`ego.
Miała rację. przecież bez niego i tak bym nigdzie nie pojechała.
A przynajmniej tak myślałam będąc jeszcze w szatni. W domu się wszystko zmieniło.
Weszłam z wielkim impetem, marząc o walnięciu się do łóżka. Oczywiście, najpierw prysznic. Byłam przepocona jak po drugim treningu, chociaż tylko podjechałam autobusem - było w nim goręcej niż na dworze. I tak duszno. Tyle ludzi. MA-SAK-RA.
- Wróciłam...! - Zawołałam resztkami sił. Podleciał do mnie Max witając mnie. CHociaż on!
- Chodź do kuchni! - Doszedł do mnie głos Bartmana. On sobie ze mnie żartował?
- Żartujesz? - Prychnęłam. - Ledwo żyję!
I wtedy z kuchni wyszła ona, a zaraz za nią wyszczerzony Zbyszek.
- No wiesz co, zepsułaś niespodziankę!
Co...? Jak?! Matko Boska!
- Kamila! - Zrzuciłam torbę z ramienia i podbiegłam do mlodszej siostry.
Wprost nie do wiary! Skąd ona się tu wzięła?! Tak nagle?
- No spokojnie, spokojnie. - Powiedziała. Oderwałam się od niej wciąż nie móc uwierzyć własnym oczom.
Z dłońmi na jej ramionach przyglądałam jej się. Prawie się nie zmieniła - włosy rude, dłuższe, i jak zwykle w totalnym nieładzie. Dosyć mocny makijaż i ten jej własny, niepowtarzalny styl.
- Niech zgadnę, na wakacje do mnie przyjechałaś! - Ekscytowałam się jak dziecko. - Zdałaś już egzaminy? Jak Kraków? Masz kogoś?
- Julka, opanuj się. - Tym razem Bartman doprowadził mnie do porządku. Skrzywił się, na co zgromiłam go spojrzeniem.
- To moja siostra i chcę wiedzieć wszystko. - Pokazałam mu język.
- Ale nie na raz!
  Kamila zaczęła się śmiać.
- Chodź, porozmawiamy sobie. - Pociągnęłam ją do salonu.
  W trójkę siedzieliśmy w przestronnym salonie w mieszkaniu Bartmana. Widziałam, jak Kamilka rozgląda się zaciekawiona na wszystkie strony, zupełnie jak ja za pierwszym razem.
- Fajnie ci. - Wyznała szczerze. - Od kiedy razem mieszkacie? - zaciekawiła się.
- Od wczoraj. - Wzruszyłam ramionami. Spojrzała na nas zdziwiona, marszcząc śmiesznie brwi. - Mieszkałam sama. - Wyjaśniłam, uprzedzając pytanie nasuwające się do jej głowy.
- Wow. I Zbyszek się zgodził? - Zachichotała.
Wszystkich to szokowało widocznie, odkąd tu jestem.
- Przecież wiesz, że uparta jak osioł jest twoja siostra. - Bartman skrzyżował ręce na piersiach. Jego mina była tak poważna, że ruda wybuchnęła głośnym śmiechem. 

- WIdzę, że zabawnie macie tu, w Rzeszowie. - ZGarnęła włosy z twarzy do tyłu. Wtedy jej mina nieco się skrzywiła. Wręcz widziałam ... smutek?
TO mi kompletnie do niej nie pasowało. Coś było nie tak. Zwłaszcza, że przyjechała bez uprzedzenia, tak nagle.
Zbyszek wstał i wyszedł rzucając cicho, że w kuchni będzie. Może to i lepiej, że nas zostawił. Musiałam z nią sama porozmawiać. W cztery oczy.
- Ej, co jest? - Podeszłam i kucnęłam jej przy kolanach, wpatrując w duże, błękitne oczy.
- W sumie to odbiłam tu z drogi z Krakowa do domu... - mówiła ze spuszczoną głową - wiesz, zdane egzaminy na ASP i wakacje...
- Ale?... - Niecierpliwiłam się.
- Mama.
Jedno, krótkie słowo. Dwie, banalne sylaby spowodowały, że zamarłam.
- Co z nią? - Nie mogłam udawać obojętnej. Była moją rodzicielką, a ich się nie wybiera...
- Jak byłam podczas przerwy wiosennej było już źle... - Westchnęła smutno. Tak mi się jej żal zrobiło. Bo przecież ona była z matką dosyć blisko, nie to co ja. - Nie wiem, normalnie ześwirowała i w psychiatryku siedzi.
  Przełknęłam ślinę. Że matka w psychiatryku? Coś.. nowego. Albo i nie; ona nigdy nie mogła być normalna zostawiając mnie. Zostawiając mnie samą, na pastwę losu. Normalny człowiek tak nie postępuje, prawda?...

- Tata mówił - mówiła dalej - że w ostatnich dniach ciągle ciebie wspomina ... i płacze...
Że co? Powinnam się cieszyć czy płakać? Ześwirowała już do końca i nagle sobie przypomniała o swojej pierworodnej?
- I czego oczekujesz? - Wstałam i podeszłam do okna. Bałam się tego, co mi powie Kamila.
- Nie chcę cię naciskać... ale pomyślałam, że może ją odwiedzisz?
To był cios. Prosto w serce. Ale cóż ja mogłam zrobić?
Momentalnie zeszkliły mi się oczy. Moja mama. Moja mamusia.. tak często mi się śniła po nocach. Jak byłam młodsza zawsze wmawiałam sobie, że mnie kocha. Mimo że mnie zostawiła... w głębi serca miałam te pięć lat, które ze mną spędziła.
- Wiesz, Gdańsk jest w cholerę drogi stąd... - Przygryzłam wargę. Kłóciłam się ze sobą w myślach: jechać? Nie jechać?
Ale Julia! - krzyknęłam do siebie w myślach - Może ona się zmieniła? Może... może teraz powie jej choć jedno "przepraszam"?..
- Jak już przyjedziecie to zostaniecie na dłużej nad morzem. - Uśmiechnęła się.
Zaraz, zaraz. - "Przyjedziecie"? Kogo masz na myśli?
- No.. na pewno nie Zbyszka, bo on ma teraz Ligę. Ciebie i Ankę, oczywiście.- W sumie moja przyjaciółka bierze urlop, więc dobrze by się złożyło. No ale te ceny nad morzem... wciąż się wahałam. - No weź, zgódź się. I tak chciałam was zaprosić.- Podeszła i zrobiła minę niczym kot ze Shreka. - Oczywiście będziecie spały u mnie.
- A twój tata? Co na to?
- Już dawno chciał cię poznać.
  Westchnęłam i wyciągnęłam telefon z kieszeni. Ruda patrzyła na mnie zaciekawiona. Zwłaszcza gdy przystawiłam komórkę do ucha.
- Anka? ... No, słuchaj. Jedziemy na wakacje. ... No jedziemy! Do Gdańska. .... Nie gadaj tylko się szykuj, nara. - Zakończyłam rozmowę, a siostra rzuciła się na mnie mocno ściskając.
- Co jest? - Do salonu wparował nagle Bartman. - Już wszystko OK?
- Tak. - Odparłam ze spokojem w głosie. - Jedziemy.
- Gdzie?
- Z Anką na wakacje do Kamili! 

Kamila zaczęła się śmiać z miny Zbyszka, który w dalszym ciągu nie ogarniał.

- Jesteś pewna? - Zbyszek nie dawał za wygraną.
Był już wieczór. We dwójkę siedzieliśmy rozwaleni wygodnie na kanapie, wcinaliśmy popcorn i oglądaliśmy jakiś denny film amerykańskiej produkcji. Ale to był wieczór idealny, bo ze Zbyszkiem siedzącym obok.

- A czemu nie? - Zdziwiłam się.
  Zbyszek zaczął bawić się kosmykiem moich włosów. Aż miałam dreszcze.
- No... wiesz... - zacinał się, jakby nie wiedział, co powiedzieć. - Plaża, morze... faceci...
- Zbyszek! - oderwałam się od niego i zmierzyłam go spojrzeniem, nie dowierzając własnym uszom.
Ale czego ja się mogłam spodziewać? Przecież to Bartman. Zazdrosny Bartman.
- No chodź tutaj. - Przyciągnął mnie z powrotem do siebie. - Po prostu fajnie ci. Zazdroszczę.
- Ej, ja jadę tylko nad Bałtyk. - Przypomniałam mu. - A ty zwiedzisz pół świata.
I kto komu powinien zazdrościć? No kto?
- Jak wrócę to pojedziemy gdzieś razem. - Zarządził siatkarz wpatrując się w sufit. - Może w góry? Albo... w sumie gdziekolwiek. Ale razem. We dwójkę.
Wtuliłam się mocno w jego ramiona. - Kocham cię. - Tak dawno mu tego nie mówiłam...
Spojrzałam na niego z dołu. Pocałował mnie delikatnie w czoło, a potem w nosek.
- Ja ciebie też. - I jego usta zawędrowały na moje.
Całował mnie tak namiętnie i słodko jednocześnie. Tak dawno nie byliśmy tak blisko ze sobą... przez to wszystko, co się zdarzyło. Ale teraz byłam już spokojna. Może trochę się wahałam, gdy jego ręce powędrowały pod moją koszulkę, ale koniec końców skończyliśmy nadzy w łóżku, stęsknieni za swoją bliskością... każdy gest, każdy pocałunek był taki niewystarczający.
I jak tu się przyjdzie nam rozstać na tyle czasu?... 





~*  *  *~
Cześć. 
Zacznę może od PRZEPROSIN. Wiem, że obiecałam wam rozdział wcześniej. Ale miałam dzisiaj napiętą sytuację w domu i w ogóle cud, że cokolwiek napisałam. :( Pomyśleć, że chciałam dwa napisać...
Mam nadzieję, ze mnie zrozumiecie... mnie i moje życie prywatne...
Ale będę się starała być już słowną. I pisać częściej, naprawdę. 
Zwłaszcza, że to już półmetek tego opowiadanka...

Pozdrowienia!

I kiiilkaa fotek. ;D





2 komentarze:

  1. Czekaliście, prosiliście, wspieraliście i taaaak, oto jest! Rozdział 8 się kłania, a ja zapraszam serdecznie do lektury - http://forget-about-reality.blog.pl/2013/08/03/rozdzial-8/

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdział !!

    OdpowiedzUsuń